31 sierpnia 2013

Rozdział IX

     Zaczynam rozumieć Charlesa. Zwycięzcy nie mają łatwego życia. Wystarczy tylko, że widzieli tyle zła na arenie. Kanibala. Psychopatę. Który odgryza palca twojej sojuszniczce.
Nie nie nie nie nie nie nie! Zasłaniam oczy dłońmi. dłońmi mordercy. Nie chcę już widzieć niczego więcej. Raz, dwa, trzy, wariujesz ty! Śmieję się nerwowo. Chwila, kto to? Mama? Chcę zapamiętać wszystkie szczegóły. Ta kobieta po której odziedziczyłam brązowe oczy i włosy, i praktycznie wszystko, stoi przede mną. Ubrana w kwiecistą, zwiewną sukienkę i sandałki. Wystarczy wyciągnąć rękę, mogę jej dotknąć... Mamo, już do ciebie idę! Już prawie, już zaraz poczuję rytm jej serca...
BUM!
Odskakuję do tyłu. Co to było? Chwila, zapominam gdzie jestem. To arena. Głodowe Igrzyska. A właśnie zginął kolejny człowiek.
     Ja nie chcę, ja nie chcę, ja już nie chcę. Zaciskam oczy. Co się ze mną stało? Płaczę. Płaczę, bo ten świat jest nienormalny i psychiczny. Bo dzieci w wieku sześciu lat tracą rodziców, rodzeństwo, bo szaleją na arenie, a potem już nigdy nie są normalne. Witamy w Panem! Tutaj możesz zginąć zanim mrugniesz! Śmieję się, rechoczę. To jest takie głupie. Ja jestem głupia. I arena. I ojciec. I... mamo, gdzie jesteś? Stałaś tu przed chwilą, przyjdziesz do mnie? Proszę, pomóż mi przez to przejść... - pochlipuję. Pojawia się! Jesteś! Tutaj, przede mną! Przyszłaś! Mamo, już lecę!
     Co się dzieje? Czemu nie odpowiada na takie powitanie? Stoi sobie w tym lesie i co? Robi krok. Krok do tyłu. Nie uciekaj, już biegnę! Przedzieram się za nią, aż docieramy do jeziora. Mamo...? Mamusiu...? Gdzie jesteś? Boję się... Chodź do mnie... proszę.

><**>

Jest już tydzień na arenie. Co ona robi? Raz płacze, a raz się śmieje, raz patrzy na wszystko przytomnie, a już później zaciska oczy. Majaczy coś, coś o swojej mamie. Szybko przebiega przez las, znajduje źródło wody, a potem odwraca się na wszystkie strony, jakby czegoś szukała. Siada i płacze, płacze, a potem rechocze. Chwilę później jakby uświadamia sobie gdzie jest i nabiera wody do butelki, a później śpiewa coś. Bierze nóż i zabija królika, tylko po to, żeby zaraz przestraszyć się krwi i obwiniać o zabójstwo. Co się z nią dzieje? Załamała się po śmierci małej? Czy... Już wiem. Przecież. Widziała jak ją torturował, ten chłopak z mojego dystryktu. To przez to. Straciła zmysły. Nie, nie chcę tego. Chowam twarz w dłoniach. Dobrze, że zabili tego psychola. Zostało sześć osób na arenie. Chłopak z jedynki, dwójki i siódemki, para z czwórki, i ona. Zbliżenie na zawodowców. Rozdzielają się. Jedna z nich idzie w jej stronę, ale ma jeszcze kilkanaście kilometrów. Wygraj, wygraj, wygraj...

><**>

Mamo? Mamo, jesteś tam? Hej-hooo! Mamuś, mamusiu, potrzebuję cię!
Ej, dobra, to jest dziwne. Idę coś zjeść. Gdzie ja wyrzuciłam tego królika...
Króliczek! Kicu-kicu! kic, kic, kicu, kicu! hop hop hop! Króliczeeek!
Spokojnie, przecież jeszcze nie tracę zmysłów, prawda? To jest głupie...
Hej, czy na siedząco można tańczyć? Tańcu - tańcu, hop i obrót!
Skup się! Woda, umyj się, umyj się, idź do wody, umyj się, musisz się umyć.
OOO! WODA! hihihi! można się popluskać, woda jest mokra i czysta!
Teraz ręce, nogi... Bardzo dobrze. Idź do plecaka, zwiąż włosy i zjedz coś.
III!!! Mam chlebek!!! Jupi- jupi! ugryź. przeżuj. połknij. ugryź. przeżuj.
połknij. ugryź. przeżuj. połknij. mniam, mniam, a da się połykać z otwartymi
ustami? Aaaaaeeaeegh, chyba nie. Dobrze. Weź nóż, tam jest wiewiórka,
ruuuda wiewiórka!!! śliczna! rzuć w nią. Wyceluj i... brawo!
Co się stało?! zwierzątko! Nie żyje... Podejdź do niej, teraz ją wypatrosz.
OFUJOFUJOFUJ! o matko, co to? taak, dobrze, teraz rozpal małe ognisko.
MARTWE ZWIERZE MARTWE ZWIERZE! drewno, tak, jeszcze kilka
patyków, dasz sobie radę... Brawo! AAAA! Ogień! matko! Właśnie, gdzie mama?
Teraz upiecz wiewiórkę... Poszła sobie, ona mnie nie kocha... chlip!
Taak, bardzo dobrze, moja własna matka, okręć go i, mnie nie kocha!
Jeszcze tylko kilka, hihihi, przecież moja... minut, obiecuję, że, matka, hihihi
szybko to... hihihihihi!
- ZAMKNIJ SIĘ! - wrzeszczę. Chwila, co ja zrobiłam? Teraz każdy trybut...
TRY- BUT hahaha! śmieszne słowo, TRRRRY-BUUT! hahahiahiahihi!
Chowam twarz w dłoniach. Co się ze mną dzieje? Chwila, wiewiórka!
hihihi! ptaszek! ćwir, ćwir! Patrzy się na mnie oczami... OCZY! jejku, nie...
Mogę już ją zjeść. Powoli, jakby z namaszczeniem gryzę tłuste mięso...
Oczy... Ta biedna dziewczynka ich nie miała po kilku minutach... chlip! to straszne...
Nie zdawałam sobie sprawy z tego jaka jestem głodna. Tłuszcz spływa mi po brodzie...
Tu są drzewa! i ptaki! I jeziorko! I wiewiórki! I króliczki! I kwiatki!
Właśnie. Drzewa? Jezioro? Skąd? Jestem w... lesie. Dużym, iglastym lesie...
Hihihi sosny i świerki hihihi! Lalalalas! hihihi! Ćwir, ćwir! Hihihi!
Jak się tu dostałam? A, dzięki temu że zwariowałam. Mama. Pamiętam.
Mamuś. Mamusia... Kocham cię! Hihihi! Piękną miałaś sukienkę, mamo!
Zaciskam oczy, wplatam ręce we włosy. Świruję, serio. Jestem wariatką? Zapomnieć, zapomnieć, uniknąć wspomnień, to wszystko czego chcę. To tak dużo?
Heej- hoo! Jestem teraz znana w całym Kapitolu! Hej- ho! Hihihi! O, mama, co ty tu robisz? Idę, już idę! Biegnę przez laaas, przez laaaas, biegnę!
- Kim jesteś? - pytam, a potem pochlipuję. - Moja mama nie żyje.
- Wytworem twojej wyobraźni, słońce. - odpowiada zjawa i biegnie dalej.
- Chwila, co? - zatrzymuję się.
- Chodzi o to, że... - zastanawia się jakiego słowa użyć. - lekko oszalałaś. Po prostu jestem tą częścią twojego umysłu, która się przed tym obroniła i chce przetrwać.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi, mamo...
Ucieka. Co się z nią dzieje? Pamiętam, że zawsze do mnie przychodziła, a teraz sobie idzie? Dziwne, ale biegnę za nią. Plączą mi się nogi, już nie pamiętam jak się oddycha, potykam się o patyki i upadam. I już nie czuję nic. Nic, bo wiem, że nie uda mi się wygrać. Przegram, skończę tu na własne życzenie. Bo zgłosiłam się na śmierć. Bo jestem tu po to, żeby zginąć. Nie ważne jak. Pisana jest mi śmierć i nie mogę się oszukiwać. Wszyscy zginiemy, więc nie ma różnicy czy dzisiaj, w walce, czy jutro, ze starości. Po prostu to wiem. Zamykam oczy.

***

- Sto lat, Des! - wydzierają się osoby stojące przed moim łóżkiem. - I niech los zawsze ci sprzyja! 
Przyglądam się im bardziej. Widzę... nie, nie, nie... Mama, Ojciec, Charles i siostra, siostra wszędzie. Jeśli ona jest, mój brat też powinien. A go nie ma. I nie będzie. 
Siadam na podłodze i zaczynam pochlipywać. Patrzę na wszystko zza zasłony łez. Oni wszyscy wydają się być bardzo dziwni, jakby podkolorowani. Przychodzi brat, mój kochany, młodszy braciszek, biegnę do niego, żeby go przytulić, ale nie przybliżam się, tylko oddalam od Klinta. A on rośnie. Rośnie, ma już może ze cztery metry jak nie więcej. Z trudem rozpoznaję jego twarz. Ale to już nie jest twarz tego słodkiego chłopczyka, tylko twarz Titusa. Pochyla się nade mną i czuję ból, jakiego nie da się opisać słowami. To jest niemożliwe. Już nie mam czym płakać, on pożera mnie żywcem, a wtedy pochyla się nade mną matka i podrzyna mi gardło. Ostatnim, co widzę jest twarz Mileny.

