25 grudnia 2013

Życzenia + BONUS - Opowiadanie świąteczne (na konkurs*) "Święta u Everdeenów"

Na początek chcę życzyć każdemu, kto to przeczyta, wesołych świąt. :) Zdrowia, szczęścia, weny, miłości, przyjaźni, bogactwa, dobrych wyników w nauce, hobby, które będziesz lubić, dosłownie wszystkiego. Dobrych kontaktów z rodzeństwem (niemożliwe, ale... XD), rodzicami, nauczycielami. super prezentów - które już masz, ale co tam - pysznych ciast, dużo jedzenia :D. I żeby wszystko w nowym roku było dla Ciebie wspaniałe, doskonałe - po prostu idealne. OK, straciłam wenę na życzenia. XD
Nadszedł czas na opowiadanie. Nosi tytuł Święta u Everdeenów. Jak sama nazwa wskazuje, jest o świętach w rodzinie Katniss. Mam nadzieję, że Wam się spodoba ;). Dedykuję je najwierniejszym czytelnikom tego bloga, czyli (kolejność przypadkowa):
  • Mirze,
  • El Elliez,
  • Lily Nimrodiell,
  • Torii.,
  • Mockingjayonfire
I przepraszam za zaległości na wszystkich blogach - niedługo nadrobię, a teraz mam strasznych kuzynów (niestety młodszych) w domu i nie mam kompletnie czasu. Nie można tego jakoś zamienić? XD OK, koniec gadania, czas na opowiadanie. Miłej lektury :)


*konkurs organizowany przez stronę hungergames.pl

ŚWIĘTA U EVERDEENÓW

 Każdy czasem płacze. Każdy, w tym ja. Dlatego nie rozumiem małej Prim, która na widok moich łez, sama zaczyna płakać.
Powodem jest mój ojciec. A właściwie, jego zachowanie. Przez calutkie sześć dni harował w kopalni jak wół szesnaście godzin na dobę, chociaż obowiązkowe jest dwanaście. Jutro niedziela. Będzie musiał spędzić z nami trochę czasu, nie moze nas już więcej unikać. Dlaczego on to robi? Rozumiem, że musi pracować, ale... Jesteśmy jego rodziną... To nie jest ważniejsze?
Jedyną osobą, przed którą się otwieram, jest mama. Przytulam się do niej, a Prim robi to samo z drugiej strony.
- Co się stało, kochanie? - pyta moja rodzicielka.
- Nic – pociągam nosem i waham się chwilę, a potem wybucham i mówię jej wszystko, co myślę o zachowaniu ojca.
Wszystkie moje łzy lądują na koszulce mamy, ale ona się tym nie przejmuje.
- Porozmawiam z nim, dobrze?
Mam nadzieję, że wreszcie coś się zmieni.

