tag:blogger.com,1999:blog-6015358692494828692024-03-13T17:01:57.077+01:00„Zwycięstwo jest rzeczą ważną, lecz najważniejszy jest udział w walce.”Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.comBlogger27125tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-12445349813431712592015-01-14T23:42:00.001+01:002015-01-14T23:42:22.331+01:00Powrót... a może nie?Cześć wszystkim, jeśli ktokolwiek jeszcze to czyta.<br />
A nie sądzę.<br />
Utknęłam w martwym punkcie, nie mam weny już od dłuższego czasu.<br />
Przepraszam. Mogę Was zapewnić, że większą część mam napisaną, czeka w folderze od miesięcy, poprawię ją, dopiszę trochę i zobaczę co wyjdzie.<br />
W sumie nie wiem, czemu to piszę. Może po to, żeby tych kilka osób wiedziało, że pamiętam o tym blogu, o historii.<br />
Okay, w takim razie kończę ten wpis, być może ktoś to przeczytał i nie ma mi za złe tej przerwy, która... ciągle jeszcze trwa.<br />
<br />
n10Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-51522382675650279942014-08-24T09:43:00.001+02:002014-08-24T09:43:32.853+02:00ROCZNICA :)Hej, cześć i w ogóle. :DDwa dni temu minął rok.<br />
I hmm...<br />
Nawet nie mam, co z tym zrobić, brak weny i ogólnie wszystkiego... :o<br />
Ale coś dodam niedługo (kolejna nowa rzecz) i rozdział też obiecuję...<br />
I hmmm....<br />
Po prostu uznałam, że chyba powinnam się odezwać.<br />
Przeczytam wszystko niedługo, nie obiecuję, że będę komentować. :/<br />
Post na rocznicę dodam w ciągu... 30 dni? :o<br />
Nie wiem, dajcie czas... XDNumer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-28770944080892992014-06-22T16:02:00.001+02:002014-06-22T16:04:07.131+02:00Rozdział XXIII<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Taylor
nie widzi mnie, kiedy otwiera drzwi, więc odchrząkuję. Odwraca się
powoli.
</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Witaj, Decimo. Przepraszam, Lyme. Lyme, tak?</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Tak.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
- Co
tutaj robisz?</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Przyszłam, żeby dowiedzieć się, o co ci chodzi.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Mów dalej.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Nie
odzywam się ani słowem. Pokazuję kartkę, a moja była mentorka
wyraźnie spina się na jej widok.
</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
- Co
to jest? - pyta.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
- Ty
mi powiedz.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Nie mam z tym nic wspólnego.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Szybko
znika w czeluści kremowego korytarza, a ja mimowolnie wzdycham,
bynajmniej nie z zachwytu. Jestem poirytowana. Po raz kolejny coś
idzie nie po mojej myśli, kiedy już mam wrażenie, że wiem
dokładnie, co się stanie. Odwracam się i kieruję w stronę mojego
domu. I wpadam na kogoś.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Przepraszam, naprawdę, nie chciałam... - mruczę pod nosem. Proszę,
kolejny raz pokazuję, jaką zorganizowaną i całkowicie ogarniętą
osobą jestem.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Nie szkodzi. - To ktoś znajomy, jestem tego pewna. Tak w sumie to
nawet gdzieś w zakamarkach pamięci wiem, kto to jest. Nie chce mi
się ich przeszukiwać.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Patrząc
pod nogi udaję się pod numer 23 w Wiosce Zwycięzców. Wiem, a
dokładniej: słyszę i czuję na sobie uważny wzrok osoby, która
idzie kilka metrów za mną. Nie chcę się odwrócić. Po co?
Kolejne śmiechy? Bez sensu. Wolę nie wiedzieć, kto tam jest.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Ale
wiem. Więc kiedy dochodzę do drzwi i wyciągam klucze, mówię:</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Cześć, Mercred.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
I
dopiero wtedy podnoszę na niego wzrok. Nie dziwi go to, że wiem, że
to on. Mnie to również nie dziwi, tak samo jak jego wygląd: zawsze
taki sam. Blond włosy, oczy koloru... no właśnie, tu się zawsze
zacinam, kiedy o nim myślę (co oczywiście nie zdarza się często).
Jego tęczówki nie mają koloru, który można opisać. To trzeba po
prostu zobaczyć, żeby wiedzieć, o co chodzi. Osobiście uważam,
że są jednocześnie granatowe i szare, ale podobno w jego dowodzie
widnieje, że są piwne.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Merc – poprawia mnie. To chyba jest odruch, bo dodaje: - Nieważne.
Co u ciebie?</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Nic nowego. – Przybieram maskę. Jeśli do tej chwili się
uśmiechałam, to teraz na pewno mam grobową minę.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
- Co
ty taka nerwowa? - Zaśmiał się. „Nerwowo”.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Zabronisz mi? - warczę.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Hej, hej, spokojnie. – Podnosi ręce. - Nic nie zrobiłem.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Nie chce mi się owijać w bawełnę, więc po prostu spytam. Co
robisz w Wiosce Zwycięzców? Nie twój rejon.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Podejrzewam, że to, co tutaj robię to nie twoja sprawa.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Super. W takim razie do zobaczenia.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Szybko
wchodzę do domu i z pośpiechem zamykam drzwi. Po chwili przekonuję
się, że lepiej nie zostawiać włączonego telewizora, kiedy się
wychodzi z domu.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
- I
oto Karin River z dystryktu drugiego.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Tak, tak... widzę ją, Caesarze, wszyscy widzimy.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Ja
też ją mogę zauważyć. Nic dziwnego, jej twarz w tym momencie
jest na całym ekranie. Oczywiście, nie wie, że ją nagrywają. To
znaczy... wie, ale nie wie, skąd.
</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Biegnie
pomiędzy drzewami, które wydają się takie podobne do tych, między
którymi ja walczyłam i które dawały mi schronienie. W tym roku
trybuci walczyli na małej arenie, dookoła której była rzeka, ją
otaczały drzewa. Symetryczna, kwadratowa planszówka dla
organizatorów.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Coś
we mnie pęka na jej widok. Uświadamiam sobie, że tak naprawdę,
kiedy zgłosiła się na Igrzyska, odcięłam się od niej. Nie
chciałam, żebym znowu została porzucona. Odgrodziłam się od
niej, zatrzasnęłam drzwi. Ale teraz, ta twarz na jej ekranie je
otwiera. Nie muszę już udawać niczego. Karin nie żyje. Karin nie
żyje. Karin nie żyje.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Wyjaśnij mi coś. - Mój wzrok wędruje na mojego towarzysza.
Siedzimy na ławce przed Pałacem Sprawiedliwości.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Tak, Milady?</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Skoro widziałeś, że Taylor podkłada... co to tam było, pod mój
dom, to raczej znałeś jej zamiary.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Merc
przytakuje.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
- W
takim razie, dlaczego jej nie powstrzymałeś? - Widać, że jest
zmieszany. - Nieważne, nie przejmuj się tym.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Słuchaj, chodziło tylko o to, żeby... - przełyka ślinę. - żebyś
zobaczyła, jak działamy.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
...my?</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Przyjdź tutaj. - Podaje mi jakąś kartkę. - Potrzebujemy cię.
Nikomu nie mów, co robisz.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Straciłam
chwilową kontrolę nad spotkaniem. A Mercred odchodzi, nikogo nie
witając, na nikogo nie patrząc, nikogo nie żegnając.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Merc? Mercred? - wołam, pukając po raz kolejny do drzwi. Nigdzie
nie widać jego blond czupryny, granatowych (szarych/piwnych) oczu.
Sprawdzam godzinę. 18.00 na zegarku, 06:00 PM na kartce. Sprawdzam
adres. Zgadza się.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Po
raz kolejny się rozglądam.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Mercred nie przyjdzie, Lyme. Przykro mi.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Uderzam
łokciem w osobę szepczącą mi do ucha. Słyszę jej jęk, kiedy
moja ręka trzymająca nóż zanurza się w brzuchu. Poprawiam to
czystym kopniakiem w ranę i już mam strącić ze schodów...
starszą siostrę Karin. Szybko ją przygarniam do siebie i kładę
na podłodze.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Elley?! Co ty tu robisz?! Matko, matko, przepraszam!</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Lyme, spokojnie... zaraz prz...yjdą inni... - daje radę wymówić
pomiędzy spazmami krwawego kaszlu.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
- To
cię zabiorą, ja... aresztują mnie... Elley, twój ojciec jest
Strażnikiem Pokoju! Na pewno spędzę resztę życia w więzieniu...</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Nie, Ly-Lyme... Zos-tań, pro-szęę.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Elley, co ty...</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Ktoś
wykręca mi ręce do tyłu, prawie wyłamując je ze stawów.
Jednocześnie zasłania mi usta ręką, w której trzyma szmatkę.
Przez chwilę się szarpiemy.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
A
potem środek usypiający odbiera mi resztkę świadomości.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Niczym
filmowa bohaterka, budzę się podczas rozmowy obcych mi osób. Nie
mam jednak tyle szczęścia, co te dziewczyny na ekranach, bo mimo
stabilnego oddechu, zamkniętych oczu i takiego samego ciśnienia jak
podczas snu (trudno sprawić, żeby po Igrzyskach podskoczyła mi
adrenalina), podsłuchiwanie uniemożliwia mi okropnie głośno
pikająca maszyna.
</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Próbuję
dosłyszeć, o czym rozmawiają... dwie? trzy? osoby siedzące przy
łóżku obok, ale nie udaje mi się i w końcu ze zrezygnowaniem
otwieram oczy.
</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Z
nieznaną mi wcześniej siłą piszczę na cały głos, czym zwracam
uwagę całej sali. Pielęgniarka przybiega, Cztery (teraz to widzę)
osoby marszczą brwi, patrząc na mnie. Pielęgniarka wzywa lekarza,
któremu też nie udaje się do mnie dotrzeć. Piszczę, dopóki nie
dostaję środka uspokajającego, po którym mimowolnie zasypiam.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Kolejne
przebudzenie. Znów piszczę. Schemat się powtarza, jednak tym razem
jest przy tym więcej osób. Zdzieram sobie głos, dopóki znów nie
odbierają mi świadomości.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Powtarzam
to jeszcze parę razy. Za każdym razem coraz więcej osób siedzi
przy moim łóżku.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Otwieram
oczy i tylko ze zdziwienia nie zaczynam krzyczeć. Jestem w izolatce.
Kretyni! Oddzielili mnie od reszty świata! Cholera, w co ja się
wpakowałam?! Zabiłam Elley? Super. Przeze mnie nie żyją dwie
jedyne córki Głównego Strażnika Pokoju. Jestem morderczynią.
Wkroczyłam na nowy poziom, niemalże widzę ten napis: LEVEL 2:
MORDOWANIE PRZYJACIÓŁ. Co dalej? Cholera!
</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Przerywa
mi głos, rozlegający się jakby wszędzie.
</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Lyme Auren.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Rozglądam
się, widząc wszystko, co umknęło mojej uwadze na początku. To
nie izolatka. To pomieszczenie 3x3x3 z materacem, bez okien i drzwi.
Ściany, sufit i podłoga są takie same. Białe. Zrobione z
nieznanego mi materiału, który utrzymuje idealną temperaturę. A
gdyby nie ten jeden materac, pogubiłabym się, gdzie jest podłoże,
a gdzie sufit. Pomieszczenie do zbrodni idealnej.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Lyme Auren, jesteś aresztowana za przestępstwa popełnione w ciągu
ostatnich dwóch lat. Wlicza się zabicie liczby osób oszacowanej na
piętnaście; przyczynienie się do zabójstwa Karin i Elley River;
wszczęcie buntu przeciwko władzom Dystryktu Drugiego; pomoc
rebeliantom.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Komunikat
powtarza się w nieskończoność. Starzeję się i umieram,
powtarzając jak robot słowa wypowiedziane przez osobę ani starą,
ani młodą. Wypowiedziane przez mój największy koszmar.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Nie
piszczę, kiedy się budzę. Wrzeszczę. Ale nie po to, żeby
utrudnić tym ludziom życie. To tylko dlatego, że się boję. Boję
się jak nigdy wcześniej. Boję się jak cholera. Boję się
otoczenia, boję się wszystkiego, boję się ludzi. Nie, ludzi nie
lubię. Ale nie ma co się ich obawiać.
</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
I
kiedy mój mózg, nie wiadomo, czemu, idzie w stronę tego, dlaczego
nie lubię ludzi, dlaczego ich zabijam dla przyjemności (o czym
przypomniał mi nieprzyjemny sen), do mnie podchodzi pielęgniarz i
zamyka mi usta.
</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Próbuję
go ugryźć, zupełnie zapominając o powodzie, dla którego musi
mnie uciszać. Patrzę na niego, ze zdziwieniem rozpoznając znajomą
twarz Mercreda. Wyrywam się z jego uścisku i opadam na poduszki ze
zrezygnowaniem.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Co, teraz pracujesz w więzieniu? - Mój głos nie pracuje, jak
powinien. Odchrząkuję.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
- To
nie jest więzienie.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
- To
co...?</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Musisz z kimś pogadać.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Kręcę
głową; po co ta aura tajemnicy? Jednak, po podstawowych badaniach,
daję się zaprowadzić do „szefowej”.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Nie
rozpoznaję budynku, w którym się znajduję. Nie wiem, czy to blok
mieszalny, willa, czy sklep. Nie mam pojęcia, nie interesuje mnie
to.
</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Wiem
tylko, że tu jest ogrom zakrętów. Trzy osoby: Mercred, lekarka i
ochroniarz, prowadzą mnie, sprawnie odnajdując drogę. Mam
wrażenie, że te zakręty, to wszystko, to tylko na pokaz, bo parę
korytarzy wygląda identycznie.
</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
W
końcu jednak stajemy przed dużymi drzwiami, które są obite skórą.
Ochroniarz (jak w filmach: wysoki, gruby, łysy i czarnoskóry w
ciemnym garniturze) otwiera drzwi przed lekarką, która szybkim
krokiem przechodzi przez próg. Mercred przepuszcza mnie w drzwiach,
kiedy słyszy, jak pani doktor mówi:</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Obudziła się.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Po
wejściu do gabinetu doznaję szoku. Spodziewałam się starego
biurka z paroma szufladami, nowoczesnego, dużego, obrotowego
krzesła, dwóch drewnianych schodków prowadzących na podest, na
którym to się znajduje. Według mojej wyobraźni, pomieszczenie
było okrągłe, a na brązowych ścianach znajdowałyby się stare,
zakurzone obrazy.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Wyobraźnia
się mono pomyliła, bo pomieszczenie jest małe, kwadratowe, ma
białe, nowoczesne biurko pod ścianą, czarne krzesło, a obok
wszystkiego, na środku pomieszczenia, stoi szpitalne łóżko.
</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Leży
na nim Elley.
</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Zostawcie mnie samą z Lyme – mówi.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Ochroniarz
zamyka drzwi.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Żyjesz – stwierdzam, nie ukazując ulgi.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Najwyraźniej.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
- Co
to jest za miejsce? Dlaczego ja tutaj jestem? Czemu nikt mi nie chce
wyjaśnić, o co chodzi? Co z tym wspólnego ma Mercred, i do
cholery, dlaczego wszystko jest takie tajemnicze?!</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Tajemnicze? - Elley marszczy brwi.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
No, na przykład to, że, zanim cię zraniłam, szeptałaś mi do
ucha, Mercred dał mi jakąś durną kartkę zamiast powiedzieć, o
co chodzi, wszyscy mówią na ciebie „szefowa”, zamiast
zwyczajnie po imieniu, a kiedy tutaj szliśmy, prowadzili mnie tymi
samymi korytarzami, żeby zmylić mi drogę. I nigdzie nie było
okien. - Kończę oskarżycielskim tonem.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Nie ma żadnej tajemnicy w tym, co robimy. Nie znoszę subordynacji,
dlatego nazywają mnie „szefową”. W tym budynku...</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
- A,
widzisz? Mówisz „w tym budynku”, zanim zwyczajnie powiedzieć,
gdzie się znajdujemy.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Jesteśmy na stacji kolejowej. Mogę mówić dalej?</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
-
Tak, proszę.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Elley
wyjaśnia mi, że aktualnie prowadzi w naszym dystrykcie ruch
rebeliantów. Ich siedziba znajduje się pod stacją kolejową, a
werbują każdego, po sprawdzeniu go jednym z obecnych członków
ruchu. Motywy są jasne: bunt przeciwko stolicy. Przeciwko Igrzyskom.</div>
<br />
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
A
potem proponuje mi, żebym się dołączyła. A ja, myśląc o
wszystkich moich (i nie tylko) uszczerbkach na zdrowiu i psychice,
się zgadzam.</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
***</div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: x-small;">Dwa miesiące nieobecności i i tak nie mam czerwonego paska -.-' Możecie mnie zabić.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: x-small;">Ok, na początku, przez jakieś 3 tygodnie nie miałam komputera, ale to nawet nie jest połowa tego czasu, przez który mnie nie było. Przekonałam się, że seriale zabijają wenę.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: x-small;">Przepraszam wszystkich.... I nadrobię, mam nadzieję, wszystko w najbliższym czasie. </span></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: x-small;"><po przeprosinach przechodzę do rozdziału></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: x-small;">Jak widać, zbliżam się do końca. Każdy, kto pamięta rolę Lyme w książce, wie mniej-więcej, że mam zamkniętą historię. </span></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: x-small;"><po rozdziale przechodzę do tego co u mnie. to dlatego jest ostatnie, bo najmniej Was interesuje></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: x-small;">11.06 Skillet zagrał w Łodzi, czym się jaram i będę jarała, bo to wydarzenie życia. Mam autograf Johna Coopera i "Rise" na półce <3</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: x-small;"><końcówka moich dzisiejszych wywodów></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: x-small;">No więc... zapraszam do komentowania, jeśli ktoś tutaj jeszcze zagląda.</span></div>
<div align="justify" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: x-small;">Pozdrawiam :) </span></div>
<div align="justify" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: x-small; line-height: 100%;"><br />PS. Cały blog "jak dokonać niemożliwego" został przeniesiony. Utworzyłam jedno miejsce, gdzie będą wszystkie (z wyjątkiem tego) moje opowiadania. (Nie odgapiłam od Merr, w sumie to pomysł powstał w llutym, kiedy Marresa poprosiła mnie o napisanie czegoś z GONE. Dopiero teraz zaczynam to wszystko realizować. A opowiadania z GONE jeszcze nie ma :P) ADRES: </span><span style="font-size: x-small;"><span style="line-height: 16px;">http://numer10.blogspot.com</span></span></div>
Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-64212219615655227542014-04-26T14:15:00.000+02:002014-04-26T14:15:41.451+02:00Rozdział XXII<div style="text-align: right;">
Dla Marresy (tak to się odmienia?) :)</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Wszystko stało się tak szybko. Za szybko. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Zanim zdążyłam się zorientować, Soren i Karin wylądowali na arenie. Wcześniej, na paradzie, wystąpili jako para rzymskich wojowników. Od razu zostali ulubieńcami tłumu, "swoim blaskiem", jak wyraził się Caesar (swoją drogą, szybko wyzdrowiał), "zasłonili całą resztę. Jak wyglądała Piątka?".</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Potem były treningi. Z tego, co słyszałam, zawodowcy z Czwórki i Jedynki dosłownie błagali, żeby być z nimi w sojuszu. Obrali najprostszą, najtępszą taktykę – chcieli pokazać wszystkim, że to oni są najlepsi, oni rządzą, oni wygrają, oni zabiją wszystkich. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>I oceny zawodników. Nie było dobrych trybutów, takich, którzy wyszliby poza sześć punktów, nie licząc Zawodowców, którzy zdobyli tylko trochę więcej. Alyss i Rozen z Jedynki – po 8, a Jenne i Wallyson z Czwórki – 7 i 9. Karin zaprezentowała trochę strzelania z łuku i dostała 9, Soren pokazał rzut nożem (jednym trafił pięć manekinów) i odszedł z oceną 11.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Ogólnie rzecz biorąc, według mnie, sześćdziesiąte ósme Igrzyska Głodowe to była prawdziwa rzeź. Na arenie znajdowało się chyba pięć dwunastolatków (z Dwunastki i Dziesiątki po dwóch, to zapamiętałam), parę czternastolatków i piętnastolatki. Reszta to zawodowcy, w sumie to wszyscy (poza Karin i Sorenem) mieli osiemnaście lat.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Tak więc nie angażowałam się w to. Znalazłam sobie koleżankę w Kapitolu, która chyba piąty rok z rzędu była mentorką. Johanna Mason, Dystrykt Siódmy. Kobieta silna jak żadna inna. Wyrażała się o Panem dosyć jasno, a nasze rozmowy... cóż, były jednostronne.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Wiesz, czego najbardziej nie lubię w Igrzyskach? - spytała mnie, kiedy trybuci wsiadali do poduszkowców. Nawet nie czekała na moją odpowiedź. - Właśnie tego – okręciła się wokół własnej osi z wyciągniętą ręką. - Już któryś raz wiozę na śmierć bezbronne dzieci. Ani razu nie wylosowali kogoś, kto miałby jakiekolwiek szanse na przeżycie. Wiesz, co? - zwróciła się w moją stronę. - kibicowałam ci, żebyś zdechła w tej twojej gierce.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Gierce? - zdziwiłam się.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Tak, gierce. Zabijałaś wszystkich bezlitośnie. W jednej sekundzie, prawie że.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ja?! - oburzyłam się. - Nie zabiłam nikogo z twojego dystryktu, Jo! Ba, przez połowę Igrzysk nikogo nie zabiłam, nie zbliżyłam się do człowieka, bo zwariowałam, wiesz? Tak, zwariowałam i to dopiero niedawno odzyskałam umysł, więc, proszę cię całkowicie szczerze... - przerywam, bo Johanna patrzy na mnie z uśmiechem od ucha do ucha. - co? - warczę na nią. - takie to śmieszne? Ha, ha, ha!</div>