***

No więc przepraszam że dzisiaj tak późno, ale łaziłam sobie ze znajomymi po rynku i zabłądziłam i dopiero przed chwilą wróciłam do domu :D
Tak, Mira, jak widać po tym rozdziale, Des wariuje XD planowałam to od jakiegoś czasu. :D
Za szybko rozwijam akcję, to akurat wiem... tym postem chcę ją trochę zwolnić, może mi się uda ;)
Pozdrawiam i dziękuję za ponad 500 wyświetleń :D

30 sierpnia 2013

Rozdział VIII

Wiem, że zignorujecie moje ostrzeżenie, ale w tym rozdziale opisałam coś... okropnego. Nie wiem, czy wyszło, ale ostrzegam, że to się może Wam nie spodobać. (jak macie problem z żołądkiem to lepiej nic nie jedzcie przy czytaniu)
Miłej lektury! XD

***

     Większość osób odwraca głowy w kierunku tamtej dziewczyny, a ja biegnę, zabieram finkę, którą wbijam jakiejś dziewczynie w plecy. Później chwytam jeszcze kilkanaście podobnych noży, oszczep i dwa plecaki i z tym wszystkim biegnę w umówioną stronę. Po drodze wbijam nóż w plecy chyba dwóm osobom. Ten sam nóż. Tak łatwo wchodzi ciało, co w tym strasznego? To jest jak krojenie mięsa, wszystko jedno, jakiego....
Wariuję.
Trzy osoby bliżej domu. Rozglądam się w biegu, nie widzę źródła wody, są same góry, ale sztucznie zrobione ze skał. Szybko wdrapuję się na jakieś pojedyncze drzewo i adrenalina ucieka.
     Czuję piekący ból w lewej łydce i na policzku, ale szybko przekonuję się, że to tylko małe draśnięcia. Nie widzę nigdzie Mileny. Zaczynam przeglądać rzeczy które ze sobą wzięłam: dokładnie jedenaście noży w pasie, który zakładam, oszczep. W pierwszym plecaku znajduję dwa litry wody (całe szczęście!) i śpiwór. W drugim są dwa jabłka, pół chleba, apteczka i apteczka. Przekładam wszystko do jednego plecaka. Schodzę z drzewa, nie widzę ani jednego trybuta, ale muszę być ostrożna. To, że miałam farta przy rogu, nie znaczy, że teraz nie może mnie ktoś zabić. Nie tylko ja tutaj umiem przecież wbić nóż w brzuch. Biegnę w stronę gór. W jednej ręce mam oszczep, a drugą trzymam na rękojeści noża. Pod samymi skałami decyduję się na nie wejść. Kilka razy spadam, ale w końcu znajduję jakąś jaskinię, dość wysoko, z widokiem na Róg Obfitości. Wchodzę tam.
- No wreszcie przyszłaś. - słyszę.
Odwracam się gwałtownie, wyciągam nóż i przykładam do gardła tej osoby.
- Hej, hej, spokojnie. To tylko ja. - Milena podnosi ręce.
- Dobra. - warczę. - co masz?
- Krakersy, bukłak na wodę bez wody. - pokazuje mi to wszystko.
- Tylko? - jestem trochę zawiedziona.
- No sorry, ale ja nie jestem z zawodowego dystryktu. - krzywi się.
Już mam jej coś odpowiedzieć, kiedy słyszymy hymn. Byłam tak zajęta, że nie zwróciłam uwagi na armatnie wystrzały.

><**>

     Siedzę na naszym piętrze, oglądam Igrzyska. Widzę, jak dziewczyna z trójki nagle wybucha, jak Ona biegnie, zabiera dużo rzeczy i zwiewa w lewo. Rzeź przy rogu. Ginie dziewczyna z mojego dystryktu, jak jej tam...? Nie ważne. Później oglądam jak zawodowcy się wkurzają widząc ciało dziewczyny z jedynki, z tego co wiem to Ona ją zabiła. Została ich piątka. Potem kamery są skierowane na Nią. Widzę ile dobrych rzeczy zabrała. Ma sojusz z tą małą. Czemu? Nigdy Jej nie zrozumiem.
     Potem są polegli, zginęło ich trzynaścioro, ponad połowa. Dziewczyna z jedynki i trójki, para z piątki, ode mnie ta mała, to razem pięć. Dziewczyna z siódemki, para z ósemki i dziewiątki, i oboje z dwunastki. Na arenie została dwunastka, w tym Ona. Organizatorzy dają dzieciakom spokojną noc, ale zawodowcy i tak idą poszukać ofiar. Szukają Jej, a Ona stoi na warcie. Zachowują się głośno, przechodzą obok kryjówki, aż w końcu widzą chłopaka z trójki, on nie ma farta, zasnął na ziemi i nawet się niczym nie przykrył. Chłopak z Jej dystryktu wbija mu nóż w serce, dosłownie. Dziesięć.

><**>

     Jeszcze dwie osoby i zostanie finałowa ósemka. Nie wiem czy to nie jakiś rekord, że jednego dnia zginęło czternaście osób. Siedzę na warcie, nie mogę zasnąć. Jak to jest, że zabiłam innych ludzi? Nie, nie tylko ich pozbawiłam życia. Mordowałam już. Nie bezpośrednio, oczywiście, ale tak jest.. Ukrywam twarz w dłoniach, ale szybko je odsuwam. Nie mogę na nie patrzeć. Brzydzę się sobą. Zabijam. Jestem morderczynią. Pozbawiłam życia trzech osób. Miały plany, przyszłość.
     Nie, nie mogę się teraz rozkleić. Przecież tylko jedna osoba wyjdzie z tego cało. A to będę ja.
Po kilku godzinach, kiedy już prawie zasypiam, budzę Milenę.
- Stoisz na warcie. - syczę.
- Dobra, dobra. - przewraca oczami.
Wchodzę do śpiwora i układam się wygodnie. Wyrównuję oddech, żeby dziewczyna myślała, że śpię. Już się w tym wyćwiczyłam, ojciec stale sprawdzał czy śpię, przed tym jak się wymykałam. Ta mała nie zamierza nic robić, więc spokojnie zasypiam. Tak właściwie, to tylko mi się wydaje, że tak spokojnie.

Finał. Została nasza dwójka, ja i Erwin. Jestem mocno ranna, oberwałam w rękę. Boli. okropnie boli. Organizatorzy zmuszają nas, żebyśmy to rozegrali. W ciągu tej nocy, zepsuły się wszystkie moje zapasy. Nie widzę żadnych jadalnych roślin, nie ma żadnych zwierząt. I wtedy je widzę. Truskawki! Piękne, soczyste, czerwone... I jakie pyszne! Chwila, coś jest nie tak. Za pyszne, za czerwone. Grr, dałam się nabrać na sztuczkę Kapitolu. Co się ze mną stanie? Wymiotuję swoje wnętrzności? Czy zginę na miejscu? Wolę tą drugą opcję. Ale nie, nie dane mi jest zginąć bezboleśnie. Pojawiają się halucynacje. Chyba. Teraz już niczego nie jestem pewna. To... tam, to Charles, prawda? Biegnę do niego. 
- Czemu tu jesteś? - szepczę i przytulam go. - Tęskniłam... 
- A ja nie. - mówi. Marszczę brwi. Chwila, co? To nie jego głos. W chwili, kiedy sobie to uświadamiam, Charles wbija mi nóż w brzuch. - Do widzenia, laluniu. - To głos Erwina. A ja zapadam się w nicość...