Kiedy siedzę na łóżku, gotowa do położenia się, drzwi pokoju otwierają się.
- Katniss... - słyszę głos ojca.
- Tak? - pytam, jestem poirytowana, że po tych wszystkich dniach jeszcze się do mnie odzywa.
- Mama powiedziała mi, że jesteś na mnie zła – oznajmia. - I w związku z tym -
- Będziesz więcej pracować, tak? - przerywam mu. Jest okropny!
- Nie, chciałem cię przeprosić. Bo widzisz, miałem wam tego nie mówić, w końcu jesteście dla mnie najważniejsze, ale -
- Kopalnie mnie wzywały! - naśladuję jego głos. - Nie mogłem ich zostawić!
- Katniss! - krzyczy.
Stoję, zaskoczona. Jeszcze nigdy ojciec na mnie nie krzyczał. Czemu podnosi głos? Nie rozumiem.
- Tato... - zaczynam, ale tym tazem on mi przerywa.
- Młoda, słuchaj. Chcę zrobić dla trzech najwspanialszych osób na świecie najlepsze święta. Zdradzić ci tajemnicę?
- Jaką?
- Chyba nie zasługłujesz...
- Jak to nie?! Powiedz, poooowieeeedz...
- No dobrze. Otóż... chcę kupić pomarańczę.
- Myślałam, że to coś ciekawego. - marszczę nos.
- To jest ciekawe. To taki owoc -
- Owoc? Brzmi raczej jak zwierzę.
Tata się uśmiecha.
- Pomarańcza jest duża, okrągła i, jak sama nazwa wskazuje, pomarańczowa. Jest kwaśna, jej smak pozostaje w ustach na długi czas.
Milczę. Zastanawiam się nad tym, co tato robił tydzień temu, w niedzielę. Nie musi wtedy pracować, więc... o co chodziło? Co mógł w tym czasie robić?
- Katniss? Co się dzieje?
Mówię mu o swoich obawach.
- Chcesz znać jeszcze jedną tajemnicę?
- Tak, tak!
- Otóż... tylko nie mów tego nikomu... jestem kłusownikiem.
- Kim?
- Łowcą. Wymykam się do lasu i poluję tam na zwierzęta, zbieram rośliny.
Wyobrażam sobie tatę w jego kurtce i butach w lesie. Po chwili jego sylwetka zamienia się w moją, ciemne włosy wydużają się. Jestem łowczynią. Biegam cicho po lesie i strzelam w zwierzęta. Jestem mroczna, ale zarazem przyciągająca.
- Ale super! Nauczysz mnie?
- Nie jestem przekonany...
- Ale, taaaatoooo
Widzę wahanie na jego twarzy, jednak po chwili wzdycha i proponuje:
- To co, idziemy jutro na polowanie?
Uśmiecham się szeroko.
- Nie mogę się doczekać.

Mimo obaw, że zapomni o naszej umowie, następnego dnia rano, ojciec podchodzi do mojego łóżka i delikatnie potrząsa mnie żebym się obudziła, ale tak, żebym przypadkiem nie szturchnęła Prim. Ziewam i spuszczam nogi na ziemię, prosto w przygotowane wcześniej buty myśliwskie. Tata pomyślał o wszystkim, więc szybko się ubieram i już mam wychodzić, kiedy on zatrzymuje mnie w drzwiach.
- Katniss – zaczyna. - Nie pójdziesz tak do lasu.
Spoglądam na siebie i nie wiem, o co mu chodzi. Dopiero po chwili staje się to jasne. Mam rozpuszczone włosy. Po chwili wahania, ojciec bierze je i delikatnie zaplata w warkocz, który zaczyna się nad lewym uchem i opada gładko na prawe ramię.
Kiedy jesteśmy już na polanie obok naszego domu, tata wyjaśnia mi, że zawsze mam słuchać, czy siatka nie wydaje żadnych dźwięków, po czym bez zastanowienia rusza w stronę ogrodzenia.
- Stop! - prawie krzyczę. On idzie prosto na siatkę p o d n a p i ę c i e m .
- Żartuję – uśmiecha się. - musimy poczekać.
W milczeniu czekamy jakieś piętnaście minut, a kiedy ogrodzenie ucisza się, przechodzimy przez poluzowany fragment. Idę za ojcem, kiedy pewnie wchodzi do lasu. Jak on to robi, że rusza się tak cicho?
Podchodzi do spruchniałego pnia i odzywa się:
- Katniss, popatrz w górę - Spoglądam tam, widzę ptaka. Czarnego, z białymi plamkami na skrzydłach. Jest piękny. - To Kosogłos. Naśladuje dźwięki i piosenki. Posłuchaj.

Are you, are you
Coming to the tree
Where they strung up a man they say murdered three.
Strange things did happen here
No stranger would it seem
If we met up at midnight in the hanging tree.