<div style="text-align: justify;">
- Wreszcie! - piszczy. - Udało mi się! Jestem najlepsza, yeah! - zaczyna skakać, wyrzuca ręce do góry w geście zwycięstwa.</div>
<div style="text-align: justify;">
- O co ci chodzi?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Zdenerwowałam cię, wybiłam z twojej kamiennej twarzy! Miałaś emocje na tej poparzonej buźce, kochana! - znów krzyczy. A ja się śmieję.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Brawo!</div>
<div style="text-align: justify;">
- JESTEM NAJLEPSZA!!! - wykrzykuje tak, że ludzie dookoła, inni mentorzy, patrzą się na nas z politowaniem. - DECIMA LYME GRABB ZAŚMIAŁA SIĘ DZIĘKI MNIE!!! Kłaniajcie się, ludzie!</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Tak, Johanna była bardzo wybuchowa. Ale lubiłam ją. Na swój sposób, była na prawdę fantastyczna. Żadnego wstydu, żadnego zażenowania i ani grama kogoś innego, bo nie grała; była sobą. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Nawiasem mówiąc, tuż przed rozpoczęciem Igrzysk, które oglądałyśmy razem, stwierdziła, że mam idiotyczne imię. I że pójdzie ze mną, żeby je zmienić, a potem ogłosi całemu światu, że to zrobiłam. I w ten sposób widziałam na żywo tylko kawałek odliczania. Resztę widziałam potem, bo poszłyśmy do jakiegoś miejsca, w którym wyczaiła, że mogę zmienić imię. I zmieniłam, tak. Na "Lyme Auren". </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Następnie wtargnęłyśmy do studia, w którym siedział Caesar Flickermann i komentował Igrzyska. Nie miał wiele do roboty, bo w tej chwili dzieci, te które przeżyły, uciekały, a Zawodowcy zbierali i oglądali łupy. Kątem oka zobaczyłam, że Karin i Soren żyją. Ogarnęła mnie ulga, mimo że nienawidziłam tych dwóch. Zwróciłam wzrok na komentatora. </div>
<div style="text-align: justify;">
- Caesarze... - Ukłoniłam się, a Johanna parsknęła śmiechem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Des... - rzucił z pytaniem w oczach. - Johanno...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie, nie Des, już nie Des, to jest najlepsze! - krzyknęła moja towarzyszka i potem zbliżyła usta do mikrofonu, który Caesar miał przy marynarce. - LUDZIE! DECIMA TO JUŻ PRZESZŁOŚĆ! POWITAJCIE LYME AUREN! WIWAT DLA NIEJ!</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>I sama zaklaskała. Zaśmiałam się i też zaklaskałam. Wiwatowałyśmy we dwie, a obok nas, na ekranach, Zawodowcy liczyli zabite osoby.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>W każdym razie, cała szóstka przeżyła. Zginęło dwanaście osób, równo połowa; wszyscy dwunasto- i czternastolatkowie, których było czterech, do tego trójka piętnastoletnich osób. Przetrwała jedna osoba z siódemki, więc Johanna została ze mną w Kapitolu. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>I później nie przypominam sobie, żebym coś, cokolwiek, aż do jej wyjazdu, robiła sama. A niestety, nie trwało to długo. Zawodowcy znaleźli i zabili piętnastolatkę już w trzecim dniu Igrzysk. Jo przy pożegnaniu powiedziała, że kibicuje moim, żeby zginęli, bo wtedy pojawię się w Kapitolu za rok. Uśmiechnęłam się na te słowa. Mimo masakrycznego brzmienia tego zdania, to było pocieszające, że ktoś chce mnie jeszcze raz zobaczyć. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Później nie oglądałam Igrzysk. O tym, co się dzieje, dowiadywałam się od innych. Dopiero kiedy zostali sami zawodowcy usiadłam przed ekranem. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>No więc to było tak, że Karin i Soren, po rozdzieleniu się z innymi trybutami, śledzili dziewczynę z Czwórki, a kiedy ta zasypiała, chłopak wbił jej nóż w serce. Potem osiedlili się niedaleko Rogu Obfitości i nazajutrz wypatrzyli dziewczynę z Jedynki, Alyss. Tym razem, po krótkiej walce, Karin poderżnęła jej gardło. Rozen zabił Wallysona, a potem on został zabity przez Sorena. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>I została dwójka moich przyjaciół. Doskonale pamiętam każdą sekundę od śmierci Rozena.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Kochanie... - Oczy Sorena zaszkliły się łzami. - zostaliśmy sami.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Co robimy? - spytała Karin.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie wiem, nie chcę cię opuszczać.</div>
<div style="text-align: justify;">
Podbiegł do niej i wziął ją w ramiona. A potem, zanim ona się spostrzegła, miękko zanurzył nóż w jej brzuchu.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Co? - Wyraz twarzy Karin mówił wszystko.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Przepraszam, musiałem to wygrać – odezwał się Soren szorstkim głosem.</div>
<div style="text-align: justify;">
I moja przyjaciółka umarła ze zdziwieniem wypisanym na twarzy. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Teraz czekam, aż przywiozą Sorena z areny, wyleczą go, nakarmią i doprowadzą do stanu używalności. W sumie to nic nie robię. Na zmianę śpię, jem, płaczę za Karin, śpię, jem, płaczę... Nic nowego, prawda?</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>W końcu, po dwóch dniach, przyprowadzają go do mnie. Całego, zdrowego, bez ani jednego draśnięcia. Patrzę na niego z pogardą.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Co, zadowolony?</div>
<div style="text-align: justify;">
- I to jak – mówi z szarmanckim uśmiechem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Zabiłeś ją.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Mhm.</div>
<div style="text-align: justify;">
- I nic? Żadnych uczuć, niczego?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie, dlaczego? Byłą tylko dziewczyną. Nawet nie łączyła nas jakaś wielka miłość.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dobrze wiedzieć.</div>
<div style="text-align: justify;">
- A co?</div>
<div style="text-align: justify;">
- I jak było? - Zmieniam temat.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jak było gdzie?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Na arenie, idioto.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Spoko. Wróciłbym tam, żeby powspominać, tak za parę lat.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Świetnie. Nie radzę.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Aha.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Więc, wygrałeś. Przeżyłeś. Jesteś tutaj, cały i zdrowy.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Faktycznie, jestem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- I nic, żadnych fobii?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Decima?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Co? - pytam, zdziwiona. Pierwszy raz słyszę jak wypowiada to imię.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Cieszę się, że wygrałem. Na prawdę. Teraz moje życie się odmieni. Ty tak miałaś zawsze, nie? Same luksusy, jedwabie, telefon, samochód, słodycze.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie nazywam się Decima – mruczę. Znów zmieniam temat.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jak to?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Zmieniłam imię.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Aha. Jak się teraz nazywasz?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Lyme. Lyme Auren.</div>
<div style="text-align: justify;">
- No to... mam coś powiedzieć?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Taaak.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Lyme? Dziwne imię.</div>
<div style="text-align: justify;">
Rozmawiamy. Rozmawiamy, jak gdyby przed dwoma dniami nie był maszyną do zabijania. Zresztą, kto wie? Gdybyśmy żyli w innym świecie, bez Igrzysk, bez Kapitolu, może byśmy się dogadali? Może miałabym chłopaka? Nie, tak by nie było. Parskam śmiechem. Dziwna myśl.</div>
<div style="text-align: justify;">
Później jest koronacja zwycięzcy. I koniec. Koniec tegorocznych Igrzysk.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Dziwne. Tak szczerze, to przecież nic takiego, prawda? Jak się jest mentorem to życie jest milutkie. A jeszcze lepsze, jak się nim nie jest. Uśmiecham się sama do siebie. Już nie będę więcej wozić dzieci na śmierć! </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>I więcej nie zobaczę Johanny. No, może oprócz tych paru chwil za pół roku, kiedy Soren będzie miał swoje tournee. Tournee. Przed chwilą z niego wróciłam, tak?</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>A już, co do wracania, to jestem w domu. W tej małej chatce w Wiosce Zwycięzców, gdzie zaraz obok mnie będzie mieszkać Soren. Gdzie jest też Taylor, Enobaria i Brutus. Milutkie miejsce. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Rzucam się na moje dwuosobowe, gigantyczne łóżko. Uśmiecham się, czując pod sobą znajomy materac, normalną pościel. I kawałek papieru. Zdziwiona, wyciągam go spod siebie. Jest wielkości mojej dłoni, zwykły, biały, wycięty fragment z kartki. Z nadrukowanymi literami. Które po chwili składają się zdania, które okazują się być wiadomością. Czytam je. Raz, a potem drugi i kolejny, dopóki moje oczy nie złożą z tego czegoś sensownego. A potem rozszerzam oczy z przerażenia.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Pożar to dopiero początek. Zniszczę Cię.</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>TOR</i></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Nie rozumiem; dlaczego ktoś chce mojego zniszczenia? Po tym wszystkim, co przeszłam nie można mi już chyba bardziej zaszkodzić. Ciekawe, czego ode mnie ta osoba chce. Nie wiem, nigdy nic nikomu nie zrobiłam. W dodatku nie wyróżniałam się z tłumu, a przynajmniej na tyle, na ile mogła się nie wyróżniać córka burmistrza. Czytam karteczkę jeszcze raz, potem drugi i trzeci. Skoro pożar był początkiem, to co będzie dalej? To właśnie to było jednym z najbardziej przerażających wydarzeń w moim życiu. Ciągle, kiedy zamknę oczy, czuję te płomienie pożerające moje ciało, ten swąd dymu, tą panikę i ulgę, kiedy wyskakiwałam przez okno, nie wiedząc, czy lepiej zginąć, czy przeżyć.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Ale żyję. I w dodatku wiem, a przynajmniej domyślam się, kto jest za to odpowiedzialny. Uśmiecham się szeroko sama do siebie, bo w końcu nie mam do kogo innego. To na chwilę zbija mnie z tropu, ale nic nie jest sprawić, żeby zmieniła się w tej chwili moja zadowolona mina. Dzięki, dzięki, dzięki za wielką podpowiedź, czym mam się zająć w najbliższym czasie. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>A uśmiech ciągle gości na moich ustach, kiedy pukam do jednego z najbardziej luksusowych domów w Dwójce i nie słyszę odpowiedzi. Wcześniej wymyśliłam, że się zemszczę, ale teraz dochodzę do wniosku, że to będzie zbyt dziecinne. Dlatego opieram się o marmurową kolumnę, która zdobi ganek. Po chwili jednak robi mi się niewygodnie i zmieniam pozycję. Siedzę teraz na ławce przed domem Taylor Olby Ravenstage.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dostałam od Marresy dzisiaj ilustrację do 67 Dożynek i nie mogę oderwać oczu. Dlatego to właśnie jej zadedykowałam rozdział. ;) Napiszcie, jak Wam się podoba. ;)<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGmZqVlHytz7IuwZ5KGWoLnLKiA24P-DXDoPYtMBhi3MqPRm7jYVOV5PuEsLinBO7ZejPY6CfmTMUyF1J9VLrzRpT2qJcrPNJe4DZQ6IgjDDlR_lLT7h_cOxLbu8iaZgD1aYBmOJYhUwzv/s1600/DECIMA+%23%23%23%23.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGmZqVlHytz7IuwZ5KGWoLnLKiA24P-DXDoPYtMBhi3MqPRm7jYVOV5PuEsLinBO7ZejPY6CfmTMUyF1J9VLrzRpT2qJcrPNJe4DZQ6IgjDDlR_lLT7h_cOxLbu8iaZgD1aYBmOJYhUwzv/s1600/DECIMA+%23%23%23%23.jpg" height="400" width="268" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">by Marresa</td></tr>
</tbody></table>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zapraszam do komentowania (i na drugiego bloga: http://jak-dokonac-niemozliwego.blogspot.com/) :D</div>
Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-53705270623545461862014-04-10T23:33:00.005+02:002014-04-10T23:33:42.592+02:00Rozdział XXI<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Moja ekipa szybko doprowadza mnie do stanu, w którym będę mogła pokazać się ludziom. Już dzisiaj będą przydzielone innemu trybutowi, innej osobie, która będzie wysłana na rzeź.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Sześćdziesiąte ósme Igrzyska rozpoczną się niebawem. A ja będę brać w nich udział – nie jako trybutka, ale jako mentorka. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Ekipa tylko pomaga mi ukryć liczne oparzenia. Obcinają na krótko włosy, które już odrosły w dużej mierze, ale były nierówne. Zakładam kreację, którą przygotowałam sobie na to wydarzenie jakiś czas temu. Jest to krótka sukienka na ramiączkach w kolorze malinowym, do tego jaskrawożłółta marynarka z rękawami 3/4 i buty w tym samym kolorze, które mają niewiarygodnie wysokie platformy. Do tego ekipa maluje mnie pod kolor sukienki. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Nie mogę znieść myśli, że muszę komuś mentorować. Dopiero co doszłam do pełnego zdrowia, fizycznego i psychicznego, a oni już mi każą zaprowadzać jakiegoś dzieciaka na rzeź... </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Jeden, Dwa i Trzy przytulają mnie i wychodzą z domu. Za pół godziny wszystko się zacznie od nowa. Wybiorą dzieciaki. Później pół godziny na pożegnanie się. I pięć godzin, jak nie mniej, do Kapitolu. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Wzdycham. Mało brakuje, żebym się nie rzuciła na kanapę i załamała. Jedynym, co mnie od tego powstrzymuje, jest makijaż. Nie mogę płakać, jeśli zaraz mam pięknie wyglądać na scenie obok taty, prawda?</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Powoli kieruję się do wyjścia, bo słychać trąbienie mojego szofera. Nie możemy się spóźnić, prawda? Wsiadam do samochodu. Jedziemy dziesięć minut, jak nie mniej i staję obok Pałacu Sprawiedliwości, gdzie dzieci już czekają na to, aż tegoroczni osiemnastolatkowie popełnią samobójstwo... ekhm, zgłoszą się na igrzyska. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Przedstawienie się zaczyna. Wchodzę za Labią i tatą. Zajmuję miejsce w rogu sceny. Labia ogłasza, że burmistrz zacznie przemawiać, burmistrz przemawia, Labia zapowiada losowanie, Labia losuje. </div>
<div style="text-align: justify;">
- Dendradon Muskier! - krzyczy radosnym tonem.</div>
<div style="text-align: justify;">
Co to za nazwisko?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Zgłaszam się!</div>
<div style="text-align: justify;">
O nie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Przedstaw nam się, kochanie – świergocze Labia.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Mer... - ktoś mu przerywa.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ja się zgłaszam!</div>
<div style="text-align: justify;">
Ludzie... co w tym takiego fajnego?</div>
<div style="text-align: justify;">
Chłopak wchodzi na scenę. Skądś go kojarzę.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ja wystartuję w tych igrzyskach – warczy pierwszy chłopak, który się zgłosił. - to moje ostatnie. Spadaj, młody!</div>
<div style="text-align: justify;">
- Chyba nie. Ja będę trybutem – mówi spokojnie drugi chłopak. </div>
<div style="text-align: justify;">
Nagle się orientuję, że kojarzę obu ochotników.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Ten pierwszy, Mercred Soland, chodził ze mną do klasy, ale raz zimował. Jest rok starszy ode mnie. Rozczochrane blond włosy, oczy, których koloru nie da się rozczytać (szaro-granatowe, jeśli musiałabym powiedzieć, jakie są), gigantyczny tors, a nogi umięśnione tak, że kiedy się ich dotknie, podobno są twarde jak stal. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Chłopaki się kłócą na scenie. Krzyczą, wymachują rękoma, a strażnicy nie interweniują. Niby czemu? To się zdarza na prawie każdych igrzyskach. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Niespodziewanie Mercred ptrzy prosto na mnie. Wpatruję się w jego niezidentyfikowanego koloru oczy. Kłótnia ustaje, a on schodzi ze sceny. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Labia ukrywa swoje zamieszanie i uśmiecha się sztucznie</div>
<div style="text-align: justify;">
- Teraz kolej na odważną, młodą i piękną trybutkę z dystryktu drugiego!</div>
<div style="text-align: justify;">
Nie musi losować.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Chcę być trybutem – odzywa się ktoś, kogo śmierć najbardziej mnie zaboli.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Ma na sobie zwykłe, czarne spodnie i białą koszulę. Do tego założyła czerwone buty i wpięła sobie tego samego koloru kwiat we włosy. Karin wygląda przepięknie. Szkoda, że idzie na śmierć. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Moja twarz w tym momencie jest pozbawiona emocji. Wiedziałam, że tak się stanie. W końcu zgłosił się też jej chłopak – Soren. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Tak, te Igrzyska zostaną jednymi z najbardziej tragicznych historii w moim życiu. Oprócz, oczywiście, samego mojego życia. </div>
<div style="text-align: justify;">
- A więc... - zaczyna Labia. - jak się nazywasz, słonko?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Karin. Karin River.</div>
<div style="text-align: justify;">
- No więc mamy tegorocznych trybutów! Karin River i... - orientuje się, że nie zapytała chłopaka o nazwisko.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Soren Jakcobs.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Karin River i Soren Jakcobs!</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Idą za strażnikami do pokojów, w których będą po raz ostatni żegnać się z bliskimi. To będzie ten ostatni raz, kiedy poczują, że ktoś ich kocha. Tegoroczni ochotnicy na śmierć. To będzie zbiorowe samobójstwo. We dwójkę, ale jednak. Tak to odczuwam. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Zamykam oczy. Za dużo myśli. Tłoczy mi się w głowie. Mam. Za. Dużo. Uczuć. A może za mało? Sama już nie wiem, wszystko mi się myli. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Orientuję się, że wstrzymywałam oddech. Powoli <span style="background-color: yellow;">go</span> wypuszczam. Po co go przetrzymywać wbrew jego własnej woli? To nie ma sensu. Nic nie ma sensu. Kompletnie nic. Świat, kraj, dystrykty, Panem, igrzyska. To wszystko jest do dupy. Tyle.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Wchodzę do Pałacu Sprawiedliwości i siadam na jednej z kanap ustawionych w holu. Rozglądam się po pomieszczeniu. Jest bogato wystrojone. Frędzle, ozdobne ramy, obrazy, wzory, szlaczki i jedwab. Jedwab i aksamit. Wszędzie tego pełno. Ktokolwiek projektował to wnętrze, musiał być z Kapitolu. Jestem pewna, że nikt z żadnego dystryktu, czy to Dwójka, czy Dwunastka, nie chciałby znaleźć się w takim pokoju. Wybucham śmiechem. A ja tak. Mi się to podoba. Ten przepych, te wszystkie ozdoby. Czy to sprawia, że jestem inna? Gorsza? A może lepsza? Albo po prostu nie powinnam być na tym świecie, powinni mnie wyeliminować?</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Chwila, za mój gust? Znowu się śmieję. Mam głupie myśli. A zaczęło się od rozglądania po pokoju. Coś mnie pcha do podziwiania tego stylu, tego całego tłumu wszystkich rzeczy naraz. Wszystko, co nie powinno być ze sobą połączone, co nie powinno być spójnością, jednością, zostało tutaj zebrane. Pasuje do siebie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Podchodzę do jednego z kilkunastu obrazów w dużych, dziwnych i pięknych ramach. To duży pokój. Wszystkie się mieszczą. Czytam napis pod malowidłem, który głosi: </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Michelangelo Caravaggio, Śmierć Marii (1606)</i></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>I dopiero wtedy przenoszę wzrok na obraz. Pokazuje przeszłość. Nieidealną. Pełną śmierci, bólu, smutku, wszystkiego, co w ludziach najgorsze. Objawia przede mną każdy szczegół, każdą wadę ukrytą w oczach, w wyrazie twarzy tych ludzi. Widać kobietę w czerwonej sukni na łoży śmierci. Nie widać po niej, że cierpi. Ma zamknięte oczy, jest spokojna. Śpi? Nie, umiera. Albo już umarła. Ale inaczej, niż ja znam śmierć. Tutaj rzadko kto umiera z takich powodów, jak kiedyś. Wiem, że kiedyś ludzie ze sobą walczyli. Mama mi o tym opowiadała. Świat był okrutny. Był, jest i będzie. Nie ukrywajmy tego. Jednak... Coś w tym obrazie mnie przyciąga. Właśnie to cierpienie. Nie Marii, kobiety w czerwonej sukni, jednak to coś w ludziach dookoła. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Każdy jest załamany, każdy jest smutny. Nawet ci ludzie z tyłu, którzy może i nie przecierają dłońmi oczu pełnych łez, wyglądają na załamanych. Zawiedzionych. Śmiercią kogoś niekoniecznie bliskiego, ale kogoś, kto czegoś dokonał. Ta kobieta musiała wstrząsnąć ludźmi. Musieli ją podziwiać. Maria musiała być wielką osobą, a oni o tym wiedzieli. Ja o tym wiedziałam. Niesamowite, ile potrafiło przekazać jedno płótno. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Otrząsam się z letargu, kiedy ktoś dotyka mojego ramienia. To Strażnik Pokoju, który oznajmia, że już muszę iść do pokoju, przygotować się na spotkanie z trybutami. Z ludźmi, których znałam. Kręcę głową ze zrezygnowaniem. Gdzie się podziali ci ludzie, ci z obrazu, opłakujący Marię? Zero taktu. Zero uprzejmości.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Wsiadam do pociągu. Ktoś, chyba strażnik, pokazuje mi mój przedział. Wchodzę do niego i rzucam się na wielkie, dwuosobowe łóżko z baldachimem. To już za tydzień. Za tydzień zaczną się kolejne Igrzyska w moim życiu. Chwila, "moim życiu"? Przecież nie mam życia. Nie mam rodziców, znajomych, a teraz stracę przyjaciółkę. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Łza wypływa mi z oka. Nie, znowu to samo! Podnoszę się i po krótkim grzebaniu w szafie znajduję nowe ubrania. Przemalowuję się. Kończę farbować końcówki, kiedy do mojego pokoju puka Labia.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Skarbie? - szczebiocze.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Tak?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Trybuci chcieliby się z tobą widzieć.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>I bardzo dobrze. Niech zobaczą, że ich słodka historyjka kochanków, którzy zgłaszają się na Igrzyska żeby chronić siebie nawzajem, mnie nie rusza. Otwieram drzwi. Idąc korytarzem, donośnie stukam obcasami. Doskonale wiem, czego chcę. A raczej – czego nie chcę. A na pewno nie chcę pokazać, że prawdopodobnie szybka i nieuchronna śmierć Karin mnie rusza. Dlatego zdecydowanie wchodzę do przedziału, gdzie, według Labii, są nasze "nowe skarby".</div>