Otwieram oczy. To tylko sen. To tylko sen. To tylko sen.
Powoli się podnoszę, sięgam po nasze zapasy. Jem pół jabłka, drugą połówkę daję Milenie. Raczę się jeszcze kawałkiem chleba i kilkoma łykami wody.
- Kto został? - pytam.
- Czwórka zawodowców, para z jedenastki, chłopak z szóstki... - wymienia. Coś tam jeszcze mówi, ale ja się wyłączam. Te Igrzyska będą krótkie. Mam taką nadzieję. Jak została tylko jedenastka, to może to potrwać nie więcej niż dwa tygodnie. Muszę to przeżyć. Wbić nóż w brzuch Erwinowi, ale to by było fajne... Krew, krew na rękach, na włosach, na ubraniach... Później wysmarowałabym mu twarz jego własną krwią, szkarłatną cieczą...
     Zaraz, co? Ja wariuję, przysięgam, że tu zwariuję. Jak tak dalej pójdzie, wygram jako psychopatka. Nie mogę. Mam być normalna, muszę... muszę znaleźć las.
- Idziemy. - Oznajmiam, zwijając śpiwór i pakując rzeczy.
- Co? - ojoj, malutka dziewczynka się zmęczyła... - Jak to?
- Za tymi skałami musi coś być, nie? - warczę.
Milena nie odpowiada, tylko pomaga mi spakować jedzenie. Kiedy już jesteśmy przygotowane, wychodzimy z naszej kryjówki i wspinamy się.
- Co tak w ogóle zrobiłaś, że miałaś ósemkę? - pytam.
- Schowałam się. - Otwieram oczy ze zdziwienia. - Zrobiłam kamuflaż i ukryłam tak, że Organizatorzy wezwali następnego trybuta, bo myśleli, że sobie poszłam.
Chichoczę cicho. Idę jakieś pół godziny, zanim trafiam na coś typu skalnej półki. Odwracam się i odruchowo cofam. Jesteśmy jakieś 70 metrów nad ziemią. A na ziemi widać dwie osoby. Z takiej odległości nic im nie mogę zrobić, więc tylko wyciągam wodę i upijam kilka łyków. Podaję ją Milenie, a potem wchodzimy dalej. Wspinaczka jest nudna, więc boję się, że Organizatorzy spróbują nam zafundować atrakcje, ale nic takiego się nie dzieje. Za to słyszymy armatni wybuch. Dziewięć osób na arenie, osiem osób do domu. Zaraz zostanie finałowa ósemka, będą wywiady z rodzinami i w ogóle...
     Po jakichś dwóch godzinach wspinaczki, wchodzimy do, pozornie, pustej jaskini. Wyciągamy jabłko i jemy po połowie, a wtedy Milena wypala:
- To oni, organizatorzy, podwyższają te góry.
- Wiem. - mówię, ale nie wpadłam na to. - Sprawdzimy co jest tam na końcu?
I nie czekając na odpowiedź, zapadam się w ciemność. Nic nie widać, ale echo jest okropne, więc idę najciszej jak potrafię. Wiem, że dziewczyna idzie za mną, nie odważyłaby się zostać tam sama.
     To się dzieje bardzo szybko. Słyszę dźwięk po mojej prawej, zaciskam dłoń na rękojeści noża i wysuwam go. Wtedy przede mną wyskakuje chłopak z jedenastki i wytrąca mi broń.
- Co, laleczko... - patrzy się obleśnie. - Jak nie dasz mi tego zrobić, zginiesz.
Zginę tak czy inaczej. Rozglądam się, ale Mileny nigdzie nie ma. Może uznała, że jestem martwa, nie wiem. Trybut nie zauważa tego, że mam jeszcze dziesięć noży, więc próbuję to wykorzystać.
- Dobrze... - mruczę. - Podobasz mi się, wojowniku.
- Serio? - unosi brwi.
- Jak najbardziej. - całuję go. Pozwalam mu się lekko obmacywać (nigdy więcej!), kiedy przesuwam ręką po jego "torsie", a drugą sięgam do pasa i odnajduję nóż, a następnie wbijam mu go w podbrzusze. Pochylam się nad nim.
- Gdybyś umył zęby to może... - śmieję się i odchodzę. A potem czuję niemiłosierny ból w udzie. Ten parszywy dupek rzucił we mnie tą samą bronią, którą wcześniej wypuściłam z ręki. Uśmiecha się i upada. Kiedy dotyka ziemi, słychać armatni wystrzał.
     Natychmiast patrzę na nogę. Nie dobrze, nie dobrze... Apteczka! Szybko ściągam plecak i znajduję to, co chciałam zobaczyć. Otwieram pudełeczko i widzę tylko bandaż, wodę utlenioną i tabletki przeciwgorączkowe.
- Cholera! - wściekam się. Liczyłam na jakąś maść, cokolwiek bardziej... z Kapitolu. Muszę sobie poradzić z tym co mam.
Przemywam ranę i bandażuję ją. Połykam kilka tabletek. Nóż wbił się tak, że mogłabym zobaczyć kość. Fuj.
- Tego szukasz? - z ciemności wyskakuje Milena. Trzyma w ręku pudełko. Dobrze je znam, to jest maść na gojenie się ran.
- Tak, skąd to masz? - otwieram oczy ze zdumienia.
- Wyjęłam z apteczki, kiedy spałaś. - wyjaśnia.
- To teraz mi to oddaj.
- Nie.
- Czemu? Jesteśmy w sojuszu, tak?
- No niby tak, ale...
Rzuca się na nią inny trybut. Rozpoznaję go. To Titus. Ten z szóstki. Trzyma w ręku strasznie długi nóż, najdłuższy jaki w życiu widziałam. Jednym ruchem unieruchamia dziewczynę, ta patrzy na mnie błagalnym wzrokiem. Chłopak lustruje mnie wzrokiem, widzi przesiąknięty krwią bandaż i wzrusza ramionami.
- Ty i tak stąd nie odejdziesz. - mówi i odwraca się w stronę Mileny. - Zajmiemy się tobą, mała.
     Zaczyna ją torturować. Jak w średniowieczu. Jeździ nożem po jej rękach i nogach, czasem zagłębiając się bardziej, czasami ledwo ją dotykając. Wycina wzorki i imiona na jej ciele, odkraja palce... Bawi się nią. Krew farbuje mi spodnie, tryska z dziewczyny jak z fontanny. Ona sama już się topi w szkarłacie. Słyszę krzyki, wrzaski, które rozlegają się echem po jaskini. Nie myślałam, że można z siebie wydawać takie okropne, straszliwie wysokie dźwięki... Nie mogę na to patrzeć, więc odwracam głowę i wymiotuję.
     Jak się stąd wydostać...? Chwila...wiem! Maść, leży metr ode mnie. Chłopak nie wie co to jest, mam nawet wątpliwości, czy umie czytać... moje rozmyślania przerywa wrzask. Jeszcze głośniejszy i makabryczniejszy od wcześniejszych. Patrzę na biedną Milenę i nie wierzę swoim oczom. Ten człowiek własnie odrywa kawałek palca dziewczyny i wsadza go sobie do ust. A ta już nie ma siły krzyczeć. Już zdarła sobie głos. Wymiotuję jeszcze raz. Nigdy w życiu nie chcę widzieć czegoś podobnego.
     Powoli przesuwam się w stronę maści. Mam ją w rękach. Delikatnie odkręcam wieko i smaruję nią sobie ranę po nożu. Ból się zmniejsza, jest lepiej. Nie mogę patrzeć na to, co zostało z czternastolatki i jeszcze raz wymiotuję. Straszne, okropne, złe, głupie, makabryczne, psychopatyczne. Powoli wstaję i oddalam się od tego widoku. Mimowolnie kieruję tam wzrok, ostatni raz. Widzę tylko nieme błaganie Mileny. O śmierć.
     Biorę oszczep i rzucam w dziewczynę. Wystrzał armaty. Titus obraca się w moją stronę i zaczyna mnie gonić, ale jest zbyt ociężały, więc po chwili wraca w stronę zwłok. Nie wiem, co się tam teraz dzieje i nie chcę wiedzieć. Wybiegam z jaskini. Nie dociera do mnie, co się stało z czternastolatką. I dlaczego. To jest tak okropne, że mój mózg tego nie akceptuje.
Siadam na skalnym podłożu i zamykam oczy. Wplatam ręce we włosy i płaczę. To przeze mnie! Okropne, złe, straszne, moja wina! Tak mocno zaciskam powieki, jakbym chciała się pozbyć oczu.
A tak na prawdę, chcę zapomnieć.

***

O matko, za szybko rozwijam akcję ; -;

Mam nadzieję, że taka długość jest dobra ;)
Ta scena z torturami miała być straszna, ale pewnie nie wyszła. Takie życie :)

Widzieliście to?
KLIK
XDD

29 sierpnia 2013

Rozdział VII

               Po chwili wszystko robię już mechanicznie, ale zgrabnie. Robię pułapkę, potem ustawiam kukłę tak, żeby w nią wpadła. Bardzo się staram, żeby przypominało to Erwina. Biorę nóż i proszę awoksa o zawiązanie mi oczu, a następnie ustawienie kukły 25 metrów przede mną. Wiem, że coś jest nie tak, bo po chwili słyszę szurnięcie lekko z lewej strony. Służący klepie mnie po ramieniu, chcąc pokazać, że już ustawił tak, jak chciałam. Szybko odwracam się w lewo i ciskam tam nożem. Słyszę rozrywany materiał. Unoszę opaskę, trafiłam prosto w czoło, a organizatorzy patrzą się na mnie ze zdziwieniem. Myślę, że to oni kazali awoksowi tak ustawić cel. Mruczę tylko "dziękuję" i słyszę, że mogę wyjść.
               Na naszym piętrze jest tylko Labia. Podchodzi do mnie i cicho pyta, jak mi poszło.
- Myślę, że dobrze. - odpowiadam. - Zaprezentowałam... wiesz, co.
Kiwa głową.
- Kapitolińczycy cię polubią, jestem tego pewna.
- A ja nie - wpatruję się w podłogę. - A nawet jeśli, to Taylor nic mi nie przyśle, bo obchodzi ją tylko Erwin.
I idę do pokoju.
Pod prysznicem ustawiam zimną wodę, lawendowe mydło i brzoskwiniowy szampon. Nie sprawia mi to oczywiście żadnych trudności. Tkwię tam jakąś godzinę, zastanawiam się nad swoimi słowami. Pod wpływem emocji powiedziałam prawdę. Zdjęłam swoją maskę.
Maluję się na nowo i zakładam zwiewną sukienkę, i połyskujące, płaskie sandałki. Rzucam się na łóżko. Kapitolińczycy cię polubią... Kapitolińczycy cię polubią... Kapitolińczycy... 

***

               Budzi mnie podekscytowany krzyk Labii, z tego co rozumiem, zaczyna się przedstawienie ocen. Szybko biegnę i zajmuję dla siebie całą kanapę. Na sąsiedniej siedzą Jeden, Dwa, Trzy i Payton. Ten ostatni uśmiecha się do mnie pokrzepiająco. 
Niepotrzebnie, myślę. 
Zaczyna się. Rachel dostaje siedem punktów, Peter dziesięć. Ja mam... i tu zaskoczenie, jedenaście! Moja ekipa i stylista piszczą, przytulają mnie i całują. Labia mi gratuluje, a Taylor i Erwin tylko patrzą podejrzliwie. Ten drugi dostał osiem. Sean, z siódemki, ma też dziesiątkę, a drobna Milena jest na równi z Erwinem. Chyba dobrze, że jestem z nią w sojuszu. 
               Po kolacji idę do swojego pokoju. Ale tam czeka na mnie już moja mentorka. 
- Co zrobiłaś? - warczy.
- Nie twoja sprawa. - mówię takim samym tonem.
- Chyba nie rozumiesz. - kręci głową. - CO ZROBIŁAŚ, że dostałaś jedenastkę?
- Po co ci ta wiedza? - udaję zamyślenie. - A, no przecież, musisz powiedzieć Erwusiowi, jaki mam talent, żeby chłopak dłużej pożył. Sorry, ale to nie wyjdzie. 
- Słuchaj, smarkulo. - wstała. Chyba ją nieźle wkurzyłam, ale nie pokazuję strachu. Zakładam ręce na piersi. - Jako mentorka powinnam ci pomóc, więc chcę wiedzieć, jakie masz umiejętności. Ale jak masz zamiar dać się zabić podRogiem - proszę bardzo. Mnie to nie ruszy. 
Wychodzi. 
Nie mam zamiaru dać się zabić, ani pod rogiem, ani nigdzie indziej. I ona dobrze o tym wie.

***

               Taylor nie ma zamiaru uczyć mnie czegokolwiek, więc cały ranek i południe spędzam z Labią. Nawet ona nie ma nic do roboty. Mówi tylko, że i tak wszystko umiem i mam kontynuować moją strategię. Odsyła mnie do stylisty.
               Jeden, Dwa i Trzy jak zwykle nie mają nic do roboty, oprócz nasmarowania mnie różnymi olejkami. Cały czas spędzam z Pay'em, gadamy i śmiejemy się jak zwykle. I on wtedy pokazuje mi mój strój na wieczorny wywiad z Caesarem Flickermanem. Wpatruję się w dzieło za które każdy Kapitolińczyk dałby się zabić. Sukienka ciągnąca się do ziemi, cała jaskrawożółta, ozdobiona rażącymi kwiatami, piórami, koralikami i innymi świecidełkami. Razem z pomarańczowymi, sztucznymi wąsami i kapeluszem w podobnym kolorze. Kręcę głową.
- Nie włożę tego.
- Owszem, ale jak nie to, to nie mam dla ciebie nic. - wzrusza ramionami.
- To przerób to jakoś - warczę.
- A twoja strategia?
- Dobry jesteś.
Fakt, muszę udawać, że ten wynik to był przypadek, a ja nadal jestem pusta. Chcąc - nie chcąc zmuszam się do założenia sukienki i wąsów. Na koniec zagarniam włosy i wkładam je pod kapelusz. wystaje tylko pojedynczy kosmyk, który ekipa zaplata mi szybko w warkocz i maluje mnie mocno. W lustrze stoi kobieta, która na ulicy wydawałaby się normalna. Na ulicy Kapitolu. Wzdycham, uśmiecham się sztucznie, w czym trochę przeszkadzają mi wąsy, i idę, żeby poczekać na moją kolej. Znajdują się tam wszyscy mentorzy. Na telewizorze zawieszonym w poczekalni oglądam parę z dwunastki, najpierw trzynastoletnią dziewczynę, a później osiemnastoletniego chłopaka. Oboje są tak strasznie wychudzeni, że z odległości dwudziestu kilometrów można by było policzyć ich kości. Ich pijany mentor zatacza się koło mnie. Później jedenastka, nic szczególnego w nich nie ma. I wchodzi Milena. Wita się, siada na fotelu. Prowadzący pyta się o rodzinę, przyjaciół, o przygotowanie, o to, jak zdobyła ósemkę. I wtedy zadał pytanie.
- Znalazłaś sojuszników?
- Oczywiście. - zaczyna. - Dowiecie się, ale w odpowiednim czasie.
Później idzie chłopak z jej dystryktu. Moją uwagę przyciąga dopiero Sean, z siódemki. W ciągu swoich pięciu minut, tak nawija, że odpowiada tylko na dwa pytania. Przychodzi kolej na trybutkę z szóstki, a Charles się denerwuje. Skąd to wiem? Zaczyna się nagle drapać po całym ciele, po głowie, nosie, brodzie, nodze czy policzku. Pamiętam, jak on miał piętnaście lat, a ja czternaście. Kiedy jego mama oznajmiła mu, że ma się mną zajmować, zaczął się drapać właśnie w ten sposób. strasznie się denerwował. Poznaliśmy się, powoli zaprzyjaźniliśmy się. To była pierwsza osoba, która mnie polubiła. W dniu Dożynek dostałam od niego ostatni list. Jego słowa pamiętam do dzisiaj.