Ptaki powtarzają melodię. Jest trochę smutna. Nie wiem, o co chodzi w tej piosence, jest dziwna. Przecież... Kto namawia kogoś na schadkę w takim dziwnym miejscu?
Nagle ojciec przestaje śpiewać i podnosi rękę.
- Katniss – szepcze. - Tam jest wiewiórka. Widzisz?
Rzeczywiście, na drzewie koło nas siedzi rude zwierzątko. Ojciec unosi łuk (wyjęty wcześniej ze spróchniałego pnia) i nakłada strzałę na cięciwę. Po chwili ją wypuszcza, a wiewiórka pada martwa. Brzydzę się lekko, ale podchodzę do niej i biorę za ogon.
- Chcesz spróbować? - pyta ojciec, potrząsając łukiem.
Kiwam głową i oddaję mu zwierzętko. Przez następne kilka minut szukam zwierzyny. Mam nieodparte wrażenie, że tata jest zirytowany jednym z dwóch faktów. A może obydwoma...? 1. Chodzę za głośno. 2. Już przegapiłam tyle zwierząt...
Ale w końcu trafiam na królika. Poznaję go po uszach, które są zdecydowanie za krótkie na zająca. Uśmiecham się i powtarzam ruchy taty – unoszę łuk, nakładam strzałę i chwilę celuję. Puszczam. Nie trafiam w zwierzę, jedynie zwracam jego uwagę. Odwracam się zrezygnowana w stronę taty, ale on z zainteresowaniem się na mnie patrzy. Nic nie mówi, ale widzę coś w jego oczach. Nie wiem, co to jest, ale daje mi siłę do szybkiej reakcji – strzelam drugi raz w stronę królika. A on, z przebitym na wylot brzuchem, staje się martwy.
Musi minąć chwila, zanim dociera do mnie to, co zrobiłam. Zabiłam coś. Nie, żebym była z siebie dumna, ale... zabiłam coś. A ten królik... może miał rodzinę? Na pewno. Znajomych, dziewczynę, może żonę, dom...
To nie może być coś złego. Ja też mam rodzinę. Tak jak ojciec – on zabija, żebyśmy mogli przeżyć. Jest tyle głodujących rodzin, a ja wiem, że nie chcę, żeby moja była następną. Nie chcę, żeby Prim umarła z głodu. Czasem się zastanawiam... Co będzie, jak ktoś z naszej rodziny odejdzie? Co się stanie, jeśli... No właśnie, j e ś l i . Nic się przecież takiego nie stanie. Prawda? A może...
Moje rozmyślania przerywa głos taty.
- No brawo! Za pierwszym razem ustrzeliłaś pięknego, tłustego królika – oznajmia, jakbym wcale nie wiedziała. - Jestem z ciebie dumny, Katniss.
Te pięć słów ogrzewa mnie mimo przeraźliwego zimna.