<div style="text-align: justify;">
- Chcieliście się ze mną zobaczyć. - Spoglądam na nich sucho.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Des...</div>
<div style="text-align: justify;">
Idiotyczne imię. Wracam do domu i je zmieniam. Albo nawet może już w Kapitolu...?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Tak?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Przepraszam.</div>
<div style="text-align: justify;">
To Karin. </div>
<div style="text-align: justify;">
- Za co? Zgłosiłaś się, tyle. Nic mi do tego.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ale...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie przerywaj mi. Ok, z czego jesteście dobrzy?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Z walki wręcz jestem najlepszy – pierwszy raz odzywa się Soren. - Umiem rzucać nożami, dziewięćdziesiąt pięć procent trafia do celu, a jeśli chodzi o łuk to jakieś osiemdziesiąt procent. - wzrusza ramionami, jakby to było nic. - A, umiem rozpalić ognisko i zakładać wnyki.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Mhm, nieźle. A ty?</div>
<div style="text-align: justify;">
- No wszystko to co on. Ale najlepiej strzelam z łuku.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Doobra. Macie jakąś strategię?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Strategię? - pyta się idiotycznie Soren.</div>
<div style="text-align: justify;">
Piorunuję go wzrokiem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- No, halo. Chcesz przeżyć?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Chcę...</div>
<div style="text-align: justify;">
- To strategia. Musimy ją wymyślić.</div>
<div style="text-align: justify;">
- A na przykład?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Na przykład to, że jesteście w zawodowym dystrykcie. Możecie złączyć siły z Jedynką i Czwórką, pokonać wszystkich, a potem wykończyć siebie nawzajem. Albo udawać, że nie macie żadnych, kompletnie żadnych umiejętności, tak jak ja w tamtym roku. - chichoczę. - ale się wam to nie uda. Nie macie dobrych predyspozycji...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dobra, zrozumieliśmy. - słyszę poirytowany głos Karin. - A jakieś rady?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jakie, na przykład?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Co mamy robić, żeby przeżyć?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nigdy, ale to nigdy w życiu nie lekceważcie tego, że arena, sama arena i trybuci mogą was zabić.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Wiemy, nie jesteśmy głupi – przewraca oczami Soren.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie mówię tu o tym, że zejdziesz z tego świata, głupku – podnoszę głos. - bo właśnie już w tej chwili zaczynasz ignorować moc areny. - Co z tego, że mówię jak obłąkana, stara, szalona wróżbitka, która straciła swoją kryształową kulę. Nie no, co tam! - Arena cię niszczy. Psychicznie. Stracisz zmysły. Powoli Ci je wydrze. Potem wymemła, pogryzie, poślini, spali, sklei, podepcze, podrzuci, pozbija, porwie i wypali je kwasem, cholernym kwasem o którym uczyłeś się na cholernej nauce o chemicznych wytworach! Nic ci nie zostanie, rozumiesz? Nic. Jasne, dostaniesz swoje zmysły, myśli i przeszłość z powrotem. Wszystko dostaniesz priorytetem, pocztą międzykrajową. Ale jak zobaczysz to wszystko, spojrzysz na to z obrzydzeniem, to nie będziesz chciał tego znowu mieć w swojej głowie. Posłuchaj mnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Zamiera. To, co powiedziałam, dzwoni mi w głowie. To moje słowa? Tak, moje. To smutna prawda, która do mnie dociera. Właśnie się zorientowałam, że powiedziałam im prawdę o sobie. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Ktoś mądry powiedział, że <i>kochamy wciąż za mało i stale za późno</i>*. Zgadzam się z tymi słowami. Dlaczego? Dlaczego tak myślę? Wystarczy popatrzeć na obraz śmierci Marii. Ją kochali wszyscy w chwili jej śmierci. Za późno. Nie spieszyli się wcześniej, więc ta miłość wyschła, przeterminowała się, jeśli to w ogóle możliwe. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Nie umrę w najbliższym czasie. Wiem to. Skąd? To proste. Nikt mnie nie kocha. Jestem sama na tym świecie. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Z tą myślą kładę się na łóżku w moim przedziale. Z tą myślą zasypiam. Z tą myślą budzi mnie Labia, już w Kapitolu. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Przeżyję ten tydzień, postanawiam. Dam radę. Jestem najlepsza. Jestem najlepsza. Jestem Decima Lyme Grabb. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
* Jan Twardowski, <i>Śpieszmy się kochać ludzi</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
***</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Okay, po miesiącu prawie coś jest. Wydaje mi się, że dobre, ale to już oceńcie sami. </div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Nie podoba mi się to, że tyle osób zawiesza blogi. </div>
<div style="text-align: justify;">
+ Lindsey Stirling w Warszawie, 13.09 (jeśli czegoś nie pomyliłam)! Już pewnie wiecie, ale ja się tym jaram *.*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com20tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-75336243174617116292014-03-15T23:20:00.000+01:002014-03-15T23:20:31.476+01:00Rozdział XX<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Karin przychodzi jeszcze kilka razy. Lekarze są zdziwieni, że tylko przy niej są postępy w leczeniu, daję znaki, że wiem, kto to jest i po co przychodzi, że ją rozumiem. Szczerze? Ja też nie wiem, dlaczego tak się dzieje.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Po miesiącu już mogę swobodnie poruszać się po pokoju, nawet przy innych osobach niż Karin. Ojciec przychodzi, patrzy na mnie krytycznym wzrokiem i odchodzi. Nie wiem, o co mu chodzi. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Mija drugi miesiąc, kiedy wypuszczają mnie do domu. Kapitol odbudował mi ten w wiosce zwycięzców. Jest ładniejszy od poprzedniego. I ma czujniki dymu, tak na wszelki wypadek. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Nie mogę uwierzyć, że już jest maj. Tak szybko mija czas, kiedy się spędza pół roku w narkozie, a potem dwa miesiące w szpitalu. Po prostu nie ma takiego poczucia, że czas płynie, nie ma się w ogóle żadnego poczucia czasu. Żadnego. Po prostu wszystko mija w jednym tempie. Podoba mi się to. Nic nie trzeba robić. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Jedyne, co mi się nie podoba, to służący u mnie w domu. Wszyscy są czarnoskórzy. Nic nie mówią. Kojarzę, że czarna skóra = 11 dystrykt, ale... Tak, to muszą być awoksi. Jak już tutaj są, to przecież... Dlaczego czarnoskórzy? Po co? Czemu jest taka... rozbieżność kulturowa? Tak samo jak Kapitol i dystrykty. Ludzie są zupełnie inni, a to ten sam kraj. A jednak jedni służą drugim. Dystrykty podlizują się Kapitolowi, biedni podlizują się bogatym. A życie toczy się dalej. Życie... Dostajemy je w chwili narodzenia, żyjemy jakiś czas, żeby nie powiedzieć "lata", "miesiące" albo "dni", bo to tylko wymyślenia ludzi. A potem co? Umieramy. Nasze ciało staje się zimne, nasz umysł odlatuje. Dokąd? Nie wiem. Nie wiemy. Nikt nie wie. Koniec i kropka. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Potrząsam głową. Liczę. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
1...</div>
<div style="text-align: justify;">
wdech</div>
<div style="text-align: justify;">
2...</div>
<div style="text-align: justify;">
wydech</div>
<div style="text-align: justify;">
3...</div>
<div style="text-align: justify;">
wyciszam się</div>
<div style="text-align: justify;">
4...</div>
<div style="text-align: justify;">
widzę</div>
<div style="text-align: justify;">
5...</div>
<div style="text-align: justify;">
słucham</div>
<div style="text-align: justify;">
6...</div>
<div style="text-align: justify;">
czuję</div>
<div style="text-align: justify;">
7...</div>
<div style="text-align: justify;">
patrzę</div>
<div style="text-align: justify;">
8...</div>
<div style="text-align: justify;">
przypominam</div>
<div style="text-align: justify;">
9...</div>
<div style="text-align: justify;">
myślę</div>
<div style="text-align: justify;">
10...</div>
<div style="text-align: justify;">
Jestem. Jestem, byłam, będę. Teraz mam pewność.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>To technika, która jako pierwsza na mnie podziałała. Uspokaja i wycisza organizm, nie robiąc mi żadnej krzywdy. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>To właśnie wtedy, z psychologiem, zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo Kapitol jest zaawansowany w technologii. Podłączyli mnie do czegoś, co wydobyło ze mnie negatywne uczucia. Brawo, podziwiam za to stolicę. Po wydobyciu tych uczuć, maszyna zaproponowała parę opcji. Jeszcze jeden cud techniki. No więc wtedy tylko zrozumiałam o co chodzi w każdej z kilku rzeczy. Kapitol musiał na to wydać kupę kasy. Urządzenie znało mój wybór, zanim ja go poznałam. I to właśnie ta technika uspokajająco-wyciszająca. To moja technika. Indywidualna. Tylko moja. To właśnie to, czego potrzebowałam, żeby wybudzać się z myślenia. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Według kapitolińskich lekarzy mój umysł, w czasie rozmyślania, wchodzi w nieznaną im strefę moich myśli. Nie wiedzą co tam jest – u nikogo – ale u mnie ta strefa wygląda wyraźniej, groźniej. Podobno przed Igrzyskami tego nie było. Nie wiem, w sumie mnie to nie obchodzi. Właściwie niewiele mnie teraz obchodzi. Ewentualnie Karin.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Karin to moja przyjaciółka. Wiem, że mogę na nią liczyć. Powiedziałam jej wszystko. Zaczynając od mamy, przez chłopaków, po moje wszystkie kompleksy. Wie teraz o mnie wszystko. Może ze mnie czytać jak z otwartej księgi. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Dlatego nie wiem, dlaczego nie przychodzi, kiedy jej najbardziej potrzebuję. Dlaczego jej nie ma? Nie mam pojęcia. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Trudny moment nadchodzi. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Otwieram oczy, kiedy budzi mnie alarm. Nie nastawiałam go. Mam krótką refleksję, ale otrząsam się z niej. Ciekawe, dlaczego się obudziłam?</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Odpowiedź przychodzi niemal natychmiast, dzięki Jeden, Dwa i Trzy. Wbiegają rozchichotane do sypialni.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Co się dzieje? - pytam. W połowie śpię.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jak to co? - pyta Jeden.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dzisiaj Ważny dzień! - oznajmuje Dwa.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dożynki! - wykrzykuje Trzy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Mija chwila, zanim dociera do mnie co to znaczy. One są tu, bo... w tym roku jestem mentorką. Jadę do Kapitolu. I wiozę dwójkę dzieci na rzeź.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
***</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Krótkie i beznadziejne. Ten rozdział mi nie wyszedł, nie jestem z tego zadowolona, nie bijcie, proszę. </div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Tak mi się to ciągnęło, w końcu nie mogłam już tego pisać, nienawidzę pisania na siłę, a od miesiąca nic nie dodałam. Tak więc proszę, coś jest. Nie ponoszę odpowiedzialności za wszystko, co się stanie, kiedy to przeczytacie.</div>
<div style="text-align: justify;">
Do tego dodam, że krytyka mile widziana :D</div>
<div style="text-align: justify;">
Nadrobię blogi w wolnym czasie. </div>
<div style="text-align: justify;">
Pozdrawiam!</div>
Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com17tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-30186641525162342372014-02-14T18:20:00.000+01:002014-02-14T18:22:11.975+01:00Rozdział XIX<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Kiedy sekretarz przynosi mi listy, warczę na niego. Nie traktuje poważnie swojej pracy! Przecież... Właśnie jedna z ważniejszych osób w dystrykcie umarła!</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>No dobra, dramatyzuję... Po prostu... to moja córka! To pokręcony świat. Dziwniejszy niż wszystkie inne... Nie rozumiem. Co zrobiłem źle? Przecież ona miała wszystko. Dosłownie. Była najbogatsza we wszystkich dystryktach. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Po policzku spływa mi łza. A potem druga. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Nienawidzę siebie, swojej osoby.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Nienawidzę Kapitolu.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
<span style="font-family: inherit;">><**></span><br />
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
<span style="font-family: inherit;">- Mamo! Tutaj! - krzyczę. Zdzieram głos od dłuższego czasu. Biegnę za nią na prawdę długo, ale – co dziwne – nie męczę się. - Spójrz na mnie! Mamo!</span><br />
<span style="font-family: inherit;">Nie reaguje. Biegnie w tym samym tempie co ja. Jest szczęśliwa. Lyme jest z nią. </span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Proszę – łzy lądują na policzkach, na trawie. Jednak oczy pozostają suche.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>To koniec. Wiem, że moja historia się kończy. Przynajmniej jakaś część mnie jest szczęśliwa, że już nie będzie więcej męki. Że już w spokoju mogę odpocząć, że nigdy nikogo nie zawiodę, nie zabiję. Uśmiech przebija mi się przez mokrą twarz. Jedyne, czego w tym momencie chcę, to kogoś bliskiego. Łza. Przyjaciela. Więcej łez. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"><b>Słonko, ciągle tu jesteś?</b></span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Mama? - podnoszę mokrą twarz. Ocieram ją.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><b>Kochanie. </b></span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Co tu tu robisz? - Mama klęka przy mnie i wyciera resztę łez. To nic nie daje, bo znów lecą. Tym razem ze szczęścia. Przytulam się do niej.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><b>Króliczku, powinnaś już być w domu. </b></span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Ale przecież... ty pobiegłaś z Lyme!</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><b>Wiem. Ale widzisz, ty jesteś Des, tak?</b></span><br />
<span style="font-family: inherit;">- No niby tak, ale pamiętasz tą całą historię...</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><b>Nic cię nie złamało, to durny pożar też cię nie złamie. Wracaj.</b></span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Wyjaśnij mi, jakim cudem jestem w dwóch miejscach naraz?</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><b>Dowiesz się w swoim czasie. Leć.</b></span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Nie mogę się oprzeć jej słowom. W jednej chwili znajduję się przy wejściu na łąkę.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Wytrzeszczam oczy na widok ognia. Nie. Coś jest nie tak. Pali się tylko jakaś wejście w postaci drewnianego łuku triumfalnego. Muszę się wziąć w garść. Nie mogę tu zostać.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span> Przebiegam przez bramę. Boli. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
<span style="font-family: inherit;">><**></span><br />
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
<span style="font-family: inherit;">- Burmistrzu! - odzywa się krótkofalówka.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Nie teraz! - odwarkuję. Muszę na czymś odreagować.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Ale... szpital... - zaczyna.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Cisza!</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Decima... -</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Nie!</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Przep -</span><br />
<span style="font-family: inherit;">Wyłączam urządzenie, rzucając nim o ścianę.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
<span style="font-family: inherit;">><**></span><br />
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
<span style="font-family: inherit;">- Jest puls!</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Czy to możliwe, żeby...</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Myślisz o śmierci klinicznej? To bajki.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">Otwieram oczy.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Żyje!</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Słyszysz nas?</span><br />
<span style="font-family: inherit;">Chcę odpowiedzieć. Nie mogę. </span><br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"><span style="font-family: inherit;"> </span></span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Przez następną godzinę karmią mnie i doprowadzają do porządku. Z tego, co słyszę, wypadłam z płonącego domu. I spadłam na chodnik. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Kiedy znajduję się przy lustrze (każdy ruch mnie boli), mogę patrzeć wszędzie: na policzki, na nos, na usta, na włosy – prawie wszystko się zmieniło. Został tylko kolor oczu. Chociaż, nie. Nawet on pociemniał. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Wyglądam na prawdę źle. Oliwkowe włosy spaliły mi się i mam tylko kilka szczecinek na łysej, czerwonej głowie. Skóra na czole, policzkach, brodzie – to wszystko jest teraz czerwono-brązowo-czarne. Nigdy nie widziałam też tak spalonych ust – mają ciemniejszy kolor niż cała reszta. I inny kształt niż miały. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Patrzę ze smutkiem w dół. Moja oparzona twarz nie wyraża emocji. Nie potrafi. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Chciałabym zobaczyć ojca. Tylko że on się mną nie przejmuje. Kolejny dowód na brak jego miłości.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
<span style="font-family: inherit;">><**></span><br />
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Słyszę sekretarza. Nie mogę znieść jego durnego gadania. Przecież to same kłamstwa! Nie da się zrobić życia w dwójce lepszym. Nie da się uwolnić ludzi od dyb, od egzekucji. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Ukrywam twarz w dłoniach.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Eeeem, burmistrzu... - dociera do mnie głos Rassego.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- No? Tylko szybko.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Pańska córka żyje.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">Zajęło mi chwilę zrozumienie tego.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Chwila. Decima żyje?</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Tak. Burmistrzu, jest mały uszczerbek na zdrowiu, nie mówiąc o licznych oparzeniach i złamanych żebrach, to u pańskiej córki zarejestrowali stan wegetatywny. A przynajmniej w połowie.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Czyli... nie pozna mnie?</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
<span style="font-family: inherit;">><**></span><br />