Dystrykt 6, 15 czerwca
Des! 
Bardzo się boję, nie mogę już wytrzymać. 
Coś na pewno pójdzie nie tak. Albo ja zostanę wylosowany, albo któraś z moich sióstr. 
Jestem bezsilny. 
Chcę, żebyś wiedziała, że dla mnie zawsze będziesz, poza rodziną, najważniejsza. 
Nigdy cię nie zapomnę. 
Tak, wiem, to brzmi smutno, jak pożegnanie, ale właśnie się tak czuję. 
Pamiętaj, jesteś dla mnie wszystkim.
Char.

Później oglądałam go w telewizji. W oczach zawsze miał tą iskierkę smutku i rozczarowania. Na wywiadach padło pytanie o znajomych. 
- Nie, nigdy nie byłem lubiany. - odpowiedział. - Mam tylko jedną przyjaciółkę.
A później widziałam go w walce. Widziałam jego cztery siostry w wywiadzie, kilka razy oglądałam każdą chwilę. Kibicowałam mu do ostatniej sekundy. Oddawałam pełno pieniędzy, kiedy tego potrzebował i kiedy nie. Na tournee byłam chyba jedyną osobą z mojego dystryktu, która cieszyła się z jego wygranej. 
Wracam do rzeczywistości. Kiedy na wywiad wchodzi chłopak z szóstki, Charles zaczął się drapać jeszcze bardziej. Okazało się, że ten trybut z jego dystryktu, jego rówieśnik, nazywa się Titus Fenton. Nie wiem czemu, ale brzydzę się go. Klepię mentora lekko po ramieniu. Ten odwraca się i tkwi w niemym zaskoczeniu. Dopiero po chwili dociera do niego, że to ja. Przytula mnie lekko, a mnie aż dziwi, jak bardzo się zmienił przez te trzy lata. Słyszę jego głos przy uchu. 
- Bądź na dachu, o pierwszej. I tak nie będziesz mogła zasnąć.
Zdziwiona, odsuwam się od niego. Potem są wywiady zawodowców i kruchych osób z trójki. 
Słyszę swoje nazwisko. Teraz moja kolej.

***

              Wchodzę na scenę. Jestem przyzwyczajona, że wszystko kręci się wokół mnie. Caesar ma w tym roku zgniłozielone włosy, brwi i usta. Można powiedzieć, że podkolorowałam się pod niego. Tłum wita mnie wrzaskiem. Uśmiecham się i siadam na kanapie. Widać, że ludzie na publiczności już są lekko znudzeni, więc jestem prawie pewna, że za rok wywiady będą krótsze.
- No, to może zacznijmy od samego początku. - zaczyna prowadzący. Kiwam głową. - Jesteś córką burmistrza, prawda Decima? Co cię skłoniło do zgłoszenia się?
- Po pierwsze - upominam go. - mów mi Des. Tak, mój ojciec jest burmistrzem dwójki - uśmiecham się płytko. - A co do drugiego... Sama nie wiem. Po prostu tak zadecydowałam. 
- Rozumiem, widzę, że nie chcesz o tym mówić, więc przejdziemy do następnego pytania. Twój wynik na ćwiczeniach - możemy wiedzieć, co zrobiłaś?
- To chyba jest poufna informacja, prawda? - unoszę brwi.
- Taak, ale mniejsza z tym. Powiesz nam? 
Kręcę głowa, czego zabronił mi robić Pay. Już wiem, dlaczego. Kapelusz nagle znajduje się na ziemi, a moje zielone włosy upadły mi na ramiona. Caesar zaczyna się śmiać, publiczność wiwatuje, a ja szybko układam je we względnym ładzie.
- Widzę, że poszłaś w moje ślady! - Prowadzący nie może przestać trząść się od śmiechu.
- Och, kocham zmieniać kolor włosów! - posyłam publiczności uśmiech. 
- Ekhm, no dobrze, spokojnie. - uspokaja sam siebie. - Jak myślisz - czy zyskałaś sponsorów?
- Możliwe, że ktoś zechciał mnie wesprzeć, ale nie liczę na dużo.
Caesar myśli chwilę, a potem zadaje następne pytanie.
- Jesteś z dwójki, masz najlepszy wynik, a z tego co wiem, to nie jesteś w grupie zawodowców. Jak to możliwe?
- Oh, nie polubili mnie. Co chwila któryś z nich mi grozi, że zabije mnie pierwszą. - śmieję się. - Nie mam takiego zamiaru, to co im zawsze odpowiadam. Myślę, że mogą się mnie bać. 
- Groźna jesteś. Widzę, że jesteś wartościową i piękną dziewczyną, tak między nami - wskazuje na siebie i na mnie palcem kilka razy - masz kogoś?
- Nie tylko zawodowcy mnie nie lubią, Caesarze. - mój uśmiech blednie. - Nie lubi mnie cały dystrykt. Sądzę, że mi zazdroszczą.
- Nikt? Na pewno? 
Otwieram usta, żeby odpowiedzieć, ale rozlega się brzęczenie, które skutecznie mi przerywa.
Caesar, widocznie zawiedziony, wstaje, mówiąc:
- Mam nadzieję, że wygrasz, trzymam za ciebie kciuki. Panie i panowie, Des Crabb!
Kłaniam się lekko i schodzę ze sceny. Oglądam wywiad Erwina. Chłopak opowiada o swojej rodzinie, marzeniu żeby wejść na arenę. Mówi o tym, jak bardzo mu się podoba w Kapitolu i ogólnie się podlizywał. Kiedy na scenę weszła Rachel, wypada prawie tak płytko jak ja. A Peter nawija o tym, jaki jest bezlitosny i ile będzie miał ofiar na arenie.
Nikt tego nie mówi, ale każdy z nich ma jeden cel:
mnie.

***

     Charles miał rację: W tą ostatnią noc nie mogę zasnąć. Dlatego pół godziny przed pierwszą, wstaję, ubieram jakiś dres i lekko się maluję, żeby jakby co to dalej grać pustą dziewczynę. Wymykam się cicho z naszego piętra. Chodzę głównie po dywanach, co mi ułatwia sprawę. Wjeżdżam na dwunaste piętro i tam też idę bezszelestnie. Otwieram drzwi na dach i widzę: Charles już tam na mnie czeka. Szybko do niego biegnę i go przytulam od tyłu. Cuchnie tym swoim lekiem, więc się lekko odsuwam.
- Więc jednak przyszłaś - odwraca się. Jego brązowe włosy są w nieładzie, a zielone oczy błyszczą niebezpiecznie. - Lyme, wiem.
- Skąd znasz to imię? - nie, nie, nie, nie
- Mam swoje sposoby. - uśmiecha się.
- Umrę pierwszego dnia, wiesz? - powoli osuwam się na ziemię. - Nie mam szans...
Char nic nie robi, tylko siada obok mnie.
- Lyme, jesteś silna, dasz sobie radę. Przecież trenujesz - pociesza mnie. - Masz nad nimi przewagę, nie wiedzą, co potrafisz.
- Sama się zgłosiłam... - podnoszę wzrok na niego. - Przez mojego ojca.
- Ciii, nie mów o tym. - Przytula mnie i ociera łzy. Ja płaczę? - Wiesz, na arenie uważaj tylko na chłopaka z mojego dystryktu. Z innymi dasz sobie radę.
- Czemu? - marszczę brwi.
- Z nim coś jest nie tak. Ma poprzewracane w głowie.
- Ok. A jako mentor innego dystryktu... Możesz przysyłać innym trybutom rzeczy od sponsorów?
- Nie, nie mogę. Niestety. Ale wiem - bierze moją twarz w dłonie - że to wygrasz. Tak, czy inaczej.
- Char...
Zamyka mi usta krótkim pocałunkiem. Zaskoczona, nie odwzajemniam go. Kiedy się ode mnie odrywa, tylko się w niego wtulam.
- Nie myśl teraz o tym. Pamiętasz jak wrzuciliśmy Rebbecę do rzeki?
Parskam śmiechem. Rebbeca to starsza siostra Charlesa, kiedyś mi dokuczała, śmiała się ze mnie. Mi to nie przeszkadzało, ale on się wkurzył. Pewnego dnia wynieśliśmy ją z domu, kiedy spała i wrzuciliśmy do przepływającej obok rzeki. Jej mina była bezcenna.
- Albo jak próbowałem cię nauczyć gotować?
- Jak cię pomalowałam kiedy spałeś?
- Jak handlowaliśmy na czarnym rynku rzeczami z Kapitolu?
- Jak się zgubiliśmy przy sklepie koło twojego domu?
- Kiedy myśleliśmy, że Minnie zabrała ci farbę do włosów?
Jeszcze przez chwilę przypominamy sobie różne rzeczy, aż w końcu nie możemy przestać się śmiać.
- Wiesz... - zaczynam. - Miałam taki sen, był o tobie, że byłeś na arenie i to ja cię zabiłam...
- Nie, słuchaj. Nie wrócę na arenę, nigdy w życiu. Obiecuję ci. I nie zginę. To też ci obiecuję.
- Pamiętasz o swojej obietnicy? Jak wygram, kończysz z ćpaniem.
- Pamiętam. Już się powoli odzwyczajam. Nie zmień się tam, co? Nie zmień się w bezlitosną morderczynię.
- Już nią jestem, Char.
- Nie prawda, nie jesteś.
- Zabijałam ludzi. Donosiłam na nich Strażnikom. A ci potem robili egzekucje.
- Nie możesz tak myśleć. Wygrasz i wrócisz do mnie.
- Ok. Ale jak będę miała zaburzoną psychikę...
- Nie. Wrócisz do mnie i będziesz taka jak teraz. Ja Ci już coś obiecałem. Teraz twoja kolej.
- Dobra, obiecuję.
- Dziękuję. Nie mogę cię stracić.
- Wiesz, że płakałbyś po mnie jako jedyny?
- Ale płakałbym więcej niż cała piętnastoosobowa rodzina. - Znowu czuję jego wargi na swoich. Całujemy się delikatnie, zanurzam rękę w jego włosach. Na swojej talii czuję jego dłoń. Nie chcę przerywać, tak jest dobrze. Ale niestety po jakiejś minucie odrywamy się od siebie.
Później tylko siedzimy wtuleni w siebie. Ten czas tak szybko mija, że już muszę wracać, żeby nikt nic nie podejrzewał. Kiedy znajduję się u siebie w pokoju, błyskawicznie zasypiam. Bez koszmarów, bez snów.