Po tym, jak razem ustrzeliliśmy (no dobra tata ustrzelił) jeszcze kilka królików, wiewiórek i jakichś dziwnych ptaków, idziemy na czarny rynek, który jest nazywany przez tatę Ćwiekiem. Mieści się w starym magazynie. Nikt ze szkoły nie zapuszcza się w te okolice, dlatego się uważnie rozglądam. Wszystko budzi moją ciekawość. Od sporu przy jednym ze stanowisk, na które patrzy się pół targowiska, przez jednooką kobietę siedzącą pod ścianą, po wychudzone dziecko kulące się w rogu magazynu.
Drogę zachodzi nam jakaś postać. Patrzymy się na siebie przez chwilę. To pijak. Z obrzydzeniem chowam się za tatą. Jak on tu wytrzymuje? To miejsce jest obrzydliwe. Ci wszyscy ludzie, to całe zamieszanie, nie da się tu odnaleźć. Jednak, po zastanowieniu, w myśliwskiej kurtce, z tymi wszystkimi bliznami, tata tu pasuje. A jeśli on, to ja też.
- To co, idziemy to sprzedać – potrząsa torbą. - Najpierw do Rooby. To rzeźniczka. Zobaczymy, ile twój królik jest wart.
Kiwam głową i z pomocą taty przeciskam się przez tłum. Po chwili znajdujemy się przed zapleczem rzeźni. Po chwili pukania, starsza kobieta otwiera nam drzwi.
- Dzień dobry – witam się.
- Dzień dobry... - patrzy się na mnie przez chwilę. Wytrzymuję jej wzrok. Po chwili przytomnieje i jakby uświadamia sobie, po co prawdopodobnie przyszliśmy. - Co dla mnie macie?
- Chcielibyśmy się dowiedzieć, ile dałabyś za tego królika – mówi ojciec, pokazując jej moją zdobycz.
Rooby zastanawia się, a po chwili podaje cenę i oświadcza, że to porządne mięso.
- W takim razie zrobimy sobie święta z tym mięsem. - oświadcza tata, a potem sprzedaje całą resztę, zostawia tylko ubabranego krwią królika i wiewiórkę.
- Dlaczego się nie targowałeś? - pytam, kiedy rzeźniczka zamyka drzwi.
- Bo Rooby podaje cenę. Możesz albo ją przyjąć, albo odrzucić.
Po drodze do wyjścia kupujemy kilka rzeczy takich jak włóczka czy węgiel. Kiedy proszę tatę o pieniądze, daje mi trochę, żebym mogła kupić prezenty.
Wybieram kilka drobiazgów. Dla mamy – chustkę, dla taty – pasek do spodni, a dla Prim kupiłam nowe wstążki do włosów. Pierwszy raz kupowałam rzeczy tak swobodnie. Kiedy orientuję się, że tata na pewno zauważy moje zakupy, z reszty, która mi została, kupuję siatkę i wrzucam tam prezenty. Nie mogę się doczekać świąt.

We wtorek rano, tata znika w kopalni. Obiecał mi, że nie będzie dużo pracować i wróci do domu. W Dwunastce, w Święta, trzeba wysiedzieć obowiązkowo cztery godziny w kopalni, dlatego ojciec wyszedł z domu o szóstej.
Równo o dziesiątej trzydzieści słyszymy, jak tata wraca do domu. Wcześniej, rok w rok, prezenty były koło kominka, ale tym razem ojciec przynosi ze sobą drzewko. Małą choinkę. Razem z Prim zaczynamy skakać wokół niej, obrywać brzydsze igły. To prawie jak te rodziny z miasta! Drzewko na święta! Nie mogę uwierzyć. Przytulam się do taty.