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Do sali wchodzi ojciec. Widzę go kątem oka. Chcę podejść, uścisnąć go, powiedzieć, że nie wszystko, co mu powiedziałam to prawda, i że te wszystkie okropne rzeczy... ja tak nie myślałam. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Jednak nie mogę. Coś mnie powstrzyuje. Nie podnoszę na niego wzroku i dalej trzymam ołówek, który dostałam od pielęgniarki, w ręce. Rysuję. A właściwie – myślę. A, że trzymam w ręku ołówek, przed sobą mam kartki, to rysuję swoje myśli. Tak właściwie... Nigdy się tym nie zajmowałam. Znaczy, rysowaniem. Na plastyce miałam zwolnienie, a w domu kredki były chyba najbardziej bezużyteczna rzeczą. Ale teraz czuję się, jakbym była do tego stworzona. Po prostu wiem, że to jest moja rzecz – coś, czego inni mogą mi zazdrościć. Nawet teraz, z pomarszczoną i poparzoną twarzą będę lepsza od niektórych w chociaż tej jednej rzeczy. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Zamykam oczy. Wsłuchuję się w otoczenie. W ciszę, która wcale nie szumi. Nie odzywa się do mnie, nie wciąga mnie. To dziwne. Zwykle cisza mnie uspokaja. Dlatego nie słucham muzyki. Robię się wtedy agresywna i po prostu nie potrafię się wyciszyć. Czemu teraz ta sztuczka nie działa? Nie wiem. Wolałabym jednak jej użyć i się od wszystkich odciąć. W końcu przecież świat jest zły. Tak? Biedna, zwariowana dziewczyna ucieka z własnego domu przed pożarem, paląc się żywcem i spadając z sześciu metrów? Tak, właśnie to kocham. Świetna rozrywka, prawda?</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Odwracam się w stronę lustra i powoli przesuwam wzrokiem po całym moim ciele. Od brakujących włosów na poparzonej głowie, przez kościste ramiona po nogi, sterczące z wózka. Później patrzę na ojca. Coś mówi. Nie wiem, co – jedyne, co kojarzę to wściekłość na niego. Niech podejdzie! Niech posłucha, jak głęboko gdzieś go mam. Chcę mu to wszystko wyrzucić wprost. Jedyne, czego pragnęłam, to mieć rodzinę. Tatę, który nie będzie całej swojej uwagi poświęcał innym ludziom, tylko swojej córce. Albo – córkom i synowi. To by się nie stało, gdyby nie on. Mama, Klint, Kim – Angel... To myśl o nich mnie boli. Nie rozumiem tej całej szopki, jaką wystawia ojciec. Że niby się o mnie troszczy? Jasne, tucząc mnie i owijając w bawełnę. Dosłownie. Żywiłam się najlepszymi przysmakami i ubierałam w najdroższe i najlepsze materiały. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Zamykam oczy. Próbuję wsłuchać się w ciszę, ale nie mogę. Nie umiem. Teraz, kiedy już wiem, że to wszystko to fałsz – nie ma nadziei. Dla nikogo. Chciałam jeszcze pożyć, chociażby ze świadomością, że nikt mnie nie kocha i nie potrzebuje. A teraz umrę sama, z ojcem sterczącym mi nad głową. Tego to ja na pewno nie chciałam, kiedy zgłaszałam się do Igrzysk. Otwierając oczy, widzę, jak usta ojca poruszają się. Nie słyszę, co mówi, ale nie obchodzi mnie to. Zaciskam zęby, kiedy widzę, że ten tchórz wychodzi. Poparzona córka! O nie! Ta sierota sobie nie poradzi!</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Lekarze patrzą się na mnie z lękiem. Widzę ich w lustrze. Ktoś kiedyś powiedział, że rzeczywistość jest ułudą, ułuda jest rzeczywistością. Ten ktoś miał rację, ja to wiem. Wszyscy wiedzą. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Co jest jasne też dla innych? Nikt mnie nie kocha. Jestem samotna, zapomniana, zgubiona. Chyba lepiej byłoby zginąć w pożarze, niż się teraz męczyć. Tak. Może mi się uda wziąć nóż i...</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Ponure myśli przerywa wejście kolejnego gościa, który rzuca mi się w ramiona. Jestem zbyt oszołomiona, żeby w pierwszej chwili skojarzyć, kto to jest. Dopiero potem dociera do mnie, że to Karin. Kiedy odwzajemniam uścisk, wydaje się być zdziwiona.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Podobno nie ruszasz się, nawet jeśli cię o to poproszą.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">Chcę wzruszyć ramionami, ale nie mogę. Zupełnie, jakby tym zdaniem zepsuła cały nastrój panujący między nami. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Znów zamykam oczy. Z dziwnym spokojem, jakby przyjście Karin coś we mnie poruszyło, układam się na wózku. Dziewczyna rozumie, o co mi chodzi, więc podaje mi poduszkę. Później całuje mnie delikatnie w policzek i szepcze:</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- Jutro też przyjdę, dobrze?</span><br />
<span style="font-family: inherit;">Wychodzi.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">Nie widzi tego, że skinęłam głową.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
<span style="font-family: inherit;">*</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
<span style="font-family: inherit;">Bu! </span><br />
<span style="font-family: inherit;">Ten rozdział jest jakiś dziwny... Nie wiem, jak mi wyszło i przepraszam za te rozkminy Des, musiałam je wstawić, nie mogłam się powstrzymać. ;)) Teraz zaczynają mi się ferie. Na pierwszy tydzień, od 16 do 22 wyjeżdżam, ale postaram się dzisiaj i jutro coś napisać i wstawić w następną niedzielę. :)</span><br />
<span style="font-family: inherit;">No cóż, zapraszam do komentowania. </span><br />
<span style="font-family: inherit;">Z lekkim opóźnieniem: Wszystkiego najlepszego,<b> Mira</b>!</span><br />
<span style="font-family: inherit;">+ Walentynki! (ktoś jeszcze spędza je w domu z blogami, czekoladą, książkami i herbatą? :D)</span><br />
<span style="font-family: inherit;">++ Zapraszam na mojego drugiego bloga; część z Was już go zna, ale chciałabym, żeby więcej osób się nim zainteresowało. ;) </span>jak-dokonac-niemozliwego.blogspot.comNumer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com24tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-61684577347452737802014-02-03T19:12:00.000+01:002014-03-16T11:10:12.507+01:00Rozdział XVIII<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Zamiera.<br />
- Karin, odpowiedz, proszę... - patrzę na nią wyczekująco.<br />
- No więc, wczoraj, na przyjęciu... -<br />
- Wczoraj?<br />
- Tak. Dzisiaj ma być u nas koniec twojego Tournee. Mam mówić dalej?<br />
Przytakuję.<br />
- Jak mówiłam, wczoraj, na przemówieniu Snowa, z tego, co słyszałam, zaczęłaś się śmiać. Później...<br />
Głos zaczął jej drgać. Boję się tego, co powie. Uzna mnie za wariatkę...<br />
którą jesteś<br />
...czy raczej zerwie ze mną kontakty...<br />
których nie macie<br />
...lub pomyśli, że jestem dziwna? Nie wiem.<br />
- Później rzuciłaś się na swojego stylistę. Ale n-nie z nożem, nie zaatakowa-ałaś, tylko-o... skoczyłaś na niego.<br />
- Co się z nim stało? - dopytuję się.<br />
Dziewczyna, widząc, że nie zamierzam się na nią wściekać, mówi dalej, już uspokojona.<br />
- Obcasy wbiły mu się w rękę i wątrobę. Żyje, przeszczepili mu organy. Ale...<br />
- Tak?<br />
Waha się.<br />
Nie wie, czy mówić.<br />
No właśnie.<br />
- Chodzi o to, że... Ty zw-war...<br />
- Nie waż się tego mówić - warczę.<br />
- Ok. Wiesz, chciałam ci jeszcze raz podziękować. I powiedzieć, że piękne miałaś te stroje. I makijaż.<br />
Na te słowa obie przypominamy sobie mnie, kiedy otworzyłam jej drzwi kilka godzin temu. Znowu dostajemy głupawki. I to właśnie wtedy czuję coś... coś niezwykłego. Taką jakby więź. Nie wiem, co to jest. Dopóki nie dostrzegam zdjęcia ze ślubu moich rodziców na kominku. Kto je tutaj postawił?<br />
<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Tuż po wyjściu Karin wpada do mnie ekipa przygotowawcza. Jeden, Dwa i Trzy uwijają się jak mrówki, próbując doprowadzić mnie do jakiegoś poziomu. Nie współpracuję. Próbuję je zagadać, jednak nie odpowiadają na moje pytania. W ogóle nic nie mówią. Jednak wiem, że mnie słyszą, bo na dźwięk mojego głosu drgają. Po dwóch godzinach udaje im się zrobić coś z moimi włosami i paznokciami. Brwi nie muszą ruszać - to taka moja mała obsesja.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>I Trafiam do stylisty. Jednak nie mojego Paytona, tylko do jakiejś wypindrzonej laleczki o imieniu Messa. Nie wiem, czy ona jest człowiekiem. Ma chyba półmetrową, wściekle żółtą perukę, neonowo zielone, różowe, niebieskie, pomarańczowe spodnie założone do czerwonej, obcisłej koszulki i fioletowego sweterka. Te kolory też rażą mnie w oczy. Założyła do tego też buty na wielkim obcasie w kolorze peruki.<br />
- Och, Decima! Jak się cieszę, że mogę z tobą pracować! - mówi głosem równie drażniącym jak te wszystkie barwy.<br />
- Taa - mruczę.<br />
- Nie martw się, nie będziesz Gotką! - ciągnie dalej. Wszystkie zdania kończy tak, jakby to były pytania. I tak ma już wyskoki głosik... wkurza mnie to. - Będziesz kimś nowym, kimś innym!<br />
- Co się stało na balu? Wczoraj? - pytam.<br />
- Co? - zbiłam ją z tropu swoim pytaniem.<br />
- Jak się skończył bal w Kapitolu? - powtarzam. - Czy może takiej Divy, jak ty, na niej nie było?<br />
- Nie, oczywiście, że byłam! - śmieje się nerwowo. - A co do twojej kreacji...<br />
- Stop. Powiesz mi?<br />
- Musisz porozmawiać z Labią! A teraz ubierzmy cię jak człowieka!<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Przez następną godzinę czuję się jak pudelek przygotowywany do konkursu piękności. A nie, chwila, ja nim jestem. Taki żarcik.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>W końcu patrzę w lustro. Wyglądam... to ja? Messa zrobiła ze mnie coś... coś nieludzkiego. W najgorszym tego słowa znaczeniu. Jestem ubrana - ciągle nie wierzę, że to ja - w sukienkę na ramiączkach, sięgającą do kolan, w kolorze jasnoróżowym. Do tego mam ciemno różowe, futrzaste rajstopy w których wyglądam jak... jak... nie umiem tego określić. W innym kolorze różu mam rękawiczki - aż do ramion. Stoję w - na oko - piętnastocentymetrowych szpilkach w kolorze fuksji, a na głowie mam jakieś jaskraworóżowe zwierzę. Nie wierzę, kiedy patrzę na swoją twarz. Swoją? Nie, to nie może być. Mam usta w najbardziej różowej szmince, jaką kiedykolwiek widziałam, a oczy i policzki wyglądają, jakby Messa też je przeciągnęła tą szminką. Włosy chyba też tym paskudztwem potraktowała. Mam ochotę rzucić się na nią, ale tego nie robię. Dziewczyna w odbiciu wygląda jak wyciągnięta z Kapitolu, a ja mam ochotę odnowić swoją opinię. Nie, nie chcę zwariowanej dziewczyny-morderczyni, tylko kapitolinkę w dystrykcie.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Uśmiecham się do Messy.<br />
- Dziękuję! - szczebioczę.<br />
- Nie ma za co, kochana! - piszczy.<br />
Sztuczny uśmiech zostaje, kiedy wchodzę do sali balowej.<br />
<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>I kiedy z niej wychodzę. Wsiadam do samochodu po prawie siedmiu godzinach tańczenia i udawania, że się dobrze bawię. Jest noc. Ciemna, głucha noc, a ja jadę do domu.<br />
<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Co jest? Co się stało? Czuję dym. Po domu niesie się swąd spalonego drewna. Musiałam zostawić wieczorem zapalony kominek... Nie, nie mogłam tego zrobić. Ja nie mam kominka.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Otwieram oczy, kiedy jestem już pewna, że nie zasnę. Po prostu za bardzo się rozbudziłam rozmyślaniem o moim nieistniejącym kominku.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>To, co widzę, jest jak scena z filmu. Jednocześnie nie wierzę i się boję. Jest pożar. Pożar? Pożar. - kłóci się mój umysł. Dlatego chwilę zajmuje mi ogarnięcie sytuacji. I dopiero teraz rozumiem jej powagę.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Ooo... nie, nie, nie, nie, nie... nie mogę zginąć! Przecież... Nie! Skupiam się na jedynym punkcie, którym mogę uciec. Okno. Jest sześć metrów ode mnie. Od łóżka. Zasłonięte płomieniami... Od góry. Wstaję i próbuję przejść dwa kroki, ale nie czuję nóg. Padam na ziemię, a razem ze mną kawałek dachu. Sypie się pył. Mam go już w ustach, w nosie... Nie czuję się na siłach, żeby żyć. Mam ochotę zamknąć oczy, zasnąć... Nie, muszę przeżyć. Nie pokonała mnie trucizna, kiedy byłam młodsza, nie pokonały mnie Igrzyska, to nie pokona mnie ogień. Będę walczyć.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Tchnięta tą myślą podnoszę się, jednak zauważam, że mam przytrzaśniętą nogę. Spadła na nią szafa z mojej sypialni. Próbuję ją wyciągnąć, szarpię się, jednak to nic nie daje. Wiem, że jeśli zaraz nie ucieknę, wszystko się na mnie zawali i umrę pod gruzami, dlatego przewalam się na plecy i odsuwam szafę za pomocą adrenaliny. Czołgam się do okna, kiedy płomienie uderzają we mnie z dziwną siłą. Syczę. Mam poparzone ręce.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Jeszcze tylko dwa metry mi zostały, kiedy Sypie się reszta dachu. Prosto na mnie. Wstaję, to moja ostatnia szansa. Jak w filmie, dzięki adrenalinie buzującej mi w żyłach, pędzę prosto na okno. Osłaniam twarz rękami. Uderzam w taflę szkła, jednak nic się nie dzieje. Dach spada. Ja próbuję. Okno nie puszcza. Gruzy przygniatają mnie do podłogi. Płomienie parzą mi stopy, języki ognia liżą moją twarz, moje włosy. A ja dalej próbuję. Przeciągam się, chcę się wydostać. Nie czuję już stóp. Dlatego powierzam całą swoją siłę rękom. Podciągam się na biurko, dziękując w duchu, że uczyłam się wspinać na drzewa, a nie biegać, i otwieram okno za pomocą rączki. Po czym, licząc, że przeżyję, spadam z sześciu metrów na ziemię.<br />
<br />
><**><br />
<br />
- Ona nie przeżyje – słyszę lekarza prowadzącego.<br />
- Jak to nie?! Musi przeżyć! To moje jedyne dziecko – załamuję się. Jedyne, odkąd... odkąd... bliźniaki...<br />
Uderzam w ścianę szpitala pięścią. Jeszcze raz. Nikt mi nie zabroni. Moje dziecko, moja mała córeczka... Nie mogę jej znowu stracić!<br />
Wyładowuję agresję na wszystkim, co jest dookoła mnie. Najpierw Igrzyska, a teraz to?! Kapitol mi za to zapłaci. Wszyscy mi za to zapłacą.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Wybiegam ze szpitala. Wyjmuję krótkofalówkę, którą zawsze mam ze sobą.<br />
- Burmistrz, zgłoście się.<br />
- Jestem, kapitanie – mówi główny strażnik.<br />
- Do mnie, teraz – rozkazuję.<br />
W czasie, w którym do mnie idą, kieruję się do Pałacu Sprawiedliwości. Żeby wymierzyć sprawiedliwość. Łapię jakiegoś chudego mężczyznę za ramiona i ciągnę ze sobą. Strażnicy przybiegają. Przytrzymują każdego, kto mi się napatoczy. Prowadzą tych wszystkich ludzi do dyb, będą ich karać. Karać za to, co zrobił Kapitol.<br />
<br />
><**><br />
<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Światło... ciemność. Czy jednak światło? Nic nie widzę. Nie wiem. Nie, to nie światło... a może jednak? Ciemność. Panuje wszędzie.<br />
<b>Zamknij oczy.</b><br />
<b>Zamknij oczy.</b><br />
<b>Zamknij oczy. </b><br />
<b>Zaśnij, kochanie.</b><br />
To głos mojej mamy. Czy światło? Nie, to mama.<br />
<b>Hej, skarbie. Idziesz?</b><br />
Dookoła niej biegają bliźniaki. Klint i Kim. Dokładnie tacy, jakich ich zapamiętałam. Pyzate buźki, niezgrabne nóżki. Przez chwilę się im przypatruję.<br />
A potem nogi same niosą mnie w ich stronę.<br />
- Mamo, mamo, to ja! Klint, Kim, nie poznajecie mnie?<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Zza moich pleców wybiega dziewczyna. Ma blond włosy i brązowe oczy. W pierwszej chwili jej nie poznaję. Ale potem widzę to wszystko; trzy bransoletki na przegubie lewej ręki, granatowo-białe ubrania, czarne trampki, mała blizna na prawym policzku, tuż pod okiem. Zaraz dotykam tego miejsca u siebie. Nie ma jej. Kapitol wyleczył mnie ze wszystkich niedoskonałości, które czyniły mnie człowiekiem.<br />
<b>Lyme, jak dobrze, że jesteś. </b><br />
Mamo, jestem tutaj...<br />
<b>Nawet nie wiesz, jak tęskniliśmy!</b><br />
Mamo...<br />
<b>Słuchaj, musimy ci wszystko opowiedzieć.</b><br />
Nie! Jestem tutaj!<br />
<b>Wiesz, ile się działo?</b><br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Odchodzą. Wraz z młodszą wersją mnie. Tą głupią, nieuważną wersją mnie. Skąd ona się tu wzięła? Bez wahania pędzę za nimi. Muszę ich dogonić.<br />
<br />
><**><br />
<br />
A potem słyszę przez jednego ze strażników, że ktoś mnie wzywa do szpitala.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Pędzę bez opamiętania. Wsiadam do samochodu, szoferowi każę jechać tak szybko, jak tylko może. Przerywam egzekucje.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Po chwili samochód się zatrzymuje.<br />
- Co jest?! - wrzeszczę. Moja córka jest w szpitalu!<br />
- N-nie wiem,<i> sir</i>... to chyba silnik...<br />
- Wal się! Wszyscy upadliście na głowę.<br />
Wysiadam i biegnę do szpitala. Ona nie może umrzeć, nie mogę stracić też jej... Nie mogę.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Z tą myślą dobiegam do budynku. Przepycham się pomiędzy wszystkimi mając nadzieję, że nie jest za późno.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Jednak wtedy usłyszałem głos lekarza.<br />
- Tracimy ją.<br />
<i><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Wszystko poszło na marne.</i><br />
<br />
*<br />
<br />
<span style="font-size: x-small;">Czuję, że to jeden z lepszych rozdziałów.</span><br />
<span style="font-size: x-small;">Oprócz tego pożaru to chyba wszystko wyszło? A przynajmniej jakaś część... :D</span><br />
<span style="font-size: x-small;">Hmm... Epilog/nn ukaże się prawdopodobnie w ten weekend, chociaż niczego nie obiecuję. Będzie wena - napiszę! A jak nie to trudno :P</span><br />
<span style="font-size: x-small;">A teraz coś smutniejszego.</span><br />
<span style="font-size: x-small;">Zmarł śp. Philip Seymour Hoffman. [*] </span><br />
<span style="font-size: x-small;">No cóż, podobno narkotyki. Ja w to nie wierzę. </span><br />
<span style="font-size: x-small;">(za dużo kryminałów.)</span><br />
<span style="font-size: x-small;"><br /></span>
<span style="font-size: x-small;">No cóż. Z taką dłuższą notką pod rozdziałem Was zostawiam, ale też - z dłuższym rozdziałem ^^</span><br />
<span style="font-size: x-small;">Nie zapomnijcie skomentować. :*</span>Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com13tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-58635430264857388852014-01-26T17:31:00.002+01:002014-01-26T17:33:23.973+01:00Rozdział XVII<div style="text-align: justify;">
Na przeszkodzie do dystryktu dziesiątego stała mi tylko jedenastka, w której już byłam. Teraz jednak jestem na podwyższeniu przed Pałacem Sprawiedliwości w dystrykcie Mileny. Przez całą przemowę prześladuje mnie twarz byłej sojuszniczki. Z plakatów rozwieszonych dookoła. Widzę ją, kiedy Des o niej mówi (<i>tak na marginesie, nie ma za co</i>) Przypomina mi się wszystko. Od samego początku, kiedy zauważyłam ją na powtórce Dożynek, przez szantażowanie mnie, żeby mieć sojusz, po jej straszną, psychiczną śmierć. I kiedy patrzę na jej trumnę, gdzie nie ma nikogo, moje serce przeszywa ból. Cierpienie. Nie wiem, jak wyrazić moje współczucie dla tej biednej, małej dziewczyny, która nie miała nikogo. Dlatego skracam moją przemowę i odchodzę. Nie chcę, żeby ludzie zobaczyli moje łzy. Ale kiedy chowam się do łazienki, one nie lecą. Nie chcą, nie mogą? Co za różnica.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i> Lyme, jesteś słaba. To były tylko tortury. Załamałaś się przez to. Twoja psychika obumarła, marzenia wygasły. Nie jesteś już tą osobą, którą byłaś... Nawet nie masz pojęcia, jak jestem ci wdzięczna!</i></div>
<div style="text-align: justify;">
Proszę, przestań.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i> Ly, co się dzieje?</i></div>
<div style="text-align: justify;">
To właśnie ten problem: nie wiem. Czy jesteśmy ludźmi nawet wtedy, kiedy zabijamy? Czy już w tej chwili, kiedy nóż wszedł w pierwsze ciało, stałam się martwa? Co czyni z nas ludzi? Dlaczego należę do tego samego gatunku, co te wszystkie dobre osoby?</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Jesteś pewna?</i></div>
<div style="text-align: justify;">
Pewna czego?</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Że na świecie są dobre osoby. </i></div>
<div style="text-align: justify;">
Kiedy tak to ujmujesz, to niezbyt...</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>A widzisz, ja jestem pewna. Dobrymi osobami są te, co coś robią dla innych. Złe to te, co nic nie robią, ale te są potocznie nazywane dobrymi. Za to te dobre trafiają za kratki, giną. Na przykład, dobra osoba nie powie o sobie, że jest dobra, a zła powie o sobie, że na sto procent, a nawet dwieście jest dobra. Będzie przekonana, że robi dobrze, kiedy nic nie robi, będzie się mylić, bo robi źle, a ta dobra osoba może mieć wyrzuty sumienia. Świat taki już jest. Nie ma odcieni szarości. Jest tylko czarny i biały. Nie ma czegoś takiego jak mniejsze zło. </i></div>
<div style="text-align: justify;">
Ale jeśli na przykład...</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Nie podawaj przykładów. Jeśli chodzi ci o coś typu "uratować siebie, czy dziesięć innych osób", to nie zastanawiaj się. Uratuj siebie. Dziesięć innych osób prawdopodobnie samo się wpakowało w te kłopoty, to nie twoja działka, Ly.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
No nie wiem...</div>
<div style="text-align: justify;">
<i> Nie ufasz mi? Nie bądź głupią optymistką. </i></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie jestem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i> W takim razie, kim jesteś?</i></div>
<div style="text-align: justify;">
Wydaje mi się, że realistką.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Wydaje ci się. Realista to odcień szarości. A takie coś nie istnieje. Pamiętasz?</i></div>
<div style="text-align: justify;">
Des, przestań.</div>
<div style="text-align: justify;">
Słychać nawoływanie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Des, Decima! Des, złotko! Skarbie!</div>
<div style="text-align: justify;">
- PRZESTAŃ! - wrzeszczę. Dopiero wtedy zdaję sobie sprawę z trzech rzeczy. 1. Siedzę na podłodze, ukrywam głowę w ramionach. 2. Woła mnie Labia, nie Des. 3. Krzyknęłam to na głos. Znowu.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Des...? - Labia zagląda do toalety. Puka do drzwi mojej kabiny. - Złotko, jesteś tam?</div>
<div style="text-align: justify;">
Szybko poprawiam włosy i wychodzę z kabiny. Udaję, że jestem bardzo zajęta myciem rąk, kiedy Labia zaczyna mówić o tym, że za kilkanaście minut zaczyna się bal. Przystaję na chwilę.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i> Kilkanaście? Aż tak dużo gadałam? </i>Tak, Des. Tak dużo.</div>
<div style="text-align: justify;">
Nie kupuję tej różowej sukienki (Tak, gotyckiej...), kwiatków we włosach i butów na niskich obcasach. Po prostu nie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dystrykt 7. sytuacja się powtarza.<br />