***

     Budzę się, mam dobry humor. Dopiero pod prysznicem przytomnieję i przypominam sobie, co się dzisiaj stanie. Natychmiast pochmurnieję. Szybko kończę kąpiel, suszę się, a potem robię makijaż i układam włosy. Wciskam się w białą sukienkę i zielone obcasy. Idę w nich na śniadanie, na którym jem - jak zwykle - truskawki w czekoladzie. Walczę ze sobą, żeby nie zwymiotować. I potem wszystko dzieje się tak szybko. Labia i Taylor odprowadzają nas do poduszkowca (ta pierwsza pochlipuje), siadamy koło innych trybutów, od których oddzielają nas tylko parawany, jak w szpitalu. Wszczepiają mi lokalizator, czuję wzniesienie w miejscu, w którym się on znajduje. Zostajemy przeniesieni do małych pomieszczeń pod areną, gdzie czeka na mnie Payton. Mamy pół godziny, żeby się przygotować. Zakładam zielone spodnie z odpinanymi nogawkami, czarną koszulkę bez rękawów, zieloną bluzę, a na to kurtkę. Zmieniam moje szpilki na ciepłe skarpety i myśliwskie buty. Zmywam makijaż i czekam. Rozlega się kobiecy głos:
- Pięć minut.
Przytulam się do Pay'a, a on mi na to pozwala. Siedzimy tak, dopóki nie słyszymy:
- Trzydzieści sekund.
Patrzę na niego przestraszona, a on odwzajemnia mi się trzema słowami.
- Wygraj. Dla mnie.
Kiwam głową.  i wchodzę do "tuby"
- Dziesięć sekund.
- Powodzenia, Dec.
- Siedem... Sześć... Pięć... Cztery... Trzy... Dwa... Jeden...
Wjeżdżam na górę. Mam sześćdziesiąt sekund na to, żeby się rozejrzeć.
- Panie i Panowie, sześćdziesiąte siódme Głodowe Igrzyska uważam za rozpoczęte!
Dookoła nas jest łąka i pojedyncze drzewa.
- 50!
Za tym widać góry. Nie wysokie, ale góry.
- 40!
Nigdzie nie ma lasu.
- 30!
Erwin stoi cztery osoby po mojej prawej, a Milena zaraz koło niego.
- 20!
Na migi pokazuję jej, że biegniemy w lewo.
- 10!
Przygotowuję się do biegu.
- 8!
Wygram.
- 7! 6! 5! 4! 3! 2! 1!
Ktoś w ostatniej chwili wyleciał w powietrze. Słychać gong.

***

Taka długość chyba rzeczywiście jest lepsza :P
Nowa szkoła ; -;
Boję się XD

Ze względu na to że coś mi się pomieszało w archiwum, musiałam usunąć poprzednią wersję tego rozdziału, za wszystkie problemy związane z tym przepraszam XD

27 sierpnia 2013

Rozdział VI

               Na następnych treningach staram się nie wyróżniać. Chodzę tylko na te rzeczy, które mi idą gorzej - zakładanie wnyk, węzły, ogniska i kamuflaż. Dopiero ostatniego dnia, przed lunchem, po którym mamy być oceniani, kiedy już nikogo nie ma, nawet organizatorów, biorę do ręki nóż. Piękny, idealnie wyważony i naostrzony. Zamykam oczy i rzucam. Kiedy je otwieram, widzę, że nóż jest wbity idealnie w środek. Szybko go wyrywam i odkładam. Odwracam się, żeby dołączyć do trybutów, ale wpadam na Labię.
- Skarbie... - wydaje się być zaskoczona.
- Proszę, nic nie mów... - patrzę na nią błagalnie.
- Wiedziałam, że coś w sobie ukrywasz. - bierze kosmyk moich włosów i się nim bawi. - Ale nie spodziewałam się, że coś takiego. - odkłada go. - wygraj.
Nic nie mówię, tylko kiwam głową i idę na lunch z głupkowatym uśmiechem. Nakładam sobie najbardziej ekstrawaganckie potrawy i idę do mojego stolika. Jak zwykle siedzę sama. Już mam zamiar dopić coś, co smakuje jak mydło zmieszane z sokiem jabłkowym, kiedy dosiada się do mnie ta drobniutka czternastolatka z dziesiątki.
- Milena. - mówi.
- Nie, Decima, lub najwyżej Des, skarbie - odpowiadam. - Różnie mnie nazywali, ale jeszcze nigdy nie byłam Mileną.
- Nie, to ja jestem Milena - syczy. - I ty dobrze o tym wiesz.
Otwieram oczy w zaskoczeniu i chichoczę. Dziewczyna tylko kręci głową, rysuje kółko na blacie, stuka trzy razy i odchodzi.
Ma rację - dobrze wiem. Nadal grając głupią, dopijam mój napój i przeglądam się w szybie. Udaję niezadowolenie, że niby coś mi się stało z makijażem i idę do toalety, gdzie Milena już na mnie czeka. Czyli dobrze rozszyfrowałam: kółko - damska toaleta, trzy stuknięcia - za trzy minuty. Wskazuje mi jedną z kabin, a sama wchodzi do sąsiedniej. Zaskoczona wchodzę do tej, którą mi wskazała i siadam na zamkniętej klapie od toalety. Po chwili, dołem wysuwa mi się notatnik i długopis.
Na pierwszej kartce jest napisane:
Widziałam jak rzucasz.

Kiedy? - odpisuję.

Nie graj głupiej, tutaj nie musisz. - wzdycham. Co to za różnica, przecież wieczorem i tak wszyscy się dowiedzą.

Dobra, czego chcesz?

Sojuszu. 

Nie ma mowy, gram na własną rękę.

Czemu?

Wydajesz się być sympatyczna, nie chcę się przywiązywać, a potem patrzeć na twoją śmierć. - szczera prawda.

Ciężko było cię rozgryźć. Jesteś dobra w graniu tej rozpieszczonej córeczki. Ale po tym, jak przefarbowałaś włosy i jak rzuciłaś maczetą a później nożem, domyśliłam się.

Ktoś jeszcze widział?

Nie, tylko ja i ta wasza opiekunka. 
Ale ludzie się dowiedzą.

Tak? Kiedy?

Na wywiadach. 

I tu mnie ma. Słyszałam, że w tym roku będą wywoływać od dwunastki do jedynki na wywiadach.

Dobra. Możemy się sprzymierzyć, ale kiedy będę chciała odejść, ty też sobie pójdziesz i nie będziesz mnie śledzić. 

Zgoda. 

Widzimy się na arenie. Z tego co widziałam, to dość szybko biegasz. Biegniemy do rogu, zabieramy jak najwięcej, zabijamy kogo się da i spadamy.
Nie chcę, żeby KTOKOLWIEK się dowiedział o mojej taktyce, jasne

Podaję notatnik i nie czekając na odpowiedź, spuszczam wodę. Poprawiam ubranie i wychodzę. Wiążę oliwkowe włosy w wysoki koński ogon, kiedy wychodzi Milena. Nie patrzę na nią, a ona na mnie. Poprawiam jeszcze błyszczyk, upewniam się, że wszystko jest ok, a następnie wracam na salę, gdzie już prawie nikogo nie ma, wszyscy już się ustawili w kolejce do oceny. Idę w ich ślady. Wyczytują Rachel. Po około dwudziestu minutach, wchodzi Peter. Mija godzina, a mechaniczny głos wzywa mnie. Piszczę "z podekscytowania" i pcham drzwi. Podchodzę do stanowiska na którym uczyłam się wiązać węzły.