- Jesteś najlepszy na świecie. – szepczę.
- Wiem. - odpowiada.
A potem znika z mamą w kuchni. Zaraz zaczynają dochodzić z niej piękne zapachy.
O czternastej mama zabiera nas na górę i ubiera w te najbardziej odświętne stroje. Czesze nam włosy. Moje zaplata w prosty warkocz, a Prim zostawia rozpuszczone. Idzie się sama przygotować, więc ja wyciągam reklamówkę spod łóżka.
- Nie podglądaj – mówię do Prim i cichutko schodzę na dół. Niezgrabnymi ruchami rozdzieram reklamówkę na trzy części i do każdej pakuję prezent. Następnie wyciągam pióro z plecaka szkolnego i podpisuję każdą czterema literami: M A M A, T A T A, P R I M.
Około godziny szesnastej, rodzice zastawiają stół i przychodzą do nas na górę. Wkładają do starego odtwarzacza płytę z kolędami. Na stole zauważam mojego królika, przyprawionego, z jakimiś warzywami, wiewiórkę w sosie śmietankowym, sałatkę z kukurydzy, jakiegoś mięsa i sosu. To prawdziwe rarytasy, na które ojciec tak pracował. Dodatkowo, na jednym z talerzyków jest duża, pomarańczowa kulka. Uśmiecham się do taty.
Jak zwykle zaczynamy jeść od sałatki. Następnie próbuję swojego królika. Jego mięso rozpływa mi się w ustach. A potem już wszystkie potrawy się mieszają. Śmiejemy się, śpiewamy kolędy, ja i Prim opowiadamy zabawne historie ze szkoły, rodzice odwdzięczają się opowiadaniami z dzieciństwa. Czas szybko mija i po chwili mijają dwie godziny, a na stole została tylko pomarańcza.
- Więcej w siebie nie wcisnę – mówię. - Możemy zjeść ją po prezentach?
- Jak chcesz. - zgadza się mama.
W jednej chwili i ja, i Prim rzucamy się do drzewka. Szybko odnajduję swój prezent. Jest duży, zapakowany w zwykły szary papier, który momentalnie rozdzieram. Otwieram szeroko oczy ze zdziwienia. To ł u k. Piszczę z radości i rzucam się rodzicom na szyję. To najwspanialszy prezent na świecie! Ale zaraz, chwila... Skoro mam łuk, to gdzie strzały?
Szybko znajduję też kołczan z dwudziestoma takimi samymi strzałami. Jestem szczęśliwa. Kiedy pytam Prim, co dostała, pokazuje mi, z szerokim uśmiechem, drewniane liczydło i lalkę (też drewnianą). Pod choinką zostały jeszcze trzy prezenty. Tata spokojnie podchodzi i znajduje swój pasek. Od razu przekłada go przez spodnie, podchodzi do mnie i przytula.
- Dziękuję, Katniss – mówi.
Następnie swój prezent odpakowuje mama. Przypatruje się chustce, pochyla się nade mną, całuje mnie w policzek i dziękuje. Prim, po zobaczeniu swoich nowych wstążek, rzuca mi się w ramiona i przewraca mnie na ziemię. To chyba jej reakcja jest dla mnie dzisiaj najważniejsza.
Pod koniec tego dnia jemy jeszcze pomarańczę. Tak, jak mówił tata, jest słodko-kwaśna. Ma trochę dziwny smak, ale polubiłam go. Jedną z tych rzeczy, których się dzisiaj nauczyłam, jest to, że rodzina zawsze będzie stała u mnie na pierwszym miejscu.