Dystrykt 6. znowu to samo. Nie patrzę w oczy nikomu, a podczas przyjęcia nie tańczę. Morfaliniści - czyli każdy zwycięzca z szóstki - oni się chyba tylko dobrze bawią. Nie obchodzi ich nic. A gdyby też się naćpać?... Może nie pamiętałabym o Charlesie.</div>
<div style="text-align: justify;">
Dystrykt 5. nie komentuję tego.</div>
<div style="text-align: justify;">
Dystrykt 4. Ludzie nie patrzą mi w oczy, a jeśli już, to z obawą że zabiję ich, tak jak zabiłam Ariel.</div>
<div style="text-align: justify;">
Dystrykt 3.</div>
<div style="text-align: justify;">
Dystrykt 1. Tutaj zabiłam Verę, która mogłaby przeżyć, gdyby nie ja.</div>
<div style="text-align: justify;">
I w końcu przedostatni przystanek. Kapitol. Jak przez mgłę widzę te dziewczyny, które mnie ubierają. Biedne awoksy. Czeszą mnie. <i>Zrobiły coś złego, Ly.</i> Malują. <i>Nie rozczulaj się, to przestępczynie.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
Aż w końcu staję przed lustrem. W tym pasiastym gorsecie wyglądam, jakbym nie miała żeber. <a href="http://wiedzma.blog.onet.pl/files/2013/05/78.jpg">Sukienka</a> sięga mi do kostek, ma nieskończenie wiele falbanek. Do tego korale i mocny makijaż. Wszystko mi ciąży, nawet włosy. Mam ochotę pójść do łazienki, zakrztusić się wodą i zniknąć z tego świata. Na zawsze.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Nie!</i></div>
<div style="text-align: justify;">
Dzięki. Przecież muszę przeżyć.</div>
<div style="text-align: justify;">
Ludzie klepią mnie po plecach, jakby mnie od dawna znali. Taylor gdzieś poszła, Labia tańczy, a ja nie wiem, co robić. Jedynymi osobami, jakie znam oprócz nich to Jeden, Dwa, Trzy i Payton. Myślę o nim, a jednocześnie nogi same niosą mnie gdzieś. Myślę o fioletowym afro. O tęczowym warkoczu i ubraniach. O tym, że dzięki niemu miałam sponsorów. I o tym - co najdziwniejsze - że jest Kapitolińczykiem z krwi i kości. A jednak był moim przyjacielem.<i> Był.</i> Może i zbyt szybko się na niego obraziłam<i>, ale sorry. Ly, on cię zdradził. Potrzebowałaś go, a on cię odtrącił. Czy tak zachowuje się przyjaciel? Ja jestem przy tobie zawsze, kiedy mnie potrzebujesz. Pamiętaj o tym.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
Otwieram zaciśnięte oczy. Stoję przed czterema półmiskami. W jednym są truskawki - a obok nich czekolada. Za to w drugiej "parze" są maliny i karmel. Patrzę się na to osłupiała.</div>
<div style="text-align: justify;">
Sama tu przyszłaś. - Uświadamia mnie Des.</div>
<div style="text-align: justify;">
Unoszę wzrok. Przede mną - jaka niespodzianka! - stoi Payton. Jego ulubionym deserem były truskawki w czekoladzie. Ostatnio, przed wywiadem "zdradziłam" go, zamawiając maliny w karmelu. Nie wiem, czemu to zrobiłam.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Hej, Des - odzywa się stylista. - Zatańczysz? - widzę w jego oczach prośbę, ale nie opieram się długo i po chwili jesteśmy na parkiecie.</div>
<div style="text-align: justify;">
Patrzę na niego zimnym wzorkiem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Co? - pyta, zdziwiony.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jakbyś nie wiedział - odwarkuję.</div>
<div style="text-align: justify;">
Więcej nic nie mówimy. Po tym tańcu bez słowa odchodzę od niego. Opieram się o ścianę i udaję, że słucham jednego z gości, kolejnej osoby, która pragnie żeby mnie poznać. Nazywa się jakoś... nie, nie zapamiętałam. Trudno. Najwyraźniej nie jest kimś ważnym.</div>
<div style="text-align: justify;">
Gość przerywa, kiedy prezydent Snow wchodzi na podest, żeby wygłosić przemówienie. Coś o mojej odwadze, poświęceniu i przykładzie, jaki daję młodszym.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Parskam śmiechem.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
Des, przestań.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Co, przeszkadza ci to?</i></div>
<div style="text-align: justify;">
Mnie nie, ale prezydentowi na pewno tak.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>To podejdź do niego. Powiedz, że zwariowałaś.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie, nie zrobię tego.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>No właśnie, tchórzysz.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie odpowiadam. Des się wścieka. Zaczyna na mnie krzyczeć, zagłusza prezydenta Snowa. Próbuję ją uspokoić. Nie daje się tak łatwo. Mrugam.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Mrugam. Gdzie jestem?</div>
<div style="text-align: justify;">
Rozglądam się. To mój pokój, ten w domu w wiosce zwycięzców. Co ja tu robię? Pamiętam tylko jakieś przebłyski z przyjęcia. Payton. Gruby gość. Snow. Ciemność.</div>
<div style="text-align: justify;">
Patrzę za okno. Jest ranek. Ile dni minęło? Nie wiem. W ubraniach wchodzę pod prysznic. Rozwala mi się piękna fryzura, spływa brokat z rękawów sukienki. Rozmazany makijaż jest teraz na całej twarzy. Stoję tak, dopóki woda nie robi się zimna. Wtedy myję i ciało, i włosy. Wychodzę z łazienki, wycieram się i ubieram w dresy. Siadam na łóżku w chwili kiedy odzywa się dzwonek do drzwi. Schodzę po schodach i otwieram drzwi. Nie rozpoznaję osoby stojącej po drugiej stronie. Ledwo dociera do mnie jej krzyk, a potem śmiech. I nie wiadomo czemu, dziewczyna rzuca mi się w ramiona.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dziękuję. - mówi.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Za co? Kim jesteś?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Karin. Zgłosiłaś się za mnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
Coś zaczyna mi świtać.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Aha, to ty, kiedy byłyśmy w przedszkolu założyłaś tajny klub o jakże dojrzałej nazwie "Decima jest idiotką"?</div>
<div style="text-align: justify;">
Rumieni się.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Tak, to ja - odpowiada. - Ale byłam mała, miałam tylko siedem lat...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Tak, wiem o tym. Ja miałam sześć i byłam o wiele lepiej ubrana od ciebie już wtedy. Zresztą... - lustruję ją wzrokiem. - jesteś ubrana elegancko, a ja jestem w dresie. Nawet teraz wyglądam o wiele lepiej.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie sądzę - wzrusza ramionami i pokazuje lustro w salonie. - Popatrz tam.</div>
<div style="text-align: justify;">
Odwracam się i patrzę na swoje odbicie. Nie da się mnie poznać na pierwszy rzut oka.</div>
<div style="text-align: justify;">
Mam biało-czarną twarz, tylko kiedy się przyjrzę widzę "przecieki" mojego prawdziwego koloru skóry. Za to włosy, roztrzepane po całej głowie, przypominają gniazdo dzikich ptaków. Mój śmiech rozchodzi się po całym domu. Karin patrzy na mnie niepewnie i też zaczyna się śmiać. Po chwili lądujemy na podłodze, krztusząc się ze śmiechu. A po dwóch chwilach, które potem okazują się być kilkoma godzinami, przestaję się śmiać.</div>
<div style="text-align: justify;">
- No dobra - mówię. - Wiesz, co stało się na przyjęciu?</div>
<br />
***<br />
<br />
Jest i nasz rozdział. :D Ta końcówka... Jakoś nie za bardzo mi wyszła (zresztą jak całość i tak bardzo krótka) ;/<br />
Tak, męczyłam się trochę z tym, żeby jakoś było, chociaż mam ochotę sama się zgłosić na Igrzyska i spaść z podestu. Rozumiecie, 3 tygodnie przez zimowiskiem odwołali je! Szczerze? To wszystko jest do dupy.<br />
<br />
Mam dla Was przynajmniej jedną dobrą wiadomość. (po tym moim narzekaniu xd)<br />
Dostałam w piątek (24.01) nowego laptopa, to znaczy, że mogę bez przeszkód bardziej "poświęcić się" pisaniu ;) Do tej pory logowałam się na swoje konto na kompie taty i stamtąd pisałam. Albo z tableta. To było straszne, ale to już było... i nie wróci więcej! XD<br />
<br />
I jeszcze jedno... Jak szablon? Jak muzyka? :D<br />
<br />
Mam małe zaległości na waszych blogach, mimo tego, że trochę je nadrobiłam. Jeśli nie dodałam komentarza pod Twoim najnowszym postem (a pod innymi rozdziałami były) to napisz mi to w komentarzu ;) (tutaj albo w spamie :D)<br />
<br />
Pozdrawiam, idę zrobić polski ;)<br />
Numer10Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com26tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-9418273640304336122013-12-25T11:45:00.003+01:002013-12-25T11:45:38.787+01:00Życzenia + BONUS - Opowiadanie świąteczne (na konkurs*) "Święta u Everdeenów"Na początek chcę życzyć każdemu, kto to przeczyta, wesołych świąt. :) Zdrowia, szczęścia, weny, miłości, przyjaźni, bogactwa, dobrych wyników w nauce, hobby, które będziesz lubić, dosłownie wszystkiego. Dobrych kontaktów z rodzeństwem (niemożliwe, ale... XD), rodzicami, nauczycielami. super prezentów - które już masz, ale co tam - pysznych ciast, dużo jedzenia :D. I żeby wszystko w nowym roku było dla Ciebie wspaniałe, doskonałe - po prostu idealne. OK, straciłam wenę na życzenia. XD<div>
Nadszedł czas na opowiadanie. Nosi tytuł Święta u Everdeenów. Jak sama nazwa wskazuje, jest o świętach w rodzinie Katniss. Mam nadzieję, że Wam się spodoba ;). Dedykuję je najwierniejszym czytelnikom tego bloga, czyli (kolejność przypadkowa):</div>
<div>
<ul>
<li>Mirze,</li>
<li>El Elliez,</li>
<li>Lily Nimrodiell,</li>
<li>Torii.,</li>
<li>Mockingjayonfire</li>
</ul>
I przepraszam za zaległości na wszystkich blogach - niedługo nadrobię, a teraz mam strasznych kuzynów (niestety młodszych) w <span style="font-family: inherit;">domu i nie mam kompletnie czasu. Nie można tego jakoś zamienić? XD OK, koniec gadania, czas na opowiadanie. Miłej lektury :)</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
<br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif; font-size: xx-small;">*konkurs organizowany przez stronę hungergames.pl</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<b><span style="font-family: inherit;">ŚWIĘTA U EVERDEENÓW</span></b></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Każdy
czasem płacze. Każdy, w tym ja. Dlatego nie rozumiem małej Prim,
która na widok moich łez, sama zaczyna płakać.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Powodem
jest mój ojciec. A właściwie, jego zachowanie. Przez calutkie
sześć dni harował w kopalni jak wół szesnaście godzin na dobę,
chociaż obowiązkowe jest dwanaście. Jutro niedziela. Będzie
musiał spędzić z nami trochę czasu, nie moze nas już więcej
unikać. Dlaczego on to robi? Rozumiem, że musi pracować, ale...
Jesteśmy jego rodziną... To nie jest ważniejsze?
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Jedyną
osobą, przed którą się otwieram, jest mama. Przytulam się do
niej, a Prim robi to samo z drugiej strony.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Co się stało, kochanie? - pyta moja rodzicielka.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Nic – pociągam nosem i waham się chwilę, a potem wybucham i
mówię jej wszystko, co myślę o zachowaniu ojca.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">Wszystkie
moje łzy lądują na koszulce mamy, ale ona się tym nie przejmuje.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Porozmawiam z nim, dobrze?</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">Mam
nadzieję, że wreszcie coś się zmieni.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">Kiedy
siedzę na łóżku, gotowa do położenia się, drzwi pokoju
otwierają się.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Katniss... - słyszę głos ojca.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Tak? - pytam, jestem poirytowana, że po tych wszystkich dniach
jeszcze się do mnie odzywa.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Mama powiedziała mi, że jesteś na mnie zła – oznajmia. - I w
związku z tym -</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Będziesz więcej pracować, tak? - przerywam mu. Jest okropny!</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Nie, chciałem cię przeprosić. Bo widzisz, miałem wam tego nie
mówić, w końcu jesteście dla mnie najważniejsze, ale -</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Kopalnie mnie wzywały! - naśladuję jego głos. - Nie mogłem ich
zostawić!</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Katniss! - krzyczy.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">Stoję,
zaskoczona. Jeszcze nigdy ojciec na mnie nie krzyczał. Czemu podnosi
głos? Nie rozumiem.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Tato... - zaczynam, ale tym tazem on mi przerywa.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Młoda, słuchaj. Chcę zrobić dla trzech najwspanialszych osób na
świecie najlepsze święta. Zdradzić ci tajemnicę?</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Jaką?</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Chyba nie zasługłujesz...</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Jak to nie?! Powiedz, poooowieeeedz...</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
No dobrze. Otóż... chcę kupić pomarańczę.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Myślałam, że to coś ciekawego. - marszczę nos.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
To jest ciekawe. To taki owoc -</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Owoc? Brzmi raczej jak zwierzę.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">Tata
się uśmiecha.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Pomarańcza jest duża, okrągła i, jak sama nazwa wskazuje,
pomarańczowa. Jest kwaśna, jej smak pozostaje w ustach na długi
czas.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">Milczę.
Zastanawiam się nad tym, co tato robił tydzień temu, w niedzielę.
Nie musi wtedy pracować, więc... o co chodziło? Co mógł w tym
czasie robić?</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Katniss? Co się dzieje?</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">Mówię
mu o swoich obawach.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Chcesz znać jeszcze jedną tajemnicę?
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Tak, tak!</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Otóż... tylko nie mów tego nikomu... jestem kłusownikiem.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Kim?</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Łowcą. Wymykam się do lasu i poluję tam na zwierzęta, zbieram
rośliny.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">Wyobrażam
sobie tatę w jego kurtce i butach w lesie. Po chwili jego sylwetka
zamienia się w moją, ciemne włosy wydużają się. Jestem
łowczynią. Biegam cicho po lesie i strzelam w zwierzęta. Jestem
mroczna, ale zarazem przyciągająca.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Ale super! Nauczysz mnie?</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Nie jestem przekonany...</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Ale, taaaatoooo</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">Widzę
wahanie na jego twarzy, jednak po chwili wzdycha i proponuje:</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
To co, idziemy jutro na polowanie?</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">Uśmiecham
się szeroko.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Nie mogę się doczekać.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Mimo
obaw, że zapomni o naszej umowie, następnego dnia rano, ojciec
podchodzi do mojego łóżka i delikatnie potrząsa mnie żebym się
obudziła, ale tak, żebym przypadkiem nie szturchnęła Prim. Ziewam
i spuszczam nogi na ziemię, prosto w przygotowane wcześniej buty
myśliwskie. Tata pomyślał o wszystkim, więc szybko się ubieram i
już mam wychodzić, kiedy on zatrzymuje mnie w drzwiach.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Katniss – zaczyna. - Nie pójdziesz tak do lasu.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Spoglądam
na siebie i nie wiem, o co mu chodzi. Dopiero po chwili staje się to
jasne. Mam rozpuszczone włosy. Po chwili wahania, ojciec bierze je i
delikatnie zaplata w warkocz, który zaczyna się nad lewym uchem i
opada gładko na prawe ramię.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Kiedy
jesteśmy już na polanie obok naszego domu, tata wyjaśnia mi, że
zawsze mam słuchać, czy siatka nie wydaje żadnych dźwięków, po
czym bez zastanowienia rusza w stronę ogrodzenia.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Stop! - prawie krzyczę. On idzie prosto na siatkę p o d n a p i ę
c i e m .</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Żartuję – uśmiecha się. - musimy poczekać.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;"> W
milczeniu czekamy jakieś piętnaście minut, a kiedy ogrodzenie
ucisza się, przechodzimy przez poluzowany fragment. Idę za ojcem,
kiedy pewnie wchodzi do lasu. Jak on to robi, że rusza się tak
cicho?</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">Podchodzi
do spruchniałego pnia i odzywa się:</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Katni<span style="color: black;"><span style="font-size: small;">ss, popatrz w górę -
Spoglądam tam, widzę ptaka. Czarnego, z białymi plamkami na
skrzydłach. </span></span><span style="color: black;"><span style="font-size: small;">Jest
piękny.</span></span><span style="color: black;"><span style="font-size: small;"> - </span></span><span style="color: black;"><span style="font-size: small;">To
Kosogłos. Naśladuje dźwięki i piosenki. Posłuchaj.</span></span></span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div align="CENTER" lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: inherit; font-size: small;"><i>Are
you, are you</i></span></span></div>
<div align="CENTER" lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: black; text-align: start;"><span style="font-size: small;"><i>Coming to the tree</i></span></span><br style="text-align: start;" /><span style="color: black; text-align: start;"><span style="font-size: small;"><i>Where they strung up a man they say murdered three.</i></span></span><br style="text-align: start;" /><span style="color: black; text-align: start;"><span style="font-size: small;"><i>Strange things did happen here</i></span></span><br style="text-align: start;" /><span style="color: black; text-align: start;"><span style="font-size: small;"><i>No stranger would it seem</i></span></span><br style="text-align: start;" /><span style="color: black; text-align: start;"><span style="font-size: small;"><i>If we met up at midnight in the hanging tree.</i></span></span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;">Ptaki
powtarzają melodię. Jest trochę smutna. Nie wiem, o co chodzi w
tej piosence, jest dziwna. Przecież... Kto namawia kogoś na schadkę
w takim dziwnym miejscu?
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">Nagle
ojciec przestaje śpiewać i podnosi rękę.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Katniss – szepcze. - Tam jest wiewiórka. Widzisz?</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">Rzeczywiście,
na drzewie koło nas siedzi rude zwierzątko. Ojciec unosi łuk
(wyjęty wcześniej ze spróchniałego pnia) i nakłada strzałę na
cięciwę. Po chwili ją wypuszcza, a wiewiórka pada martwa. Brzydzę
się lekko, ale podchodzę do niej i biorę za ogon.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Chcesz spróbować? - pyta ojciec, potrząsając łukiem.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Kiwam
głową i oddaję mu zwierzętko. Przez następne kilka minut szukam
zwierzyny. Mam nieodparte wrażenie, że tata jest zirytowany jednym
z dwóch faktów. A może obydwoma...? 1. Chodzę za głośno. 2. Już
przegapiłam tyle zwierząt...
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Ale
w końcu trafiam na królika. Poznaję go po uszach, które są
zdecydowanie za krótkie na zająca. Uśmiecham się i powtarzam
ruchy taty – unoszę łuk, nakładam strzałę i chwilę celuję.
Puszczam. Nie trafiam w zwierzę, jedynie zwracam jego uwagę.
Odwracam się zrezygnowana w stronę taty, ale on z zainteresowaniem
się na mnie patrzy. Nic nie mówi, ale widzę coś w jego oczach.
Nie wiem, co to jest, ale daje mi siłę do szybkiej reakcji –
strzelam drugi raz w stronę królika. A on, z przebitym na wylot
brzuchem, staje się martwy.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Musi
minąć chwila, zanim dociera do mnie to, co zrobiłam. Zabiłam coś.
Nie, żebym była z siebie dumna, ale... zabiłam coś. A ten
królik... może miał rodzinę? Na pewno. Znajomych, dziewczynę,
może żonę, dom...
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;"> To
nie może być coś złego. Ja też mam rodzinę. Tak jak ojciec –
on zabija, żebyśmy mogli przeżyć. Jest tyle głodujących rodzin,
a ja wiem, że nie chcę, żeby moja była następną. Nie chcę,
żeby Prim umarła z głodu. Czasem się zastanawiam... Co będzie,
jak ktoś z naszej rodziny odejdzie? Co się stanie, jeśli... No
właśnie, j e ś l i . Nic się przecież takiego nie stanie.
Prawda? A może...</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">Moje
rozmyślania przerywa głos taty.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
No brawo! Za pierwszym razem ustrzeliłaś pięknego, tłustego
królika – oznajmia, jakbym wcale nie wiedziała. - Jestem z ciebie
dumny, Katniss.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">Te
pięć słów ogrzewa mnie mimo przeraźliwego zimna.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Po
tym, jak razem ustrzeliliśmy (no dobra tata ustrzelił) jeszcze
kilka królików, wiewiórek i jakichś dziwnych ptaków, idziemy na
czarny rynek, który jest nazywany przez tatę Ćwiekiem. Mieści się
w starym magazynie. Nikt ze szkoły nie zapuszcza się w te okolice,
dlatego się uważnie rozglądam. Wszystko budzi moją ciekawość.
Od sporu przy jednym ze stanowisk, na które patrzy się pół
targowiska, przez jednooką kobietę siedzącą pod ścianą, po
wychudzone dziecko kulące się w rogu magazynu.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Drogę
zachodzi nam jakaś postać. Patrzymy się na siebie przez chwilę.