***
Coraz bardziej się zbliżamy do areny, a tam już będę mogła zabijać *0*

26 sierpnia 2013

Rozdział V

Dla Miry :D

***

               Po kolacji oglądamy powtórkę parady. Mam rację, wyglądałam najlepiej. Jednocześnie wypadłam płytko, ale w końcu o to chodzi, nie? Po pogratulowaniu Pay'owi, idę do siebie. Myję się różnymi lawendowymi mydłami i w samej bieliźnie kładę się spać.
               Budzę się koło szóstej, zamawiam truskawki w czekoladzie i przeglądam szafę. Znajduję tam coś, co na treningach może mi się przydać: Czarny luźny dres, szarą koszulkę na ramiączkach i do kompletu - czarną bluzę. Zakładam to wszystko i zjadam mój ulubiony przysmak. Na koniec wkładam jeszcze buty do biegania. Robię makijaż, dzięki specyfikom z Kapitolu, mimo treningów, zostanie on w nienaruszonym stanie na twarzy. Właśnie wtedy puka do mnie Labia i mówi że mam przyjść na śniadanie. Wychodzę i siadam do stołu. Siedzi tam tylko Taylor.
- Słuchaj. - mówi do mnie. - Na treningach masz ćwiczyć. Jesteś tępa, więc nie dołączysz do zawodowców, ale jak się postarasz to może...
Prowadzi długi monolog o tym, jakie mam szanse na sojusz, bla, bla, bla. Czy ona siebie słyszy? Cóż, ja nie mam zamiaru się do nikogo przywiązywać, bo jak potem zabiję tą osobę? Będzie trudniej. Do stołu podchodzi Erwin i mentorka natychmiast traci mną zainteresowanie. Za dziesięć ósma jesteśmy pod salą treningową. Punktualnie o ósmej przychodzi jakiś facet i tłumaczy nam, że są różne stanowiska, możemy podejść do każdego, mamy się nie wdawać w walki z trybutami i inne takie.
Niemal natychmiast idę do stanowiska z jadalnymi roślinami. To, co tam będzie, może dawać jakiekolwiek pojęcie o arenie. Po mistrzowsku rozpoznaję wszystkie rośliny. Areną będzie las, mogą być góry. Kieruję się do węzłów, gdzie zakładam pierwszorzędne pułapki, wnyki i tak dalej. Decyduję się na maczetę, z którą nigdy nie miałam do czynienia. Ćwiczę tam aż cztery godziny, dopóki jakiś zawodowiec (chyba Peter) do mnie nie podchodzi.
- Ej, lala. - zaczyna. - spadaj.
- Oh, mówisz do mnie? - uśmiecham się tępo i rozglądam się. - Chyba do mnie, nikogo innego nie ma.
- Do ciebie. - warczy. - Idź sobie i oddaj mi to.
- Czemu tak niemiło? - prowokuję go. - Można poprosić, przecież nic ci nie zrobię.
- Słuchaj, księżniczko. - łapie mnie za koszulkę i przyciska do ściany. Strażnicy reagują, ale stoją za daleko, żeby cokolwiek zrobić. - Zabiję cię na arenie, ale teraz, PROSZĘ, oddaj mi maczetę. Albo sam sobie ją wezmę.
Mrużę oczy i przygotowuję się do rzutu.
- Wolę tą drugą opcję. - Ciskam bronią w kukłę. Trafia prosto w serce. Odwracam się i widzę, że wszyscy się na nas patrzą. No tak, mam być tępa.
- Patrzcie, trafiła! - piszczę i zaczynam skakać. - Trafiła, iiii!
Wszyscy wrócili do zajęć, tylko Peter jest jaki był.
- Zginiesz pierwsza - syczy mi do ucha.
- Och, szkoda, chciałabym przeżyć dłużej od ciebie. - krzywię usta w podkówkę, ale mam ochotę wybuchnąć śmiechem.

***

- I jak wam poszło? - spytała Taylor po pierwszym dniu treningu. Wiem, że chodzi jej tylko o Erwina.
- Wspaniale, podniosłem się w rzucaniu nożami, postrzelałem trochę z łuku i... - waha się. - i poćwiczyłem walkę maczetą, moją ulubioną bronią. I myślę, że nasza lalunia mogłaby nam coś wytłumaczyć. 
- Ale co? - zatrzepotałam rzęsami.
- Chodzi o Petera - mówi chłopak. 
- Decima...? - Taylor marszczy brwi.
- Oh... - chichoczę. - Ten miły chłopak z jedynki ze mną rozmawiał. 
- O czym? - dopytuje się mentorka.
- Chciał powalczyć maczetą, a akurat zajmowałam stanowisko.
- Ta, jasne i tylko zgrywałaś idiotkę. Mogłabyś nam wszystkim wytłumaczyć, dlaczego tak perfekcyjnie rzuciłaś maczetą w kukłę?
Cholera. 
- Och, tamto... - rumienię się, a przynajmniej mam taką nadzieję. - Zdenerwowałam się i tyle... On miał taki mocny uścisk, bałam się, że coś sobie nią zrobię, a nie mogłam tak po prostu jej upuścić. Po prostu rzuciłam i trafiłam. 
- Grabb! - denerwuje się mentorka. 
- Tak, wiem, maczetą się nie rzuca. Przecież nie jestem głupia!
Jestem.  
- Słuchaj, nie możesz tak po prostu...
- Przestań! Wszyscy przestańcie! - krzyczę piskliwym głosikiem i pochlipując (albo wydając po prostu takie odgłosy) biegnę do swojego pokoju. Niemal natychmiast przykładam policzek do drzwi. 
- ..ci, ona coś ukrywa. - słyszę głos Erwina.
- Przestań, Er. -  odpowiada Taylor. - Jest po prostu tępa. Mówię ci, nic nie potrafi zrobić. To MUSIAŁ być przypadek.
- Ale tak idealnie się wbiła!
- Chcesz wiedzieć, co tak na prawdę zdarzyło się przy windzie? - Jej głos jest surowy, zresztą jak zawsze. - Zaatakowałam ją, bez broni, bez niczego. Tylko przygwoździłam ją do podłogi, a ona zaczęła ryczeć. Nawet się nie szamotała, tylko zaczęła wzywać ochronę, służących, wszystkich. To jedno wielkie beztalencie pod tapetą. 
- Jasne. Ale jak później powiem "a nie mówiłem" to się nie denerwuj.
Dociera do mnie to, co powiedział Erwin. Nie da się go przekonać, że to był przypadek. Zawodowcy już mnie nienawidzą, więc nie mam nic do stracenia.
Wiem, jak zaskoczyć organizatorów.

25 sierpnia 2013

Rozdział IV

               Patrzę na ekran. Chyba jesteśmy wyświetlani najczęściej, to dobry znak. Jestem pewna, że nikt nie mówił, że nie możemy nic robić oprócz machania i uśmiechania się do widowni. A nawet jeśli, to nic mi nie zrobią.
Uśmiecham się i... jednym susem wskakuję na barierkę przede mną. Teraz stoję na przodzie (przedzie?) rydwanu, a kamery zwracają się do mnie. Uśmiecham się i z wyższością patrzę na wszystkich dookoła. Kiedy się zatrzymujemy, a Snow zaczyna mówić, staję obok Erwina, który pochyla się ku mnie i szepcze:
- Spotkamy się na arenie, lalunio. Pójdziesz na pierwszy ogień.
Patrzę mu w oczy, nieukazując strachu i odpowiadam takim samym tonem:
- Nie mam takiego zamiaru, Mayson. Zginiesz zanim zdołasz mnie zobaczyć.
- ...i niech los zawsze wam sprzyja! - przerywa nam głos Snowa, po czym wracamy do sali.
- Wypadłaś świetnie! - Payton od razu do mnie przybiega. - Żaden trybut nigdy nie zrobił czegoś takiego! No, kilku spadło z rydwanu, ale to się nie liczy. Wyglądałaś jakbyś już wygrała te igrzyska! - przytula mnie i cicho mówi - I je wygrasz, Des.
- Ale to ty zaprojektowałeś ten cudny strój. - odpowiadam.
- Eee tam. - machnął ręką. - Od lat już miałem ten projekt, a ty byłaś po prostu idealna, żeby go założyć. - Kiedy mówi, bawi się swoim kolorowym warkoczem. Podaje mi ramię. - Wracamy?
Rozglądam się po sali. Dużo osób już poszło, Erwin rozmawia z Taylor, Trybuci z szóstki... szóstka! Widzę go.
- Poczekaj chwilę na mnie, dobrze? - pytam i nie czekam na odpowiedź.
Charles widzi, że do niego biegnę, wiem to. Mimo wszystko odwraca  wzrok i udaje, że jest zajęty. Kiedy już jestem koło niego, słyszę jak mówi do trybutów:
- Zaraz przyjdę, obiecuję, będę za kilka minut. - odbiegają, a on patrzy na mnie zbolałym wzrokiem. - Des, to było głupie.
- Powiedział naćpany zwycięzca igrzysk. - odpowiadam, zanim zdołam się ugryźć w język.
- Słuchaj, wiem że nigdy mi tego nie wybaczysz, ale na ekranie to wygląda lepiej. Na arenie zmieniasz się i szukasz sposobu, żeby zapomnieć. - Fakt, nie wybaczę mu, że nawet nic do mnie nie napisał. - Ale    żeby się zgłaszać? Nie taką cię poznałem, Des.
- Wiesz, czemu się zgłosiłam? Bo dotarło do mnie, że nikt nie będzie za mną płakał, a tu ktoś mnie doceni.
- Ja będę płakać. A jak zginiesz, jestem pewny, że uzależnię się jeszcze bardziej. - łapie mnie za ramiona.
- To w takim razie, jak wygram...
- Nie żeby coś, ale nie wydaje mi się, żebyś miała szanse na wygraną. Widziałaś tych z jedynki? albo z czwórki?
- Jasne. Ale jak wygram, pójdziesz na odwyk, zgoda?
- Niech będzie.
Podaliśmy sobie dłonie.
- Do zobaczenia. - mówię i wracam do stylisty.
- Czemu do niego poszłaś? - pyta Payton. - To morfalinista. W czasie Igrzysk jest mniej... na fazie, a potem przez cały rok tylko śpiewa, maluje i ma wszystko gdzieś. Nie zadawaj się z nim.
- Wiesz... - zaczynam cicho, kiedy powoli kierujemy się do windy. - Zastanawiałeś się kiedyś, jak to jest poza Kapitolem? W dystryktach? Powiem ci. - zatrzymuję go i patrzę mu w oczy. - To okropne miejsca. Może oprócz dwójki. Nie licząc zawodowców, nikt nigdy się nie zgłasza do Igrzysk, no chyba że jest samobójcą. Wie, że umrze. W biedniejszych, takich jak trójka, siódemka czy dwunastka, dzieci kąpią się okazjonalnie, a większość z nich nigdy nie miała w ręku świeżego, prawdziwego chleba. Umierają z głodu, zimna, czy nawet od zwykłych poparzeń, użądleń lub ran bo biczowaniu. - popatrzył się na mnie ze strachem w oczach.
- Biczowanie? - pyta - Takim batem, jak się robi na koniach?
- Dokładnie takim batem. Dożynki są okropne, wszyscy liczą tylko na to, żeby to nie ich nazwisko wylosowano. A ja zawsze miałam szczęście, byłam z najbogatszego dystryktu, w sumie miałam wszystko. Wynosiłam jedzenie i koce z pociągu pod pretekstem pikniku i rozdawałam. Ty w miesiąc wydajesz tyle, że starczyłoby, żeby ich wykarmić przez kilka lat. To okropne miejsca. A Charles chce tylko zapomnieć. A ja go dobrze rozumiem, to mój przyjaciel. - Orientuję się, że kończę szeptem, więc podnoszę głos. - Idziemy?
Pay, jak na niego mówię, tylko skinął głową.
- Nie wiedziałem, przepraszam.
- Nic nie szkodzi. nie ty jeden. - uśmiecham się. - Truskawki w czekoladzie?
- Zawsze i wszędzie.