PÓŁ ROKU PÓŹNIEJ
Kiedy się budzę, wspomnienia z poprzednich dni wracają. Nie mogę uwierzyć, że taty już nie ma. Nie dociera to do mnie. Mam wrażenie, że zaraz wejdzie, oznajmi, że idziemy do lasu. Jednak, gdy otwieram oczy, nikt nie wchodzi do pokoju.
Powoli się schylam i wyciągam łuk spod łóżka. To ten sam, który ojciec dał mi pod choinkę. Jest skonstruowany specjalnie dla mnie. Dopasowany do moich ramion, do wzrostu i wagi. Przytulam go do policzka. Oprócz za dużej na mnie kurtki myśliwskiej i butów, jest ostatnią rzeczą, która łączy mnie z tatą. Przypominam go sobie. Ten uśmiech, oczy, włosy, dłonie i najważniejsze – jego zapach. Bezpieczny, trzymający mnie blisko ziemi, a jednocześnie dzięki któremu odlaatywałam.
Dlatego, kiedy wjeżdżam windą na piętro pałacu sprawiedliwości, znowu płaczę. Bo już wiem, co widziałam w oczach taty, kiedy upolowałam pierwszego królika. To była miłość.

06 grudnia 2013

Rozdział XVI

     Robi się cicho, jeszcze ciszej niż wcześniej, jeśli to jest możliwe. Dziennikarze się boją, domyślają się, kto dokonał zamachu. 
- Jak to, Labia, o czym mówisz? - denerwuje się Taylor.
- N-nieudany... - szepcze, a mikrofony nagrywają każde jej słowo.
Połowa dziennikarzy odetchnęła z ulgą, a druga połowa zaczęła się denerwować, że nie mają ciekawych newsów.
- Słonko, co się stało takiego? - zwracam się do Labii, a moja była mentorka patrzy na mnie nieufnie.
- K-ktoś miał nóż... wbił go C-Caesarowi w b-brzuch... i p-pote-em rzuc-cił nim w aw-woksa... - szlocha kobieta.
Ruda dziennikarka znów otwiera usta, ale syczę na nią, więc natychmiast porzuca swoje zamiary. Odprowadzam Labię do pociągu i patrzę wyczekująco na Taylor.
Jeszcze tylko miesiąc, aż to wszystko ucichnie, wtedy będę mogła odpocząć. 
Przypominam sobie, kiedy miałam sześć lat; Cieszyłam się, dwójka bliźniaków, po 3 latka. Klint. Kim, na którą mówiliśmy Angel. Mały aniołek. Mieliby teraz po czternaście lat. Aż nagle... Teraz wiem, że podobno to wtedy była pierwsza próba rebeliantów. Zaczęli od nas, rodziny 'królewskiej', tak mówili. Kim umarła pierwsza. Potem Klint. Byłam...
jestem
...zła. Na wszystkich. Mówili, że to zatrucie pokarmowe. A później mama. Jej roześmiane oczy koloru czekolady, Włosy, które związywała w niesforny kok na głowie. Wszystko zostało zakopane i przyozdobione krzyżem. Na znak czego, pamięci? Jeśli tak, to... to nie wiem. Jestem aż taka beznadziejna.
Śmieję się i zaczynam bieg. Szybko znajduję się przy Pałacu Sprawiedliwości. To tu zaczęło się moje szaleństwo. To tutaj się zgłosiłam za Karin. Zamykam oczy. Zbyt wiele wspomnień. Za dużo uczuć. Nie. Nie. Stop.

Nawet nie zauważam, kiedy stoję w Wiosce Zwycięzców. Przed domem kobiety o imieniu Enobaria. Wygrała Igrzyska kilka lat przede mną. Lubię ją. Mimo paskudnego charakteru i zębów. Fuj.
Przebiegać pod swój nowy dom. Jest na samym końcu. Trzeba było go dobudować, więc jest nowocześniejszy od reszty. Wchodzę do niego, zamykam drzwi i opieram się o nie. I dopiero wtedy zauważam, że oprócz mnie, jest tu ktoś jeszcze.
- Moja mała - szepcze, podbiega do mnie i bierze mnie w ramiona. Mam ochotę krzyknąć, żeby się odwalił, że jest najgorszy, że go nienawidzę, ale... nie wiem, co się ze mną dzieje, bo...
odwzajemniam uścisk, kocham cię!
... szalona strona znowu ma "władzę".
Szalona?
Tak, szalona. Nie wmówisz mi, że jest na odwrót.
Zwariowałaś kochana. To nie ja, tylko ty zwariowałaś. 
Nie, nie zwariowałam, to ty przyszłaś w moje życie z butami, wkopałaś się i zniszczyłaś wszystko!
Żartujesz sobie? To ty...
- NIE, TO NIE JA!
- Skarbie... - ojciec odsuwa się, zaskoczony i obrzydzony samą myślą, że ma taką córkę, jak ty. - Chcesz o tym porozmawiać?
Tak, porozmawiaj z nim o tym, "kochana"! 
 Nienawidzę siebie. A właściwie, to Ciebie.
Szalona strona mnie milczy. Teraz? Dziękuję bardzo.
- Nie, tato. Po prostu... - waham się. Nie kończę.
- Nazwałaś mnie tatą - stwierdza. Uśmiecha się. Po raz pierwszy od kiedy zginęła mama. - Dziękuję.
I wychodzi. Tak po prostu. Nienawidzę go za to. I tak go nienawidziłaś, przypomina mi szalona część mnie. Chociaż to może ja sama? Już nie rozróżniam.
Mówisz, że jestem szalona - słyszę w swojej głowie. - Ale może to inne rozróżnienie? Może ja po prostu jestem dobra, a ty zła? W końcu, to ja kocham najbliższych, nie ty. I to ja dźgnęłam Caesara, pionka Kapitolu. I to ja mam informacje, których potrzebujemy teraz, bo ty je zapomniałaś. Ja wszystko pamiętam, ja wiem, ja umiem, ja kocham. Nie ty. 
Zwijam się w kulkę na podłodze, osłaniam głowę rękoma. Oddycham głęboko, nie mogę myśleć, jej słowa wypełniają mi głowę. Wrzeszczę, chcę się jej pozbyć, ale nie umiem. Nie odchodzi. Słyszę ją. Ciągle. Każde słowo boli. Wypala mi dziurę w psychice. Powoli zaczyna mnie opanowywać, już chcę się poddać. Krzyczę. I wtedy słyszę coś jeszcze: walenie do drzwi.
     Ostatkiem sił wstaję i ignoruję głos, który podpowiada mi, że muszę wziąć nóż z kuchni i zabić tego, kto przeszkadza. Chwytam klamkę i drżącymi rękoma, które chcą uciec jak najdalej, posłuchać się Szalonej Des, naciskam ją. Nogi, które kiedyś należały do mnie, teraz przejmuje ona. Ostatnią twarzą, jaką widzę przed utratą przytomności jest twarz Karin. Dziewczyny za którą...
całe szczęście
...wzięłam udział w Igrzyskach.