To pijak. Z obrzydzeniem chowam się za tatą. Jak on tu wytrzymuje?
To miejsce jest obrzydliwe. Ci wszyscy ludzie, to całe zamieszanie,
nie da się tu odnaleźć. Jednak, po zastanowieniu, w myśliwskiej
kurtce, z tymi wszystkimi bliznami, tata tu pasuje. A jeśli on, to
ja też.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
To co, idziemy to sprzedać – potrząsa torbą. - Najpierw do
Rooby. To rzeźniczka. Zobaczymy, ile twój królik jest wart.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Kiwam
głową i z pomocą taty przeciskam się przez tłum. Po chwili
znajdujemy się przed zapleczem rzeźni. Po chwili pukania, starsza
kobieta otwiera nam drzwi.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Dzień dobry – witam się.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Dzień dobry... - patrzy się na mnie przez chwilę. Wytrzymuję jej
wzrok. Po chwili przytomnieje i jakby uświadamia sobie, po co
prawdopodobnie przyszliśmy. - Co dla mnie macie?</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Chcielibyśmy się dowiedzieć, ile dałabyś za tego królika –
mówi ojciec, pokazując jej moją zdobycz.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">Rooby
zastanawia się, a po chwili podaje cenę i oświadcza, że to
porządne mięso.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
W takim razie zrobimy sobie święta z tym mięsem. - oświadcza
tata, a potem sprzedaje całą resztę, zostawia tylko ubabranego
krwią królika i wiewiórkę.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Dlaczego się nie targowałeś? - pytam, kiedy rzeźniczka zamyka
drzwi.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Bo Rooby podaje cenę. Możesz albo ją przyjąć, albo odrzucić.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Po
drodze do wyjścia kupujemy kilka rzeczy takich jak włóczka czy
węgiel. Kiedy proszę tatę o pieniądze, daje mi trochę, żebym
mogła kupić prezenty.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Wybieram
kilka drobiazgów. Dla mamy – chustkę, dla taty – pasek do
spodni, a dla Prim kupiłam nowe wstążki do włosów. Pierwszy raz
kupowałam rzeczy tak swobodnie. Kiedy orientuję się, że tata na
pewno zauważy moje zakupy, z reszty, która mi została, kupuję
siatkę i wrzucam tam prezenty. Nie mogę się doczekać świąt.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;"> We
wtorek rano, tata znika w kopalni. Obiecał mi, że nie będzie dużo
pracować i wróci do domu. W Dwunastce, w Święta, trzeba
wysiedzieć obowiązkowo cztery godziny w kopalni, dlatego ojciec
wyszedł z domu o szóstej.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Równo
o dziesiątej trzydzieści słyszymy, jak tata wraca do domu.
Wcześniej, rok w rok, prezenty były koło kominka, ale tym razem
ojciec przynosi ze sobą drzewko. Małą choinkę. Razem z Prim
zaczynamy skakać wokół niej, obrywać brzydsze igły. To prawie
jak te rodziny z miasta! Drzewko na święta! Nie mogę uwierzyć.
Przytulam się do taty.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Jesteś najlepszy na świecie. – szepczę.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Wiem. - odpowiada.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">A
potem znika z mamą w kuchni. Zaraz zaczynają dochodzić z niej
piękne zapachy.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;"> O
czternastej mama zabiera nas na górę i ubiera w te najbardziej
odświętne stroje. Czesze nam włosy. Moje zaplata w prosty warkocz,
a Prim zostawia rozpuszczone. Idzie się sama przygotować, więc ja
wyciągam reklamówkę spod łóżka.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Nie podglądaj – mówię do Prim i cichutko schodzę na dół.
Niezgrabnymi ruchami rozdzieram reklamówkę na trzy części i do
każdej pakuję prezent. Następnie wyciągam pióro z plecaka
szkolnego i podpisuję każdą czterema literami: M A M A, T A T A,
P R I M.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Około
godziny szesnastej, rodzice zastawiają stół i przychodzą do nas
na górę. Wkładają do starego odtwarzacza płytę z kolędami. Na
stole zauważam mojego królika, przyprawionego, z jakimiś
warzywami, wiewiórkę w sosie śmietankowym, sałatkę z kukurydzy,
jakiegoś mięsa i sosu. To prawdziwe rarytasy, na które ojciec tak
pracował. Dodatkowo, na jednym z talerzyków jest duża,
pomarańczowa kulka. Uśmiecham się do taty.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Jak
zwykle zaczynamy jeść od sałatki. Następnie próbuję swojego
królika. Jego mięso rozpływa mi się w ustach. A potem już
wszystkie potrawy się mieszają. Śmiejemy się, śpiewamy kolędy,
ja i Prim opowiadamy zabawne historie ze szkoły, rodzice
odwdzięczają się opowiadaniami z dzieciństwa. Czas szybko mija i
po chwili mijają dwie godziny, a na stole została tylko pomarańcza.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Więcej w siebie nie wcisnę – mówię. - Możemy zjeść ją po
prezentach?</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Jak chcesz. - zgadza się mama.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">
W jednej chwili i ja, i Prim rzucamy się do drzewka. Szybko
odnajduję swój prezent. Jest duży, zapakowany w zwykły szary
papier, który momentalnie rozdzieram. Otwieram szeroko oczy ze
zdziwienia. To ł u k. Piszczę z radości i rzucam się rodzicom na
szyję. To najwspanialszy prezent na świecie! Ale zaraz, chwila...
Skoro mam łuk, to gdzie strzały?
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">Szybko
znajduję też kołczan z dwudziestoma takimi samymi strzałami.
Jestem szczęśliwa. Kiedy pytam Prim, co dostała, pokazuje mi, z
szerokim uśmiechem, drewniane liczydło i lalkę (też drewnianą).
Pod choinką zostały jeszcze trzy prezenty. Tata spokojnie podchodzi
i znajduje swój pasek. Od razu przekłada go przez spodnie,
podchodzi do mnie i przytula.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">-
Dziękuję, Katniss – mówi.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;">Następnie
swój prezent odpakowuje mama. Przypatruje się chustce, pochyla się
nade mną, całuje mnie w policzek i dziękuje. Prim, po zobaczeniu
swoich nowych wstążek, rzuca mi się w ramiona i przewraca mnie na
ziemię. To chyba jej reakcja jest dla mnie dzisiaj najważniejsza.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; margin-right: -0.45cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Pod
koniec tego dnia jemy jeszcze pomarańczę. Tak, jak mówił tata,
jest słodko-kwaśna. Ma trochę dziwny smak, ale polubiłam go.
Jedną z tych rzeczy, których się dzisiaj nauczyłam, jest to, że
rodzina zawsze będzie stała u mnie na pierwszym miejscu.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div align="CENTER" lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<b><span style="font-family: inherit;">PÓŁ
ROKU PÓŹNIEJ</span></b></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Kiedy
się budzę, wspomnienia z poprzednich dni wracają. Nie mogę
uwierzyć, że taty już nie ma. Nie dociera to do mnie. Mam
wrażenie, że zaraz wejdzie, oznajmi, że idziemy do lasu. Jednak,
gdy otwieram oczy, nikt nie wchodzi do pokoju.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Powoli
się schylam i wyciągam łuk spod łóżka. To ten sam, który
ojciec dał mi pod choinkę. Jest skonstruowany specjalnie dla mnie.
Dopasowany do moich ramion, do wzrostu i wagi. Przytulam go do
policzka. Oprócz za dużej na mnie kurtki myśliwskiej i butów,
jest ostatnią rzeczą, która łączy mnie z tatą. Przypominam go
sobie. Ten uśmiech, oczy, włosy, dłonie i najważniejsze – jego
zapach. Bezpieczny, trzymający mnie blisko ziemi, a jednocześnie
dzięki któremu odlaatywałam.
</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;"> Dlatego,
kiedy wjeżdżam windą na piętro pałacu sprawiedliwości, znowu
płaczę. Bo już wiem, co widziałam w oczach taty, kiedy upolowałam
pierwszego królika. To była miłość.</span></div>
</div>
Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-45813078804209029632013-12-06T22:18:00.001+01:002013-12-06T22:18:33.131+01:00Rozdział XVI Robi się cicho, jeszcze ciszej niż wcześniej, jeśli to jest możliwe. <i>Dziennikarze się boją, domyślają się, kto dokonał zamachu. </i><br />
- Jak to, Labia, o czym mówisz? - denerwuje się Taylor.<br />
- N-nieudany... - szepcze, a mikrofony nagrywają każde jej słowo.<br />
Połowa dziennikarzy odetchnęła z ulgą<i>, a druga połowa zaczęła się denerwować, że nie mają ciekawych newsów.</i><br />
- Słonko, co się stało takiego? - zwracam się do Labii, a moja była mentorka patrzy na mnie<i> nieufnie</i>.<br />
- K-ktoś miał nóż... wbił go C-Caesarowi w b-brzuch... i p-pote-em rzuc-cił nim w aw-woksa... - szlocha kobieta.<br />
Ruda dziennikarka znów otwiera usta, <i>ale syczę na nią,</i> więc natychmiast porzuca swoje zamiary. Odprowadzam Labię do pociągu i patrzę wyczekująco na Taylor.<br />
<i>Jeszcze tylko miesiąc, aż to wszystko ucichnie, wtedy będę mogła odpocząć. </i><br />
Przypominam sobie, kiedy miałam sześć lat; Cieszyłam się, dwójka bliźniaków, po 3 latka. Klint. Kim, na którą mówiliśmy Angel. Mały aniołek. Mieliby teraz po czternaście lat. Aż nagle... Teraz wiem, że podobno to wtedy była pierwsza próba rebeliantów. Zaczęli od nas, rodziny 'królewskiej', tak mówili. Kim umarła pierwsza. Potem Klint. Byłam...<br />
<i>jestem</i><br />
...zła. Na wszystkich. Mówili, że to zatrucie pokarmowe. A później mama. Jej roześmiane oczy koloru czekolady, Włosy, które związywała w niesforny kok na głowie. Wszystko zostało zakopane i przyozdobione krzyżem. Na znak czego, pamięci? Jeśli tak, to... to nie wiem. <i>Jestem aż taka beznadziejna.</i><br />
<i>Śmieję się</i> i zaczynam bieg. Szybko znajduję się przy Pałacu Sprawiedliwości. To tu zaczęło się moje szaleństwo. To tutaj się zgłosiłam za Karin. Zamykam oczy. Zbyt wiele wspomnień. <i>Za dużo uczuć.</i> Nie. <i>Nie.</i> Stop.<br />
<br />
Nawet nie zauważam, kiedy stoję w Wiosce Zwycięzców. Przed domem kobiety o imieniu Enobaria. Wygrała Igrzyska kilka lat przede mną.<i> Lubię ją. Mimo paskudnego charakteru i zębów. </i>Fuj.<br />
Przebiegać pod swój nowy dom. Jest na samym końcu. Trzeba było go dobudować, więc jest nowocześniejszy od reszty. Wchodzę do niego, zamykam drzwi i opieram się o nie. I dopiero wtedy zauważam, że oprócz mnie, jest tu ktoś jeszcze.<br />
- Moja mała - szepcze, podbiega do mnie i bierze mnie w ramiona. Mam ochotę krzyknąć, żeby się odwalił, że jest najgorszy, że go nienawidzę, ale... nie wiem, co się ze mną dzieje, bo...<br />
<i>odwzajemniam uścisk, kocham cię!</i><br />
... szalona strona znowu ma "władzę".<br />
<i>Szalona?</i><br />
Tak, szalona. Nie wmówisz mi, że jest na odwrót.<br />
<i>Zwariowałaś kochana. To nie ja, tylko ty zwariowałaś. </i><br />
Nie, nie zwariowałam, to ty przyszłaś w moje życie z butami, wkopałaś się i zniszczyłaś wszystko!<br />
<i>Żartujesz sobie? To ty...</i><br />
- NIE, TO NIE JA!<br />
- Skarbie... - ojciec odsuwa się, zaskoczony i obrzydzony samą myślą, że ma taką córkę, jak ty. - Chcesz o tym porozmawiać?<br />
<i>Tak, porozmawiaj z nim o tym, "kochana"! </i><br />
Nienawidzę siebie. A właściwie, to Ciebie.<br />
Szalona strona mnie milczy. Teraz? Dziękuję bardzo.<br />
- Nie, tato. Po prostu... - waham się. Nie kończę.<br />
- Nazwałaś mnie tatą - stwierdza. Uśmiecha się. Po raz pierwszy od kiedy zginęła mama. - Dziękuję.<br />
I wychodzi. Tak po prostu. Nienawidzę go za to. <i>I tak go nienawidziłaś</i>, przypomina mi szalona część mnie. Chociaż to może ja sama? Już nie rozróżniam.<br />
<i>Mówisz, że jestem szalona </i>- słyszę w swojej głowie. - <i>Ale może to inne rozróżnienie? Może ja po prostu jestem dobra, a ty zła? W końcu, to ja kocham najbliższych, nie ty. I to ja dźgnęłam Caesara, pionka Kapitolu. I to ja mam informacje, których potrzebujemy teraz, bo ty je zapomniałaś. Ja wszystko pamiętam, ja wiem, ja umiem, ja kocham. Nie ty. </i><br />
Zwijam się w kulkę na podłodze, osłaniam głowę rękoma. Oddycham głęboko, nie mogę myśleć, jej słowa wypełniają mi głowę. Wrzeszczę, chcę się jej pozbyć, ale nie umiem. Nie odchodzi. Słyszę ją. Ciągle. Każde słowo boli. Wypala mi dziurę w psychice. Powoli zaczyna mnie opanowywać, już chcę się poddać. Krzyczę. I wtedy słyszę coś jeszcze: walenie do drzwi.<br />
Ostatkiem sił wstaję i ignoruję głos, który podpowiada mi, że muszę wziąć nóż z kuchni i zabić tego, kto przeszkadza. Chwytam klamkę i drżącymi rękoma, które chcą uciec jak najdalej, posłuchać się Szalonej Des, naciskam ją. Nogi, które kiedyś należały do mnie, teraz przejmuje ona. Ostatnią twarzą, jaką widzę przed utratą przytomności jest twarz Karin. Dziewczyny za którą...<br />
<i>całe szczęście</i><br />
...wzięłam udział w Igrzyskach.<br />
<br />
Czarnych włosów i intensywnie zielonych oczu nie widzę już po przebudzeniu się. Za to od razu poznaję miejsce, w którym leżę. Pociąg. Czyżby Tournee się już zaczęło? Pewnie tak. <i>Wreszcie! Wszyscy zobaczą mnie, na ekranach wszystkich telewizorów będę tylko ja, ja i ja!</i> Zamknij się.<br />
<i>Nie będziesz mi mówić co mam robić! </i><br />
- Będę! - warczę. Niech ta... ekhm, nie myśli sobie, że ma prawo tak do mnie gadać.<br />
<i>Kochana...</i><br />
Nie jestem kochana!<br />
<i>Chyba ja. </i><br />
Mylisz się.<br />
<i>Ha! Już nie rozróżniasz siebie i mnie. To znaczy, że...</i><br />
Znowu się zaczyna. Zatykam uszy rękoma. Nie mogę się poddać. Nie. Będę walczyć. Ona nie może przedrzeć się do mojego umysłu. Nie pozwolę! Nie ma takiej mowy! Nie...<br />
<i>Spokojnie, nie bulwersuj się. Wygrałam... wygrałyśmy w Igrzyskach! Czekają nas sława, zakupy, Kapitol! Co roku! Bogactwo! Zawsze, już na zawsze będziemy...</i><br />
Nie.<br />
<i>Jak to nie? Będę... Będziemy już...</i><br />
Wrzeszczę. Dłużej tego nie wytrzymam. Nie chcę się obracać w towarzystwie snobów, nie! A może chcę? Nie!<br />
Przybiega awoks ze strzykawką i wbija mi ją w ramię. Głosy w głowie mi ucichają. Oba.<br />
<br />
- Kochana! - słyszę.<br />
- Nie! - wrzeszczę.<br />
- Trochę milej, co? - rozpoznaję urażony głos Labii.<br />
- Prze-przepraszam.<br />
- Nic nie szkodzi. - wzdycha opiekunka. - Des...<br />
- Tak?<br />
- Czy to ty... czy to ty rzuciłaś w Cae-Caesara?<br />
- Nie, nie, Labia, ja...- zaczynam.<br />
- Des, powiedz prawdę.<br />
- Bo... bo...<br />
<i>HA!</i><br />
- Tak, to ja.<br />
Niespodziewanie, Labia mnie przytula.<br />
- Słonko... Mam coś dla ciebie - mówi i wyciąga coś z torebki. - To od twojego taty.<br />
Na jej dłoni leży piękny, czarny rzemyk, na którym jest zawieszony czterocentymetrowy, biało-fioletowy kamień. To chyba ametyst i... jakiś, którego nie rozpoznaję. biorę go do ręki i ściskam. Jest gorący, prawie parzy. Przykładam go do twarzy, ale zaraz odciągam go od siebie. Zimny. Znów zaciskam na nim dłonie. Znowu jest gorący. Po kilku... doświadczeniach, dochodzę do wniosku, że tylko kiedy trzymam go w ręce, jest ciepły. Kiedy dotykam nim rąk, twarzy czy szyi, staje się lodowaty.<br />
- Dziękuję - przytulam się do Labii.<br />
Nagle coś mi się przypomina. Wspomnienie mamy. Uśmiechnięta. Radosna. Ubrana w za dużą koszulkę i spodnie. Coś błysnęło jej na szyi. Domyślam się, że to ten właśnie naszyjnik. Podeszła do mnie, małego, niezgrabnego grubaska i powiedziała:<br />
- Lyme, będziesz kiedyś wielką osobą. Wierzę w ciebie, kocham cię. Pamiętaj o tym.<br />
- Mamusiu... - słyszę cieniutki głosik. To mój głosik.<br />
- Ly, nic nie mów. - położyła mi palec na ustach. Nagle głos jej się zmienia. - Za kilka minut wychodzimy do dwunastego dystryktu!<br />
Dopiero po kilku sekundach uświadamiam sobie, że przecież trwa tournee. Już przecież jestem ubrana. Patrzę jeszcze raz w lustro i wiem, że zaprojektował to Payton, który uważa, że doskonale mi w staromodnych rzeczach; znowu mam na sobie gorset i wielką suknię, a do tego dziwny sweter.<br />
Wychodzimy na stację. Wita nas Strażnik Pokoju, trochę niezdarny. Nie poznaję go, musi być z Kapitolu. W końcu 2/3 Strażników jest z dwójki.<br />
W ciszy kierujemy się do Pałacu Sprawiedliwości. Tłum stoi nieruchomo. Przyszło mało osób. Tak, plac (na którym nie ma dyb ani plutonu egzekucyjnego) jest zapełniony, ale tylko on. Ulice nie są wypełnione.<br />
Ze szkoły wiem, że Dwunastka jest najmniejszym i najbiedniejszym dystryktem. Nie wyobrażałam sobie tego, ale teraz widzę, że Dwójka musi być w oczach tych ludzi miejscem z marzeń. Wszystkie dzieci, które mają oliwkową skórę i szare oczy, są wychudzone. Spoglądam dziewięciolatkę z włosami zaplecionymi w warkocz. Ma takie same rysy twarzy i oczy jak inne dzieci, ale jest trochę lepiej karmiona, to widać. Mniej więcej 1/3 dzieci ma jasne włosy i niebieskie oczy. Są one zdrowsze i czystsze, bardziej zadbane. Zauważam, że stoję, dopiero kiedy strażnik popycha mnie lekko w plecy.<br />
W milczeniu idę na przeznaczone mi miejsce. Burmistrz ogłasza, że zwyciężyłam i należy mi się uczta. Kiedy nadchodzi moja kolej, uświadamiam sobie, że nawet nie znałam trybutów z Dwunastki. Podnoszę kartkę i czytam tekst, który dostałam. W połowie padają imiona. Jass i Hunt. Zginęli w pierwszych sekundach.<br />
Nachodzi mnie myśl Des, która się już dawno nie odzywała.<br />
<i>Ci ludzie nie mieliby szans w powstaniu.</i><br />