***

Rozdział III

               Nikt mi nie musi tłumaczyć, dokładnie wiem, że wszystko w moim pokoju jest tylko dla mnie. Zresztą, odkąd sięgam pamięcią, zawsze tak było. Szybko wybieram zgniłozieloną farbę do włosów, wszyscy uznają to za mój kaprys, a to będzie najlepszy kamuflaż. Znowu zostawiam czarne końcówki. Dopasowuję do tego jakąś sukienkę i buty (oczywiście na obcasach, a jak!) i idę się pomalować. Właśnie kończę robić paznokcie, kiedy Labia woła mnie na obiad.
               Kiedy siadam do stołu, dalej udaję przerażoną, pustą dziewczynkę. Opiekunka wychwala mój strój, a kiedy pyta czemu milczę, patrzę na Taylor, a ona tylko niezauważalnie kręci głową. Udaję, że jestem na tyle tępa, że nie wiem o co jej chodzi.
- Bo widzisz... - zaczynam. - Chodzi o naszą mentorkę.
- Co z nią, skarbie? - świergocze Labia. 
- Ona... to było dzisiaj jak wyszłam z windy, a wtedy...
- Pomyślałam, że się urwała, bo bardzo szybko przyszła - przerywa mi Taylor. - Wiesz, Erwin przyszedł kilka godzin później.
Opiekunka łatwo daje się nabrać, a ja nie protestuję. Lepiej, żeby myślała, że jestem zbyt onieśmielona i zawstydzona, łatwiej będzie nabrać cały Kapitol. 
***

Następnego dnia od rana spędzam czas z moim stylistą, Paytonem. Jak każdy w stolicy, on też dał się porwać kociej modzie. Wygląda jakby uciekł z psychiatryka: Ma fioletowe afro, z którego zwisa warkocz przechodzący przez wszystkie kolory tęczy. Przy podłodze jest czerwony. Skórę też sobie tak pofarbował, a ubrania nosi czarne. W dodatku ma kolczyki chyba w każdym możliwym miejscu: w nosie, w wardze, w brwi, w języku... A w uszach mienią się tęczą. Do tego ma wąsy i coś, co chyba ma imitować kocie uszy. Ale jest normalny. Fajnie się z nim gada, jak każdy tutaj, chwali mnie za to, że nadążam z modą. W końcu przeszliśmy do mojego stroju. 
- Wystąpisz jako strażniczka pokoju - mówi, ale kiedy widzi, że mi się to nie podoba, to szybko wyjaśnia. - Oczywiście w przerobionym stroju, w pełnym makijażu i, co najważniejsze, na obcasach. 
- Może być. - mówię. - Dawaj.
zawiązuje mi oczy opaską, żebym nic nie widziała. Czuję tylko jak ktoś coś na mnie wkłada, zapina i wygładza. Później czesze mi włosy. 
- Nie otwieraj oczu - zwraca się do mnie Payton.
Słucham go, a on mnie maluje, po czym prowadzi mnie do lustra i pomaga mi założyć buty. Powoli uchylam powieki. 
Widzę siebie: jestem piękna i zadziorna. Moje zielono-oliwkowe włosy są rozpuszczone, wypływają spod kasku i gładko spływają na ramiona. Biały kostium, który odkrywa trochę mojego ciała, jakby przeszedł przez nożyczki. Nie ma rękawów, tylko grube ramiączka i dekolt "w serek". No i ma krótkie nogawki, takie jakby szorty. Są podstawowe odznaki i symbole, a nawet kilka dodatkowych. Buty są całe szczęście na koturnach (wolę je od zwykłych szpilek), ale sięgają do połowy łydki i wyglądają trochę jak glany, też białe. Payton ma talent do makijażu: mam lekko pocieniowane oczy, pod kolor włosów, pomalowane rzęsy i kreskę. Ust nie ruszył i zostawił mi piegi. Odwracam się do niego i rzucam mu się na szyję. 
- Dziękuję. - szepczę.
- Nie ma za co. - odpowiada. - To moja praca. Masz ochotę na truskawki w czekoladzie? Do parady została jakaś godzina.
- Ja nie miałabym ochoty na truskawki? Proszę cię...
- Kto zje więcej?
Mrużę oczy.
- Zgoda.

***

               Jakieś piętnaście minut przed rozpoczęciem parady rydwanów,  razem z moim stylistą wchodzimy na salę. Czekają już tam Erwin i jego stylistka. Ma strój, który pasuje do mojego, ale ja w nim wyglądam o niebo lepiej. Uśmiecham się z pogardą. 
Nasze konie są brązowe, a rydwan czarny. Już wiem co zrobię, żeby zwrócić na siebie uwagę. 
Rozglądam się po sali. Trybuci z jedynki, Peter i Rachel, patrzą na mnie pogardliwie, sami mają dziwne kostiumy, które kojarzą mi się z wymiotami. Sean (chłopak z czwórki) i jego partnerka stoją koło nich. Chłopak z siódemki, Jules, jest cały ubrany na zielono. A najdrobniejsza dziewczyna z dziesiątki, wygląda jak krowa. Dosłownie, widać tylko głowę i ręce od łokci w dół. Stwierdzam, że wyglądam najlepiej z całego towarzystwa i wchodzę na nasz rydwan. Po chwili jedziemy już za zawodowcami. Czas wprowadzić w życie mój plan. 
Muszę mieć sponsorów.

•••

Namieszałam, namieszałam. Ale jestem już dwa rozdziały do przodu, co mnie bardzo cieszy ;) 

N. K. K.

24 sierpnia 2013

Rozdział II

Dedyk dla Lily, która skomentowała poprzedni rozdział, dziękuję :)

•••

               Budzę się zlana potem. Ten sen powtarza mi się od miesiąca, ale dalej mnie przeraża. A co najgorsze - przypomina mi o Charlesie - moim przyjacielu, którego poznałam podczas jednej z podróży po dystryktach. Jak każdy się ze mnie nabijał, ale był skazany na moje towarzystwo przez miesiąc, co wystarczyło, żebyśmy się zaprzyjaźnili. Niechętnie wyjechałam z szóstego dystryktu (mimo strasznie niezadbanych ludzi i okropnego jedzenia) kilka dni przed Dożynkami. Wylosowali go... ale wygrał. A teraz się strasznie uzależnił od... sama nie wiem czego. Chyba jakiegoś lekarstwa. Nikt z szóstki później już nie wygrał, więc to on będzie przygotowywał dzieciaki na rzeź... I wtedy dociera do mnie, że sama tam jadę. Co ja zrobiłam! Kiedy się z nim zobaczę, będzie naćpany, a później zginę. Nie ma to jak pozytywne myślenie.
               Wchodzę pod prysznic, dalej o nim myśląc. Myję się pachnącymi lawendą mydełkami i szamponami, a potem przebieram garderobę i znajduję (całe szczęście!) turkusową sukienkę i czarne koturny, po czym robię profesjonalny makijaż. Kiedy otwieram drzwi, żeby pójść na śniadanie, wpadam na Labię.
- Och, jak pięknie wyglądasz! - uśmiecham się.
- Popatrz na siebie, złotko - piszczy. - To ty tu jesteś gwiazdą! Co prawda, ta moda wyszła z Kapitolu jakiś miesiąc temu, ale i tak za tym nadążasz, bo nawet imię masz modne!
- Co? - marszczę brwi. - Imię?
- Oj nie krzyw się tak, to szkodzi urodzie! Decima to znaczy, po łacinie, "dziesiąty". Teraz są modne łacińskie imiona, to taki zapomniany język... - tłumaczy. - Moje imię to na przykład "usta". Widzisz, Kapitolińczycy cię pokochają!
Jeszcze raz podnoszę kąciki ust i idę coś zjeść. Po kanapce z pierwszorzędną szynką i niezliczonych truskawkach w czekoladzie, wchodzą Erwin, Labia i jakaś kobieta, na oko dwudziestoletnia.
- Taylor. - mówi. Dopiero potem się orientuję, że to jej imię, a ona jest naszą mentorką. - No, to mówcie, w czym jesteście dobrzy, czy chodziliście na treningi i tak dalej. Chcę was poznać.
- Ja świetnie walczę maczetą - zaczyna Erwin. - Dobrze rzucam nożami, walczę wręcz, mogę polegać na swojej sile. Nie opuściłem żadnego treningu i umiem zapalić ognisko.
- A ty? - mentorka zwraca się do mnie.
- A ja mam to wszystko gdzieś. - mówię obojętnym tonem, ale muszę się powstrzymywać od parsknięcia śmiechem na widok jej miny.
- Na pewno jesteś w czymś dobra - kręci głową.
- Wcale nie. W całym swoim życiu nie byłam na ani jednym treningu.
Labia chichocze, Erwin patrzy na mnie, jak na jedzenie, Taylor nadal ma taką śmieszną minę, że coraz trudniej jest udawać, a ja jem truskawki w czekoladzie.
- Ty - zwracam się do awoksa. - przynieś tego więcej.
Służący wskazuje za okno. Chyba chce mi pokazać, że zaraz będziemy w stolicy, ale ja mówię, że nic mnie to nie obchodzi, po czym dostaję przysmak. Kiedy już słyszę zza szyby wrzaski, klaskanie i inne takie, podchodzę z talerzem do okna i patrzę na ludzi z wyższością, Zauważam, że niemal wszyscy mają kolczyki w wardze, warkocze i kocie wąsy, a niektórzy ogon. Jaskrawe kolory nadal są w łaskach. Kiedy już wydaje mi się, że zwalniamy, obojętnie opieram się o szybę i dalej się objadam. Większość osób na peronie już oszalało, chcą, żebym się do nich uśmiechnęła, pomachała. Ale nie robię nic z tych rzeczy, tylko odchodzę, by po chwili wyjść z pociągu.