   Czarnych włosów i intensywnie zielonych oczu nie widzę już po przebudzeniu się. Za to od razu poznaję miejsce, w którym leżę. Pociąg. Czyżby Tournee się już zaczęło? Pewnie tak. Wreszcie! Wszyscy zobaczą mnie, na ekranach wszystkich telewizorów będę tylko ja, ja i ja! Zamknij się.
Nie będziesz mi mówić co mam robić! 
- Będę! - warczę. Niech ta... ekhm, nie myśli sobie, że ma prawo tak do mnie gadać.
Kochana...
Nie jestem kochana!
Chyba ja. 
Mylisz się.
Ha! Już nie rozróżniasz siebie i mnie. To znaczy, że...
Znowu się zaczyna. Zatykam uszy rękoma. Nie mogę się poddać. Nie. Będę walczyć. Ona nie może przedrzeć się do mojego umysłu. Nie pozwolę! Nie ma takiej mowy! Nie...
Spokojnie, nie bulwersuj się. Wygrałam... wygrałyśmy w Igrzyskach! Czekają nas sława, zakupy, Kapitol! Co roku! Bogactwo! Zawsze, już na zawsze będziemy...
Nie.
Jak to nie? Będę... Będziemy już...
Wrzeszczę. Dłużej tego nie wytrzymam. Nie chcę się obracać w towarzystwie snobów, nie! A może chcę? Nie!
Przybiega awoks ze strzykawką i wbija mi ją w ramię. Głosy w głowie mi ucichają. Oba.