I o dziwo, zgadzam się z nią.<br />
<br />
***<br />
<br />
Jestem nawet zadowolona z tego rozdziału. Może nie jest najlepszy, ale nie jest też najgorszy. Dodany przed 24.00? tak! Mój prezent dla Was na mikołajki. Wszystkiego najlepszego. :D<br />
Last christmas...<br />
Ksawery szaleje, co?<br />
Jechałam dzisiaj 2,5 h do szkoły <nie przesadzam!> ;__;<br />
Byłam na łyżwach, strasznie bolą mnie plecy.<br />
A właściwy prezent od Mikołaja (na razie same słodycze - od koleżanki z klasy na klasowe mikołajki książka <i>Numery 3. Przyszłość</i> - Rachel Ward. Fajnie by było gdybym przeczytała drugą część najpierw nie? XD)<br />
Dawno nic nie dodawałam, bo nie miałam weny :c<br />
Ale razem z WPO (GENIALNY) mi wróciła i oto jestem.<br />
Dowiedzieliście się trochę, o co chodzi z "Lyme".<br />
Może na JDK też coś dodam, i hope.<br />
<br />
Numer10Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-5695795326214936992013-10-27T21:06:00.003+01:002013-10-27T21:06:58.018+01:00Rozdział XV<i>Śmieję się głośno do swoich myśli, </i>a klaszcząca publiczność w jednej chwili zamiera.<br />
<div>
- Caesarze - witam się. </div>
<div>
- Decimo - skina mi głową. <i>Ostrożnie, jakby się bał. </i></div>
<div>
<i>Wybucham śmiechem. </i></div>
<div>
- Oj, mówiłam ci przy ostatnim spotkaniu, mów mi Des!</div>
<div>
- Dobra, Des. Powiedz mi, jak się czujesz po wygranych Igrzyskach?</div>
<div>
- Świetnie! Odkryłam w sobie nowe hobby...</div>
<div>
- No, dobrze - przerywa mi szybko, nie pozwalając dokończyć zdania. <i>Czemu? -</i> Może obejrzymy sobie wszystko od początku?</div>
<div>
- Niech ci będzie - wzruszam ramionami. </div>
<div>
Całość trwa cztery godziny. Zaczyna się od tego, jak zgłaszam się za tą dziewczynę, Karin. <i>Najlepsza decyzja w moim żałosnym życiu. </i>Później parada, wywiad, ocena. Później widać moment kiedy biegnę, wbijając nóż w plecy dziewczynie z jedynki i, jak się potem okazuje, po kolei parze z ósemki. <i>Dobrze im tak.</i></div>
<div>
Jak ja mogłam to zrobić?</div>
<div>
<i>Dlaczego nie zabiłam jeszcze kilku osób?</i></div>
<div>
Później widać, jak bezlitośnie wbijam nóż w brzuch<i> temu obleśnemu </i>chłopakowi z 11. Potem jak rzucam oszczepem w Milenę. Titusa nie pokazali. Czemu? </div>
<div>
<i>Nie chcą wiedzieć, przez co przeszłam?</i></div>
<div>
To był okropny widok.</div>
<div>
<i>Ale prawdziwy. </i></div>
<div>
<i> Śmieję się</i>. Chwilowo oczy wszystkich skupiają się na mnie, jednak nic się nie dzieje, więc z powrotem patrzą na ekrany. Nie chcą pokazywać, jak szalałam...</div>
<div>
<i>szaleję</i></div>
<div>
...więc skupiają się na zawodowcach. Pokazują wymianę zdań, jaka między nimi zaszła. Po chwili rozdzielają się. Erwin zjadł Hawkę, a zaraz potem sam zrobił sobie kilkanaście zadrapań. Też mi profesjonalista! Później widać, jak zabijam Ariel, jak opatruję sobie rękę.<i> Oczy wszystkich znów kierują się na mnie, kiedy im macham prawą ręką. </i></div>
<div>
Co?<br />
<i>Tak, właśnie to, Des.</i></div>
<div>
I w końcu walka Petera i Seana, potem zabijam Seana i Erwina, koniec. <i>Uśmiecham się do publiczności</i>. Caesar mówi o ilości zabitych osób: 8.</div>
<div>
- Tylko? - <i>dziwię się.</i> Dopiero teraz do mnie dociera, że powiedziałam to na głos. </div>
<div>
Flickerman się cicho i nerwowo, <i>jakby ze strachem</i>, śmieje.</div>
<div>
- A więc, Des... Co czułaś, kiedy zgłosiłaś się Karin?<br />
- Och... Byłam bardzo szczęśliwa, że moje marzenie o zabijaniu się spełni - odpowiadam, <i>mówię prawdę.</i> - Byłam ciekawa, jakie to uczucie, kiedy nóż wchodzi w ludz...<br />
- Dobrze, dobrze - znów przerywa mi prowadzący,<i> a mnie zaczyna wkurzać jego uśmieszek</i>. Przez chwilę słucha poleceń przez słuchawkę.<br />
Przyglądam się mu. Co on ma w głowie? Zwykła marionetka Kapitolu. <i>Ciekawe, co by mi zrobili, gdybym...</i><br />
Wchodzi prezydent Snow. Wita się, słychać hymn Panem. Uśmiecham się słodko, ale nie patrzę na niego. Mrugam oczami, kiedy podchodzi do mnie i kładzie mi koronę zwycięzcy na głowie.<br />
- Noś ją dumnie. Gratuluję - mówi.<br />
- Dziękuję! - Odpowiadam, <i>uśmiecham się</i> i patrzę na publiczność, <i>byle nie w oczy Snowa</i>.<br />
Zaraz po skończeniu show, Caesar gdzieś wychodzi. <i>Idę za nim, mówię, że muszę iść do toalety. Wchodzi gdzieś na górę, a ja szybko wbiegam po stopniach za nim. Adrenalina uderza mi do głowy, kiedy czuję coś po wewnętrznej stronie uda. Nie zwracam na to uwagi, biegnę dalej za prezenterem. Gdyby mnie zauważył, miałabym problemy, jednak on patrzy tylko przed siebie. Po dziesięciu minutach dochodzi co jakiś drzwi. "C. A. F." - głosi napis. Caesar Andreus Flickerman... Wpisuje jakiś kod, nie widzę, jaki. Wchodzi do pokoju, ale nie zatrzaskuje za sobą drzwi. Cicho wbiegam tam za nim i niemal natychmiast zamieram, kiedy prezenter zatrzymuje się i odwraca. </i><br />
- Co... -<i> przełyka ślinę.</i> - Co ty t-tu robisz?<br />
<i>A ja wtedy widzę moją szansę. Przypomina mi się coś, co drapało mnie po udzie. Sięgam dłonią pod spódnicę, co wygląda bardzo, ale to bardzo dziwnie, bo wyginam się przy tym. Gorsety są bardzo niewygodne. Caesar patrzy się na mnie z obrzydzeniem. Ciekawe, o czym myśli?</i><br />
<i> Wyciągam z pokrowca nóż. Uśmiecham się, jest dobrze wyważony. Dziękuję w myślach Paytonowi. Czyżby wiedział...? Nie mogę teraz o tym myśleć. </i><br />
<i>Zbliżam się do Caesara, a on odsuwa się ze strachem. </i><br />
- Boisz się? - <i>pytam. Znęcanie się nad nim sprawia mi przyjemność. </i><br />
<i>Nie odpowiada. </i><br />
- Boisz się? - <i>ponawiam pytanie z naciskiem w głosie. </i><br />
<i>Prezenter kiwa lekko głową.</i><br />
- T-tak.<br />
- I dobrze. Wiesz, kim jestem?<br />
- Zwyciężczynią Igrzysk.<br />
- Zła odpowiedź. - <i>mówię i dopadam do niego, zatykam mu usta dłonią i przykładam nóż do brzucha.</i> - Musisz za to zapłacić. - <i>wbijam mu końcówkę noża w podbrzusze. Wrzeszczy, a ja delektuję się tym. Pokój jest, całe szczęście, wyciszony.</i> - Odpowiesz dobrze?<br />
- Jes-steś... t-ty je-esteś-ś... -<i> jąka się.</i><br />
- Dla ciebie pani, szczurze! -<i> krzyczę i wbijam nóż głębiej. Jego wrzask odbija się od ścian. Przybiega awoks.</i><br />
<i>W przypływie złości rzucam w służącego zakrwawionym ostrzem, a ono przebija mu krtań. Uśmiecham się z satysfakcją. </i><br />
- Jeśli choć słówkiem piśniesz komukolwiek, co tu się zdarzyło, zapłacisz za to. -<i> zwracam się do Caesara i wybiegam z pokoju. </i><br />
<br />
*<br />
<br />
Nazajutrz jestem w pociągu, jadę prosto do Dwójki. Nic ciekawego się nie dzieje, tylko Labia szczebiocze bez przerwy jak to ona się cieszy, że przeżyłam. Nie widzę Taylor. <i>Gdzie ona jest? Ta podła, obrzydliwa suka...</i><br />
- Cześć wszystkim - mentorka wchodzi do pokoju.<br />
- Oh, witaj - mówię. - Właśnie o tobie myślałam.<br />
Kobieta uśmiecha się <i>fałszywie. </i><br />
- Cześć, Decimo.<br />
Po chwili dzwoni telefon Labii, a jego właścicielka wychodzi, żeby go odebrać. Zostajemy same.<i> Dwie morderczyni, dwie zwyciężczyni.</i><br />
- I co zrobisz? - pytam. - Zabiłam twojego kochasia, co mi zrobisz?<br />
Taylor się rumieni, jest zdziwiona.<br />
- Skąd wiesz? - patrzy na mnie podejrzliwie.<br />
- Kochana, wszyscy wiedzą.<br />
- Wszyscy...?<br />
- Cały dystrykt.<br />
<i>Uśmiecham się na widok jej miny.</i><br />
- Teraz go nie ma. Zabiłam go tą ręką - pokazuję jej lewą dłoń. Za nic nie umiem podnieść prawej.<br />
Taylor chce odpowiedzieć, już otwiera usta, kiedy do przedziału wbiega Labia.<br />
- N-nieeee-e! - łka.<br />
- Co się stało? - natychmiast znajduję się koło niej. <i>Wiem już, co powiedzieli jej przez telefon.</i><br />
- Bo, bo chodzi o to, ż-że... - chlipie.<br />
- No, wyduś to z siebie! - pogania ją Taylor.<br />
- T-to straszne... - jęczy.<br />
Mija pół godziny zanim doprowadza swój stan psychiczny do jakiegoś względnego porządku. Następne dwie zajmuje jej poprawienie makijażu, fryzury i przebranie się. Gdy znów otwiera usta, żeby wreszcie coś nam powiedzieć, Przychodzi do niej SMS. Patrzy na niego i wymiotuje. Wybiega. <i>Mam ochotę na nią nakrzyczeć, jest tchórzem.</i> Nie ma już czasu na umycie się, bo dojeżdżamy, więc szybko zakłada jakiś płaszcz i przeciera wodą usta.<br />
Kiedy jesteśmy na stacji, otacza mnie tłum...<br />
<i>idiotów</i><br />
...dziennikarzy i strażników pokoju. Labia przyczepia mi się do rękawa, Taylor szczebiocze do kamer.<br />
- Byłam bardzo zajęta... Dobrze sobie radziła... - słyszę fragmenty jej odpowiedzi. - Tak, Erwin był bardzo utalentowany... Nie, przecież niczego nie potrzebowała.<br />
Mam ochotę ją walnąć <i>w ten tłusty łeb</i>. Jak ona może mówić, że nic mi nie było potrzebne! Halo, straciłam...<br />
<i>rozum</i><br />
...rękę!<br />
- Dajcie tu te mikrofony! - wrzeszczę.<br />
Dziennikarze pędzą, mają nadzieję, że czymś ich oświecę<i>. Jasne.</i> Podkładają mi mikrofony ze wszystkich stron, zadają pytania. Nie mogę ich odpędzić, lewą rękę zajmuje mi szlochająca Labia.<br />
- CISZA! - krzyczę. Wszyscy zamierają. - No, dobrze, odpowiem na kilka losowych pytań, nie dotyczących Igrzysk. Ty? - wskazuję jakiegoś dziennikarza.<br />
- J-jakie ma p-pani zainteresowania?<br />
<i>Zabijanie, chcę odpowiedzieć. </i><br />
- Gram na skrzypcach i na gitarze - mówię <i>zamiast tego</i> i wskazuję rudą kobietę. - Ty?<br />
- Ma pani dla nas jakieś nowości z Kapitolu? - pyta odważnie.<br />
I wtedy odzywa się Labia, też otoczona mikrofonami.<br />
Wypowiada cicho trzy słowa.<br />
- Zamach na Caesara.<br />
<br />
***<br />
<br />
Kochani!<br />
Macie ode mnie taki rozdział.<br />
Nie wiem, co o nim myśleć. :D<br />
Wydaje mi się, że jest dobry, a przynajmniej, że nie jest zły... xd<br />
<br />
Wszystkiego najlepszego, Julites - spóźnione życzenia, ale co tam. Dedykuję Ci ten marny tekst :P Muszę się porządnie zabrać za Twojego bloga :D<br />
<br />
Idę czytać Tułaczkę Odyseusza i Quo Vadis... ; -;<br />
<br />
Pozdrawiam i zapraszam <a href="http://jak-dokonac-niemozliwego.blogspot.com/">TUTAJ. </a> :D<br />
I jeszcze muszę Was poinformować, że zmieniłam nick i nazwę na google +.<br />
Numer10</div>
Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com13tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-6964698089174723532013-10-20T15:30:00.000+02:002013-10-20T15:30:22.087+02:00Rozdział XIVŚmieję się cicho.<br />
- Co słychać? - pytam. Idiotka.<br />
- Nie odzywaj się, nie masz pozwolenia - warczy.<br />
- Sama sobie pozwoliłam - oznajmiam.<br />
- Chcesz szybkiej śmierci?<br />
- No widzisz, może rzeczywiście jestem taką debilką, jak wszyscy, nawet twoja kochana Taylor, myśleli? - trafiam w czuły punkt. Czuję krew na szyi.<br />
- Zamordowałaś Seana. Verę. Rachel.<br />
- No co ty, serio? - ostrożnie strzepuję rękę, żeby odwinąć bandaż, a Erwin mówi dalej.<br />
- Słuchaj, możemy to załatwić inaczej... - mocno ruszam ręką w dół, a opatrunek spada z mojego ramienia.<br />
Wystarcza jedno spojrzenie na brak łokcia, żeby się zdziwił. Nurkuję pod jego ramieniem i stoję teraz naprzeciwko niego.<br />
- Jeśli wygrasz i mnie zabijesz, ludzie cię znienawidzą - mówi, a potem śmieje się cierpko. - Zapomniałem, już cię nienawidzą.<br />
- I dlatego nie robi mi to różnicy - szepczę, bo zrozumiałam, że gdzieś tam Erwin ma rodzinę, a ja nie. Jest więcej warty.<br />
On wykorzystuje moją nieuwagę i doskakuje do mnie. Tnie maczetą, ale udaje mu się tylko zrobić zadrapanie na prawym barku. Szybko odchodzę do tyłu.<br />
- Skoro tego chcesz - warczę.<br />
Rzucam się na Erwina z szybkością kocicy, która chroni swoje dzieci, ale on odskakuje i mój nóż nic mu nie robi. Chłopak odparowuje atak i atakuje mnie z prawej strony, na co szybko się odwracam i tnę mu rękę tuż nad nadgarstkiem, wytrącając broń z ręki. Natychmiast się po nią schyla, a ja wykorzystuję okazję i pochylam się, żeby wbić mu nóż w plecy, ale ostrze się odbija. Pancerz. Dlaczego na to nie wpadłam wcześniej?! Erwin robi zamach i natychmiast czuję ból w nodze. Po chwili oddaję mu i nie ma już nic z profesjonalnej walki, która miała miejsce przed chwilą. Szamoczemy się bez celu na ziemi, czasem ja go trafiam, a czasem on mnie. Dziwne, ale ma tylko górę od pancerza, więc atakuję nogi. Oczywiście mam utrudnione zadanie, bo bronię się i atakuję tylko lewą ręką, ale daję radę. Po chwili jednak staje się jasne, że nie wygram tej walki. Erwin blokuje mi rękę i siada na mojej klatce piersiowej. Jestem na straconej pozycji.<br />
- Pewność siebie uleciała, co, księżniczko? - syczy mi do ucha. - Mogę to załatwić szybko, nie martw się.<br />
- Wolę kąpać się przez miesiąc w sikach całego Panem, a twój smród, jaki zostawisz mi na koszulce będzie jeszcze gorszy - odparowuję.<br />
- Skoro nie chcesz, będziesz cierpieć... - po tych słowach powoli wbija mi nóż w bok. To, że robi to powoli, jest najgorsze: czuję taki ból, jakiego nie można sobie wyobrazić. To po prostu niemożliwe.<br />
- Powiesz mi... jedną - kaszlę krwią. - rzecz...?<br />
- Jaką, szmato? - pyta i strzepuje z siebie moją krew.<br />
- Ile prez... prezentów miałeś od... Ta-Taylor? - przy ostatnim słowie pluję mu w twarz i uciekam, dopóki jest zaskoczony. Wstaję i opieram się o drzewo, trzymając się za bok. Po krótkiej chwili zastanowienia wciągam dwa noże lewą ręką i rzucam w Erwina. Czuję przeszywający ból w boku, w którym tkwi maczeta. Zapada ciemność.<br />
<br />
Otwieram oczy. Muszą się przyzwyczaić do bieli, którą widzę nad sobą. Światła, światła wszędzie. Gdzie ja jestem? Nic nie pamiętam... Czemu...?<br />
Nagle, wspomnienie wraca. Milena. Titus. Lekarstwo. Tortury. Mama. Nie... Nie, proszę. Powieki, nie zamykają mi się. Szarpię ręką. Raz. Drugi. Nie, nie, błagam! Ostatnim, co widzę jest białe światło.<br />
<br />
<div>
Oddychaj, oddychaj! Wdech wydech wdech wydech wdech... Co się stało? O co... wydech! ODDYCHAJ. Proste.<br />
Jestem... Jak ja się właściwie nazywam? DECIMA. Des. Dziesiąta. Wiek... Ile mam lat? O, tak, już pamiętam. Szesnaście. Gdybym wiedziała, który jest, to może siedemnaście. Nie ważne. Właściwie czemu nie mogę mieć znowu czternastu lat? Tak jak... Milena.<br />
<br />
Wciągam głęboko powietrze, próbując ustalić, gdzie się znajduję. Coś piszczy, ale nie wiem, co. Widzę tylko oczy.<br />
<i>Oczy są zwierciadłem duszy...</i><br />
A te są podłe. Złe. Piszczenie ustaje.<br />
<br />
Kiedy tym razem uchylam powieki, coś ciąży mi na prawej ręce. Odwracam głowę, żeby zobaczyć co to, a wtedy widzę trochę przeszczepionej skóry na prawym łokciu. Próbuję ruszyć ręką, ale wiem, że nic z tego. Rozglądam się dookoła. Rozpoznaję białe ściany, już wiem, że jestem w pokoju szpitalnym. Czy... Czy to znaczy, że wygrałam? Patrzę na godzinę: 3:46. Pod tym widzę datę. Otwieram oczy ze zdumienia. Zwykle Igrzyska trwają do końca lipca, później, po Sylwestrze, jest Tournee zwycięzców, następne igrzyska, tournee itd. Jednak na początku sierpnia powinien być wywiad ze zwycięzcą... Nie wierzę. Nie. Czy na prawdę tak długo spałam? To niemożliwe. Szarpię się. Czy to jakiś głupi żart?! Co się stało? Trafiłam Erwina, wgrałam? Czy to tylko sen, wizja przed śmiercią? I przede wszystkim: czy mieszkańcy Kapitolu się nie znudzili przez ten czas?<br />
Słyszę chrząknięcie. Odwracam się w tamtą stronę i widzę lekarza w białym stroju, stojącego przy moim łóżku.<br />
- Wreszcie się obudziłaś - mówi, a jego głos dudni mi w uszach. - Jako pierwsza zgotowałaś nam takie problemy, trzy razy próbowaliśmy cię budzić: na wywiad, drugi raz na wywiad i na Tournee, ale udawało się tylko na kilka sekund... Rozgadałem się. Masz jakieś pytania?<br />
Myślę. O co zapytać?<br />
- Erwin... - szepczę. Mam dużą chrypę, ale lekarz rozumie o co mi chodzi.<br />
- Nie żyje. - odpowiada. - Rzuciłaś dwoma nożami i jeden trafił w szyję, drugi w czoło.<br />
- Wyg... - odchrząkam i udaje mi się wykrztusić trochę głośniej. - Wygrałam?<br />
- Tak. Ale musimy jeszcze cię zbadać. Masz być gotowa na dziesiątą do wywiadów i zdjęć, następnego dnia jesteś u siebie, w dystrykcie, potem dajemy ci tydzień i jedziesz na Tournee. Mamy w końcu drugą połowę marca.<br />
- Marca? - oczy wyskakują mi ze zdziwienia na wierzch. - Zegarek pokazuje, że jest początek lutego...<br />
- Och. Zepsuł się najwyraźniej, bo pokazuje 3.47 od miesiąca - zachichotał, nie wiedzieć czemu. - O, a tak poza tym... dobrze się czujesz?<br />
- T.. tak.<br />
- W ogóle to jestem doktor Carrey, ale mów mi Car.<br />
- Des.<br />
Nawet nie zauważam, kiedy znajdujemy się w Centrum odnowy. Jeden i Dwa rzucają mi się na szyję. Trzy rzuca mi dziwne spojrzenia, ale nie przejmuję się nią. Nic się nie zmieniły; chodzi mi o operacje plastyczne, bo moda na koty zdążyła już trzy razy przeminąć. Zachowały dawne kolory, ale ubrania się mocno zmieniły. Fioletowa Jeden ma długie do kolan włosy z prostą grzywką do nosa, do tego wielkie szpilki, spódnica na równi z włosami i kontrastująca z odcieniami fioletu, żółta wielka bluzka, chyba XXL. Dwa i Trzy wyglądają tak samo, tylko że są po kolei: niebieskie i zielone. Z radością się z nimi witam, ale czekam najbardziej na Paytona, z którym mam się spotkać po wszystkim.<br />