***

               W Centrum Odnowy, moja ekipa jest zachwycona, bo nie mają dużo roboty. Smarują mnie tylko jakimiś maściami i kilka razy maczają w olejkach. Lubię ich. Wyglądają prawie tak samo. Jeden (tak na nią mówię) ma jednego warkocza i kolczyka w wardze, cała jest fioletowa. Dwa (to też nie jest imię) ma dwa warkocze i dwa kolczyki i niebieską skórę, włosy ubranie. Trzy (nie muszę mówić, prawda?) jest zielona i ma trzy kolczyki i warkocze. Wszystkie to dziewczyny. Podają mi szlafrok i mówią, że parada jest dopiero jutro, bo jeszcze nie dotarli wszyscy trybuci. Prowadzą mnie do windy i wciskają guzik z numerkiem "2", tłumacząc, że każdy dystrykt ma swoje piętro, więc bez wahania wysiadam kiedy winda się zatrzymuje. Ktoś zasłania mi oczy, podcina i siada na mnie w błyskawicznym tempie. Czuję ciężar na plecach, ale nie jest duży, więc to nie może być chłopak. Labia nie zrobiłaby czegoś takiego, więc to może być tylko Taylor. Uśmiecham się, ale ona nie może tego widzieć, więc dalej ją wprowadzam w błąd.
- Jak tak można?! Ochrona!!! Ochrona, służący, ktokolwiek!!! - wrzeszczę, mając nadzieję, że mentorka daje się nabrać. - Pomocy!!! Niech tu ktoś przyjdzie!!! - walę w podłogę.
Jak już zaczęłam grać rozpieszczoną dziewczynkę, muszę to kontynuować. Jeszcze chwilę pokrzyczałam, aż w końcu Taylor zasłoniła mi usta, więc zaczęłam płakać. Jestem świetną aktorką (potrafię być każdym, od mordercy przez sklepikarza do milionera), skromnie mówiąc, więc po chwili napastniczka mnie puszcza. Powoli wstaję i odwracam się w jej stronę, patrząc z "przerażeniem". Ona tylko kręci głową.
- Myślałam, że jesteś beznadziejna, ale nie że aż tak. Pójdziesz na pierwszy ogień.
Chcę jej powiedzieć, że nie mam takiego zamiaru, ale zamiast tego tylko jęczę i wbiegam do, jak mi się wydaje, mojego pokoju, gdzie wybucham śmiechem.
Wygram to, myślę, jeśli zawodowcy się zachowują tak jak ona, będzie łatwo. 

•••

Nie jestem zadowolona z tego rozdziału, nie czuję tego jakoś.
W dodatku nie wyszło aż tak płytko jak chciałam :D

N. K. K.

23 sierpnia 2013

Rozdział I

               Otwieram oczy, a w mojej głowie świta już myśl "Dzisiaj Dożynki".
Wchodzę pod prysznic i dokładnie myję głowę i całe ciało. Jako jedyna w dwójce mam prysznic, wielki dom, nigdy nie głoduję, mogę wyjeżdżać do Kapitolu. W końcu jestem córunią tatunia, burmistrza, który nigdy nawet mnie nie przytulił. Wychodzę, wycieram się ręcznikiem i suszę włosy. Patrzę w lustro i w skupieniu skubię sobie brwi. Później maluję sobie paznokcie na jasny odcień turkusu, co wygląda jakbym była z Kapitolu, bo kilka miesięcy wcześniej zafarbowałam sobie włosy na ten kolor (tylko końcówki zostawiłam czarne). Dodatkowo, żeby się wyróżniać z tłumu i wkurzyć ojczulka, maluję sobie na taki sam odcień usta.
               Wyciągam sukienkę i buty, które kupiłam specjalnie na tę okazję. Przypomina mi morze, które widziałam raz w stolicy. Prosta, bez rękawów i ściągnięta w żebrach sukienka, sięga mi do połowy uda. Góra jest czarna, a dół bladoturkusowy. Buty są na koturnach, w kolorach sukienki. Po wzięciu jeszcze torebki - kopertówki, wyglądam jak prawdziwa dziewczyna z Kapitolu.
              Jak zwykle będę się wyróżniać z tłumu, ludzie będą mnie pokazywać palcami i się ze mnie śmiać, ale mój cel to wkurzenie "taty". Mam dość mojego charakteru i wyglądu. Mam dość siebie.

***

               Stoję wśród innych szesnastolatek, kiedy Labia losuje. Wyciąga karteczkę i czyta nazwisko.
- Karin River! - oznajmia. Wszyscy biją brawo, nikt się nie zgłasza na ochotnika, bo to jest marzenie  tej dziewczyny. No, prawie nikt.
- Zgłaszam się! - krzyczę, podnosząc rękę. - Chcę być trybutem.
Cały tłum wymienia zdziwione pomruki.
- ...jak ta dziewczyna chce przeżyć w lesie?...
- Co ona wyprawia?...
- ...rin znajdzie sposób, żeby się zemścić...
Takie słyszę szepty, kiedy idę w stronę podestu. Ale nie zwracam na nie uwagi, patrzę tylko na mojego ojca, aż czerwonego ze złości i uśmiecham się do niego.
- Chodź tutaj, złotko, powiedz nam jak się nazywasz. - słyszę głos Labii, od teraz mojej opiekunki.
- Desima Grabb - mówię odważnie do mikrofonu posyłając uśmiech w stronę kamer i Kariny.
- Gratulacje! - szczebiocze Labia, klepiąc mnie po plecach. Już mnie polubiła, dlatego że wyglądam jakbym pochodziła z Kapitolu. Ona sama ma cztery pomarańczowe warkocze, wąsy i śmieszny, koci strój. Aż jestem ciekawa jaka jest teraz moda w stolicy. Kiedy wyciąga karteczkę z nazwiskiem chłopaka, słyszę:
- Zgłaszam się na trybuta! - mówi to mój... hmm, kolega? raczej nie. Znajomy z klasy. Patrzy się na mnie mściwym wzrokiem i już wiem, że sojuszu nie będzie. To on mnie znienawidził jako pierwszy. Posyłam mu buziaka, na co Labia się śmieje.
- No, chodź kochany, przedstaw się.
- Erwin Mayson - mówi brunet. Nie spuszcza ze mnie wzroku, a ja się słodko uśmiecham.
- Wielkie brawa dla tegorocznych trybutów z dystryktu drugiego! - piszczy opiekunka, a zaraz potem prowadzi nas przez pałac sprawiedliwości do dwóch różnych pokoi.
               One chyba są luksusowe dla tych biednych, u mnie tak wygląda zwyczajny pokój. Rzucam się swobodnie na kanapę, kiedy słyszę kroki i otwieranie drzwi. Staje tam mój ojciec, patrzy na mnie ostro.
- Oszalałaś?! - krzyczy - Niczego ci nie brakuje, jesteś najbardziej rozpieszczona ze wszystkich osób w twoim wieku! Czemu idziesz na rzeź?!
- Uspokój się - jego wrzaski nie robią na mnie wrażenia. - Nie wiesz, o co mi chodzi? Popatrz na siebie, jakim byłeś ojcem. - powoli się rozkręcam. - Niczego mi nie brakuje, tak? Jesteś jedyną osobą, która będzie po mnie rozpaczać, jeśli w ogóle będzie. Nie mam żadnych przyjaciół, są jedynie osoby, które mnie tolerują i osoby, które mnie nienawidzą.
- A wiesz dlaczego? - denerwuje się. - Bo jesteś durną, zadumaną w sobie smarkulą! Większość osób, żeby przejechać się pociągiem, musi się zgłosić na Igrzyska, a ty możesz sobie jeździć, kiedy tylko chcesz! Nie lubią cię, bo dostajesz wszystko, bo nie chodzisz na treningi, bo nie obchodzi cię nic, poza swoją twarzą.
- Masz rację - przyznaję. Na jego twarzy maluje się szok. - To dlatego. Sama wybrałam taki los, wiesz? Zastanawiałam się, jak zwrócić twoją uwagę. I widzisz, udało mi się.
- Ta, świetny sposób na samobójstwo! Ty mała, niew...
Wchodzi strażnik pokoju, każe wyjść mojemu ojcu, co przyjmuję z ulgą. Zobaczymy, kto jest durny i zadumany w sobie.

***

               W pociągu, takim jakimi jeżdżę zwykle do Kapitolu, Erwin wydaje się być zaskoczony tymi wszystkimi ozdobami, jedzeniem, pokojami. Labia wychwala Kapitol, jakby nie było nic lepszego. A ja mam dobry humor. Wiem, że już za kilka dni mogę leżeć martwa, ale śmieję się z min Erwina. On ma poprzewracane w głowie. Kiedy oglądamy powtórki z dożynek, rzucają mi się w oczy: para z pierwszego dystryktu, Peter i Rachel, chłopak z siódemki, chyba Sean. Zapamiętuję jeszcze dziewczynę z dziesiątki, drobną czternastolatkę.
Na kolacji Labia oznajmuje, że będziemy w Kapitolu najszybciej ze wszystkich trybutów, czyli jutro nad ranem. Świetnie, przynajmniej ujrzę znajomą okolicę przed śmiercią.

***

Biegnę, coś mnie goni. Ranię się jeżynami w łydkę, a zaraz potem nóż lecący w  prosto w stronę mojej głowy, kaleczy mnie w ramię. kaleczy w ramię. Czuję piekący ból, ale nie zwracam na niego uwagi i ciskam oszczepem w przeciwnika. Wiem, że trafię i właśnie tak się dzieje. Odwracam się i widzę, jak  mój "przeciwnik" umiera. Tylko, że jest w nim coś niepokojącego. Patrzy na mnie z wyrzutem w oczach, tak jakbym zrobiła coś złego. A wtedy go rozpoznaję.
- Charles... - szepczę. - Nie, co ja zrobiłam! - krzyczę.
- Ćśś, Dec, wszystko będzie dobrze...- uspokaja mnie. - A może Lyme?
- Skąd ty... - otwieram szeroko oczy ze zdumienia.
- Nie mogę ci wytłumaczyć, kiedyś zrozumiesz. - mówi coraz ciszej. - graj dalej. Pamiętaj, kto jest twoim prawdziwym wrogiem...

•••

Taak, duże podobieństwo, tam na końcu, do książki, ale musiałam to zrobić... :D Mam nadzieję, ze ktoś to kiedyś przeczyta  ;)

N. K. K.

21 sierpnia 2013

Prolog

           Tonę we własnych rozmyślaniach. Znam wszystkich w drugim dystrykcie, nie lubię patrzeć jak kolejne osoby chodzą na rzeź. Mimo tego, że to od nas jest najwięcej zwycięzców, to jest okropne. Na przykład, jak dwa lata temu, Finnick Odair przeszył trójzębem mojego kuzyna. No cóż, i tak go nie lubiłam, ale zawsze... 
           Już umiem sobie z tym radzić. Drugi dystrykt jest ogromny, ale i tak mniejszy niż sam Kapitol. Kiedy zwiedziłam tu już każdy kąt, załatwiłam sobie wycieczki do stolicy. Jak? Jestem córką burmistrza dwójki, co bezwstydnie wykorzystuję. Córką, która była pomyłką. Nie powinnam istnieć, za co mój ojciec mnie nienawidzi. Nigdy nie powiedział tego na głos, ale ja wiem. Stara się wynagrodzić mi to prezentami, kasą i luksusami. A ja nienawidzę jego. Dlatego od dziewięciu lat wymykam się codziennie w nocy. I trenuję. 

N. K. K.

Obserwatorzy