- Kochana! - słyszę.
- Nie! - wrzeszczę.
- Trochę milej, co? - rozpoznaję urażony głos Labii.
- Prze-przepraszam.
- Nic nie szkodzi. - wzdycha opiekunka. - Des...
- Tak?
- Czy to ty... czy to ty rzuciłaś w Cae-Caesara?
- Nie, nie, Labia, ja...- zaczynam.
- Des, powiedz prawdę.
- Bo... bo...
HA!
- Tak, to ja.
Niespodziewanie, Labia mnie przytula.
- Słonko... Mam coś dla ciebie - mówi i wyciąga coś z torebki. - To od twojego taty.
Na jej dłoni leży piękny, czarny rzemyk, na którym jest zawieszony czterocentymetrowy, biało-fioletowy kamień. To chyba ametyst i... jakiś, którego nie rozpoznaję. biorę go do ręki i ściskam. Jest gorący, prawie parzy. Przykładam go do twarzy, ale zaraz odciągam go od siebie. Zimny. Znów zaciskam na nim dłonie. Znowu jest gorący. Po kilku... doświadczeniach, dochodzę do wniosku, że tylko kiedy trzymam go w ręce, jest ciepły. Kiedy dotykam nim rąk, twarzy czy szyi, staje się lodowaty.
- Dziękuję - przytulam się do Labii.
Nagle coś mi się przypomina. Wspomnienie mamy. Uśmiechnięta. Radosna. Ubrana w za dużą koszulkę i spodnie. Coś błysnęło jej na szyi. Domyślam się, że to ten właśnie naszyjnik. Podeszła do mnie, małego, niezgrabnego grubaska i powiedziała:
- Lyme, będziesz kiedyś wielką osobą. Wierzę w ciebie, kocham cię. Pamiętaj o tym.
- Mamusiu... - słyszę cieniutki głosik. To mój głosik.
- Ly, nic nie mów. - położyła mi palec na ustach. Nagle głos jej się zmienia. - Za kilka minut wychodzimy do dwunastego dystryktu!
Dopiero po kilku sekundach uświadamiam sobie, że przecież trwa tournee. Już przecież jestem ubrana. Patrzę jeszcze raz w lustro i wiem, że zaprojektował to Payton, który uważa, że doskonale mi w staromodnych rzeczach; znowu mam na sobie gorset i wielką suknię, a do tego dziwny sweter.
Wychodzimy na stację. Wita nas Strażnik Pokoju, trochę niezdarny. Nie poznaję go, musi być z Kapitolu. W końcu 2/3 Strażników jest z dwójki.
W ciszy kierujemy się do Pałacu Sprawiedliwości. Tłum stoi nieruchomo. Przyszło mało osób. Tak, plac (na którym nie ma dyb ani plutonu egzekucyjnego) jest zapełniony, ale tylko on. Ulice nie są wypełnione.
Ze szkoły wiem, że Dwunastka jest najmniejszym i najbiedniejszym dystryktem. Nie wyobrażałam sobie tego, ale teraz widzę, że Dwójka musi być w oczach tych ludzi miejscem z marzeń. Wszystkie dzieci, które mają oliwkową skórę i szare oczy, są wychudzone. Spoglądam dziewięciolatkę z włosami zaplecionymi w warkocz. Ma takie same rysy twarzy i oczy jak inne dzieci, ale jest trochę lepiej karmiona, to widać. Mniej więcej 1/3 dzieci ma jasne włosy i niebieskie oczy. Są one zdrowsze i czystsze, bardziej zadbane. Zauważam, że stoję, dopiero kiedy strażnik popycha mnie lekko w plecy.
     W milczeniu idę na przeznaczone mi miejsce. Burmistrz ogłasza, że zwyciężyłam i należy mi się uczta. Kiedy nadchodzi moja kolej, uświadamiam sobie, że nawet nie znałam trybutów z Dwunastki. Podnoszę kartkę i czytam tekst, który dostałam. W połowie padają imiona. Jass i Hunt. Zginęli w pierwszych sekundach.
Nachodzi mnie myśl Des, która się już dawno nie odzywała.
Ci ludzie nie mieliby szans w powstaniu.
I o dziwo, zgadzam się z nią.

***

Jestem nawet zadowolona z tego rozdziału. Może nie jest najlepszy, ale nie jest też najgorszy. Dodany przed 24.00? tak! Mój prezent dla Was na mikołajki. Wszystkiego najlepszego. :D
Last christmas...
Ksawery szaleje, co?
Jechałam dzisiaj 2,5 h do szkoły <nie przesadzam!> ;__;
Byłam na łyżwach, strasznie bolą mnie plecy.
A właściwy prezent od Mikołaja (na razie same słodycze - od koleżanki z klasy na klasowe mikołajki książka Numery 3. Przyszłość - Rachel Ward. Fajnie by było gdybym przeczytała drugą część najpierw nie? XD)
Dawno nic nie dodawałam, bo nie miałam weny :c
Ale razem z WPO (GENIALNY) mi wróciła i oto jestem.
Dowiedzieliście się trochę, o co chodzi z "Lyme".
Może na JDK też coś dodam, i hope.

Numer10

Obserwatorzy