Moja ekipa przygotowawcza marudzi na wszystko: na moje brwi, włosy (swoją drogą dalej zielono-oliwkowe), to jak makabrycznie schudłam i na moją rękę, którą dalej nie mogę ruszać. Nie zgadzam się na żadne operacje, które mi proponują i po dwóch godzinach (około) puszczają mnie do Paytona.<br />
Ten z kolei się wcale nie zmienił. Ani trochę. Dalej ma swoje fioletowe afro, tęczowe ubranka i warkocz ciągnący się po ziemi. Ze łzami w oczach podchodzę do niego, żeby się przytulić, ale spotykam się z zimnym spojrzeniem i zastygam w miejscu. Mój stylista przechodzi od razu do rzeczy.<br />
- Na wywiadzie wystąpisz w czarnej sukience, prosto z...<br />
Jednak ja go nie słuchm. Do moich myśli wdziera się nie przeszłość, lecz przyszłość. Co się dzieje z moim ojcem? Jak mnie przyjmie dwójka? Charles? Czemu wszystko jest takie niepewne?<br />
Nawet nie zauważam kiedy Payton zaczyna mnie ubierać i szykować. Nie obchodzi mnie to. Czemu jemu też nie wbić noża w brzuch? Pff. To takie proste. Wszyscy to robili. Ja też. Ile osób zabiłam? Cztery, pięć...? Nawet Milenę zabiłam. Należało się jej. Głupia suka z dziesiątki.<br />
- Hej... Decima... - mrugam, kiedy stylista pstryka mi przed oczami.<br />
- Czego? - warczę.<br />
- Popatrz w lustro.<br />
Moje spojrzenie kieruje się w tamtą stronę. Widzę dziewczynę, która wygląda jakby uciekła z jednego z tych obrazów które powstały tysiąc lat temu. Gorset i spódniczka, włosy pod tym żałosnym kapelusikiem... Typowe.<br />
Udaję, że nie zauważam Paytona, czekającego na pochwałę z mojej strony. Jeszcze czego! Nie zważając na to, że suknia się może pobrudzić, pognieść czy Bóg wie co jeszcze, siadam szybko na krześle i zamawiam jedzenie.<br />
Maliny w karmelu.<br />
Stylista zamiera, ale nic nie mówi. Podejrzewam, że Snow mu coś zrobił, zagroził czy coś w tym stylu. Trudno. Jego strata.<br />
Po jakichś czterdziestu minutach Payton oznajmia:<br />
- Powinnaś iść na wywiad. Za siedem minut jesteś na wizji.<br />
Nie patrzę na niego, wychodzę i kieruję się w stronę sceny. Równo o 10.00 siadam na fotelu, kurtyna się podnosi, a ja słyszę głos Caesara Flickermana.<br />
- Panie i panowie, oto zwyciężczyni sześćdziesiątych siódmych Igrzysk Głodowych, Decima Grabb!<br />
A może jemu też wepchnąć nóż w brzuch...?<br />
<br />
XXX<br />
<br />
Hej, cześć!<br />
Zgadnijcie, czemu publikuję ten post akurat dzisiaj, 20.10?<br />
Huhuh, tak, mam dzisiaj urodziny :3<br />
A to taki prezent ode mnie. :D<br />
Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni (albo zadowolone; nie wiem czy oprócz czytelniczek mam czytelników ale lepiej nie ryzykować XD), ale wydaje mi się, że napisałam całkiem dobrze. ;)<br />
<br />
+ <a href="http://jak-dokonac-niemozliwego.blogspot.com/">http://jak-dokonac-niemozliwego.blogspot.com/</a> zapraszam :33</div>
Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com11tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-9714682572564060762013-10-01T20:34:00.002+02:002013-10-05T20:24:28.882+02:00Rozdział XIIIPrzez następny dzień absolutnie nic się nie dzieje. Zostaję w tym samym miejscu, za pomocą lewej ręki rozpalam ognisko, poluję, piję... Tylko ta lewa ręka. Czemu? Nie wiem. Prawej dalej nie czuję, ale wiem że ta... szalona część mnie jakimś cudem nią ruszyła. Ciekawe... Ale nie mogę teraz o tym myśleć. Mam to wygrać, tak?<br />
Robię zapasy na dwa dni (więcej organizatorzy nie dadzą mi siedzieć spokojnie) i pakuję wszystko do plecaka. Piję tyle wody ile się da, napełniam butelkę i wsponam się na drzewo. Prawej ręki dalej nie czuję, ale zadaję sobie pytanie: Czemu ona mogła nią ruszyć? Czemu? Stop. Nie zastanawiaj się nad tym.<br />
Jednak to jest silniejsze ode mnie.<br />
Dlaczego nie mam kontroli nad swoim własnym ciałem?<br />
Przechodzą mnie dreszcze.<br />
<br />
<i>Nie, nie, nie... znowu to samo! Nie mogę się ruszyć, została mi tylko... prawa, zabandażowana ręka. Siedzę na jednej z wyższych gałęzi, ale na szczęście wcześniej jakoś złapałam równowagę. A teraz? Co się dzieje? Widzę świat jakby przez mgłę. Mam wstrzymany oddech. Jeśli zaraz go nie złapię, zemdleję. </i><br />
<i><br /></i>
Znowu to samo! Miało już tego nie być! Ona przecież zniknęła! Pamiętam to! Dlaczego?! Czemu sama sobie to robię. Wciągam dużo powietrza, tamta idiotka jakoś o tym nie pomyślała. Prycham. Moja... moja ręka! Jest inaczej ułożona, jakby... jakby łapała równowagę? To bez sensu. No bo niby dlaczego miałoby tak być?<br />
<br />
<i>Jestem unieruchomiona. Nie mam czym oddychać, nie mogę mrugnąć. Straszne, straszne uczucie... Błagam, wypuście mnie!</i><br />
<i><br /></i>
Każda sekunda mija jak godzina. Codziennie jestem kim innym, według tego czasu. Już nie wiem, jak nad sobą zapanować, dobijają mnie wszelkie myśli o sobie, o arenie. Moja beznadziejność jest aż namacalna, można ją pokroić, ścisnąć... Nie wiem, co się ze mną dzieje, znów... znów pojawia się ta wariatka we mnie, mam jej dość. musimy nauczyć się współpracować, bo, bo... jak inaczej mam wygrać? Jestem twarda. Dam radę.<br />
<br />
<i>Powoli, z wielkim wysiłkiem, wciągam powietrze. Mało, ale to jednak powietrze. Udało mi się! Wypuszczam je i wciągam znowu. Jeszcze więcej energii zużywam na uśmiech, ale czuję, że było warto. </i><br />
<i><br /></i>
><**><br />
<br />
To już prawie finał. Już niedługo ludzie się znudzą i wszystko się skończy w jednej chwili. Jak to możliwe? Jak? Trójka na arenie, każdy ma zapasy, nikt nigdzie się nie wybiera. Tak to mogą siedzieć kilka dni. Chociaż... Ten z siódemki ma marne szanse. Już teraz umiera w męczarniach, wykrwawia się. I zostanie dwójka. Dwójka z dwójki. Nasz dystrykt znienawidzi zwycięzcę. Mam nadzieję, że wygra... ta idiotka. Nie chcę już więcej widzieć tego zdrajcy na oczy. Wykorzystywał mnie, na boku miał inną. Tak czy inaczej bym go zabiła. Po co taki debil na tym świecie? U nas, w dwójce właśnie tak się załatwia spory. A gdyby poszedł ktoś inny... Zresztą, nawet dobrze się stało, że się zgłosił. Że ona się zgłosiła. Inaczej... to ja teraz walczyłabym na arenie. I pewnie bym już nie żyła.<br />
<br />
><**><br />
<br />
Szelest w krzakach. Bieg. Nie wiem o co chodzi, moje ciało biegnie, Wymachuję rękoma, żeby... Zaraz, rękoma?! Fajnie, tylko chciałabym kontrolować coś więcej niż oczy i układ oddechowy. To ta idiotka. Chyba. Tak. To ona. To przez nią. Co się dzieje? Całą swoją siłą woli, po dwóch minutach nieludzkiego wysiłku, przejmuję ciało. Zatrzymuję się i cudem unikam ostrza. Unikam? Nie. Wbiło się. W moją rękę. Prawą. Której znowu nie czuję. A jednak krwawi.<br />
- Cześć, Sean. - mówię.<br />
- Skąd wiesz, że to ja? - słyszę zachrypnięty głos. - Nie patrzysz w moją stronę.<br />
- Kto inny nie wykorzystałby okazji, żeby mnie zabić? - Odwracam się.<br />
- A może mam sojusz?<br />
- Z kim? - prycham. - Proszę cię, nawet Erwuś nie jest taki głupi, żeby mieć sojusznika w finale. To bez sensu. Tylko odwlekasz swoją śmierć.<br />
- Córunia burmistrza jednak nie ma serca.<br />
- Kto? Nikogo takiego nie widzę.<br />
- Nie graj głupiej.<br />
- Nie jestem jego córką.<br />
- Wszyscy wiedzą.<br />
- Nie.<br />
- Tak.<br />
- No to, jak mam na imię?<br />
- Decima.<br />
- Błąd. - Nie wiem jak, nagle znajduję się przy nim.<br />
- Więc jak?<br />
- Znów błąd. - Wykorzystuję jego nieuwagę i wbijam nóż w ranę na ramieniu. Wrzeszczy. Przyjemnie dla ucha.<br />
- Nie, proszę...<br />
- Przestań się mylić. - warczę. Wbijam ostrze w drugie ramię.<br />
- Jak mam zgadnąć? - Nie poddaje się.<br />
- Przeproś mnie. - Broń znajduje się w nodze. Lekko, ale wiem, że boli.<br />
- Za co? Przes... Przestań.<br />
Delektuję się jego wrzaskami. Dziwne, ale mi się to podoba.<br />
- Za to, że cały twój dystrykt uważał mnie za idiotkę. Przeproś! - Wbijam nóż w drugą nogę.<br />
- Nie tylko... oni... - traci głos. Koniec wrzasków.<br />
- Przeproś, to załatwię to szybko i bezboleśnie.<br />
- Przepraszam...<br />
- Głośniej!<br />
- PRZEPRASZAM!<br />
- Bardzo dobrze.<br />
Pozbawiam życia kolejnego zawodnika. Ciekawe, ilu ich mam na koncie? Przestałam liczyć. Nawet nie zauważam huku armaty.<br />
Zbieram wszystkie noże i plecaki, wyrzucam to, co mi się nie przyda. Zostawiam butelkę wody i kawałek mięsa, bo wiem, że za kilka godzin już będę miała normalny posiłek. Tylko, zostaje problem z prawą ręką. Wiem, to takie błahe, ale to kłopot. Jestem praworęczna. Niestety. Uzupełniam pas nożami. Mam ich.. trzy. Tylko. Czemu tak mało? Musiałam gdzieś je pogubić. Trudno. Dam sobie radę. Tylko jeszcze poprawiam bandaż na prawej ręce, tak, żeby zasłaniał nową ranę. I tak nic nie czuję. Kapitol będzie chciał dać mi protezę, ale nie przyjmę jej. I będę się bronić. Nie chcę nowej ręki. Nic z tego.<br />
Odbiegam od tematu. Co, jeśli znowu zwariuję? Trybutka-wariatka? Co wtedy? Muszę wygrać. Wygram. Wygram. Wygram, wygram...<br />
- Wygram! - krzyczę. Nie zdaję sobie z tego sprawy. Aż do tej chwili.<br />
Nic się nie dzieje.<br />
Cisza.<br />
Oby tak zostało.<br />
Proszę.<br />
Nie, to się nie stanie.<br />
Niby czemu?<br />
Organizatorzy.<br />
Aaa, no tak.<br />
Wiesz, co?<br />
Hmm?<br />
Nawet lubię z tobą rozmawiać.<br />
Ja też. Nie czuję się taka samotna.<br />
<br />
Wiele razy się kłóciłam z drugą Des, ale... pierwszy raz się zgadzamy.<br />
<br />
Uciekaj.<br />
Nie! Czemu?<br />
Uciekaj.<br />
Co?<br />
Teraz!!!<br />
<br />
Nie słucham jej. Błąd. Czuję nóż na gardle.<br />
- No witam, skarbeńku.<br />
Chyba jasne, że to Erwin.<br />
<br />
***<br />
<br />
NIE MAM WENY. ;/<br />
To jest napisane na chama. Przepraszam.<br />
Od razu mówię, że postaram się przy pisaniu następnego rozdziału. Nie chcę, żeby to było takie okropne jak to, co właśnie przeczytaliście.<br />
Niesprawdzone. Tak.<br />
Przepraszam, że dodaję coś takiego, ale czuję, że lepiej bym nie napisała. Po prostu to wiem.<br />
Finał igrzysk muszę jeszcze przemyśleć. Nic nie zdradzę. ;)<br />
Postaram się w dwa tygodnie napisać następny rozdział, nic nie obiecuję.<br />
<br />
Jak szablon? Wydaje mi się, że bardziej pasuje.<br />
<br />
Dużo nauki, niestety, nie wyrabiam się.<br />
A teraz jeszcze jeżdżę po lekarzach ;p nie, nic.<br />
<br />
Pozdrawiam. ;)<br />
<br />
[EDIT]<br />
Zapraszam na mojego nowego bloga: <a href="http://jak-dokonac-niemozliwego.blogspot.com/">http://jak-dokonac-niemozliwego.blogspot.com/</a><br />
Opowiadanie jest o Izie, jedenastolatce, która właśnie straciła rodziców. Reszty nie wyjawię ;p<br />
<br />Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-83239514558873394062013-09-17T19:31:00.001+02:002013-09-17T20:31:33.383+02:00Rozdział XII Sean? Peter? Nie, nie, nie! Nie mogę się ruszyć, bo mnie zauważą. Siedź cicho, Des. Cicho... Chociaż serce mi bije jak szalone, oddycham powoli, wciągam powietrze i wypuszczam bezszelestnie. Lewą ręką podtrzymuję prawą, żeby nie narobiła hałasu. Teraz wszystko może mnie zabić. Ale oni mnie nie widzą. Całe szczęście. Dobrze, że pod wpływem halucynacji nie zrobiłam czegoś głupiego.<br />
<br />
Ludzie! hihihi! Patrzcie, to ludzie! Tylko że jeden ma ostre narzędzie na patyku a ten drugi ma z taką rączką! Coś dziwnego się ze mną dzieje. Nie mogę się zaśmiać. Czemu? Siedzę na drzewie. Chcę ruszyć nogą, ale nie mogę. Ehh... Ale teraz pewnie będzie coś śmiesznego! Ci chłopcy stoją, ale jeden nie widzi tego drugiego. Dziwacznie. Czemu nie mogę nic do nich powiedzieć...?<br />
<br />
Zamknij się! Lepiej. Peter podchodzi do Seana od tyłu, chcąc mu odciąć głowę maczetą. Jednak, nie udaje mu się, bo ten się uchyla i przejeżdża po nodze tamtego toporem. Jedynka odskakuje, więc ostrze tylko przecięło spodnie i lekko nacięło skórę. Atakuje Siódemkę, ale tylko udaje mu się zranić swoją bronią ramię tamtego. Sean szybko i zręcznie...<br />
<br />
CO SIĘ DZIEJE???!!! ONI... KTOŚ TU ZARAZ ZGINIE! POMOCY! KTOKOLWIEK! aaaa!!! Oni walczą! Trzymają te ostre narzędzia i tną się nimi, a ja nie mogę nic zrobić! Jakby coś przejęło nade mną kontrolę! Każdy krwawi z kilku miejsc, to straaszneee! CZEMU KAPITOL NA TO POZWALA?! CZEM...<br />
<br />
Nie podniecaj się, debilko. Kapitol jest nimi zachwycony. Ja też się cieszę, bo w najlepszym przypadku zginą oboje, a w najgorszym jeden z nich zabije drugiego i sobie pójdzie. Będę bliżej domu! Będziemy. Nie ważne. Są coraz bardziej wściekli na siebie, ale żaden nie wygrywa. W pewnym momen...<br />
<br />
Jakbym traciła przytomność w połowie zdania. Ktoś mną manipuluje, kiedy oni się zaraz zabiją! Ale ten, który wygrywa, z bronią na patyku jest przystojny. Brązowe włosy opadające na spocone czoło, ciut odsłonięta, umięśniona, klatka piersiowa... Ale on rzuca się z tym czymś ostrym na drugiego i...<br />
<br />
NO JUŻ NIE MOGĘ! Tracę kontrolę nad sobą. SOBĄ. Nie jest dobrze. Sean wygrywa, bo zaryzykował, rzucając toporem w Petera. Tamten krwawi z prawej ręki, wypuszcza maczetę i jęczy z bólu. Nie jest taki twardy jak by się wydawało. Chcę się zaśmiać, ale powstrzymuję nawet słaby uśmiech.<br />
<br />
><**><br />
<br />
Widzę, co się z nią dzieje na arenie. Jest taka podobna do swojej matki, jak dwie krople wody. Nienawidzę jej i kocham jednocześnie. Gdyby zginęła, znienawidziłbym ją, za to że się zgłosiła. Gdyby zginęła, kochałbym ją jeszcze bardziej. Gdyby wygrała, zrobiłbym wszystko, żeby nie pamiętała wydarzeń z areny. Gdyby wygrała i oszalała, ja oszalałbym z nią.<br />
A ona mnie nienawidzi. Myśli, że jest dla mnie tylko chodzącą reklamą. Dobrze to pokazała, kiedy się żegnaliśmy. Żałuję, że zareagowałem tak gwałtownie. Może... Nie, nie.<br />
Wysyłam pieniądze do mentorki, ale prezentów nie ma. Des ma tylu sponsorów... W tym mnie. Ale ona o tym nie wie, bo durna mentorka nie przysyła jej niczego. NICZEGO. Widzi, że ona szaleje, że nie czuje ręki. Ale kibicuje temu dupkowi, Erwinowi, który nie ma szans na wygraną. Jest ślepa, bo pragnie władzy. Nigdy jej nie dostanie z takim nastawieniem.<br />
Co się dzieje na arenie? Pokazują chłopaka z siódemki i jedynki, jak ze sobą walczą. I Des, która siedzi na drzewie. Obserwuje ich, czasami przytomnie, a czasami takim zamglonym wzrokiem.<br />
<div style="text-align: left;">
<u style="text-align: center;">Co się stało z moją córką?</u></div>
<br />
><**><br />
<br />
Już nie wiem, czy wytrzymam w swoim postanowieniu, żeby nic nie zrobić. Nie mogę odwrócić oczu, a chce mi się wymiotować. Mogę je zamknąć, ale wtedy widzowie wezmą mnie za słabą. Potrzebuję sponsorów. Umieram, a Taylor nie zamierza mi pomóc. To nie jest nielegalne? Trudno. Muszę to wygrać. Nawet, jeśli dwie minuty później umrę, mam to wygrać. Krzyk omal nie wydziera się z gardła, kiedy siekiera Seana wbija się w nogę Petera, a potem maczeta Jedynki przeszywa ramię Siódemki. Nie mają broni. Zawodowiec jest w gorszej sytuacji, bo jeśli wyjmie topór, umrze natychmiast. A jeśli ten drugi wyjmie ostrze z ramienia, może go zabić, ale sam później zginie. W sumie, dla mnie to...<br />
<br />
AAA! KREWKREWKREWKREW!!! PEŁNO KRWI! WSZĘDZIE KREW!!!! AAAAAAAAAAAAAAAAAA! Pomocy...! Co się stało? Ten przystojniejszy ma nóż czy coś w ręce!!! nienienienie!!! Ten drugi umiera jeszcze szybciej!!! Co się dzieje? Nic nie rozumiem...<br />
<br />
Zaciskam usta, nie mogę pozwolić, żeby ta idiotka zaczęła mną sterować. Tymczasem Peter robi coś strasznie głupiego: z wysiłkiem wyciąga topór z nogi i rzuca w Seana, który lekko się odchyla jednak ostrze obciera mu łydkę. Jedynka umiera, a ja zeskakuję na ziemię. Mogę go dobić, myślę. Jest bezbronny. Prędzej czy później zginie.<br />
<br />
Otwieram oczy ze zdziwienia, bo... bo.. bo ten drugi zginął! Jak to możliwe?! Chwila, otwieram oczy? Mogę się ruszać! Wreszcie! Powoli podnoszę prawą rękę...<br />
<br />
Jak przez mgłę pamiętam, co robi ta idiotka, więc się dziwię. Ruszyła naszą ręką? Czy mi się tylko przewidziało? Nie ważne. Sean patrzy na mnie ze strachem w oczach, pewnie już widzi, że sięgam lewą ręką do noża. Stoję parę metrów od niego, już mam ostrze w dło...<br />
<br />
Czemu trzymam to ostre w ręce?!<br />
Nie teraz, proszę, nie teraz.<br />
Przecież... zeszłam tu, żeby mu pomóc.<br />
Szybko! Podchodzę kilka kroków, a on rzuca się na mnie.<br />
AAA! co on robi?! mam dobre zamiary... to chyba przez tą broń.<br />
Jest ranny, mam szansę, mogę rzucić, on się nie ruszy tak łatwo, szybko...<br />
Odsuwa się. Co się z nim dzieje? Ciekawe... Chcę mu pomóc. W przeciwieństwie do Kapitolu...<br />
Kręci mi się w głowie. Co się dzieje? Zapominam o Seanie, muszę się czegoś złapać...<br />
Ciekawe, zaczynam...<br />
Moja głowa...<br />
Widzę, co się stało.<br />
Pomocy...<br />
Już wszystko wiem.<br />
Jęczę, boli, kręci mi się w głowie.<br />
Przepraszam, Des.<br />
Ustaje.<br />
<br />
Jestem sobą. Czuję, jakby coś ze mnie uleciało. Jakby druga połowa mnie w jednym momencie wyparowała. W lewej ręce mam nóż, odwracam się w kierunku Seana, ale... Seana nie ma. Uciekł. Trudno, tak czy inaczej zginie. Ciekawe, dlaczego ludzie tak odwlekają swoją śmierć?<br />
<br />
W tym momencie, dzieje się coś, co jeszcze się nigdy na arenie nie stało.<br />
Zaczyna lecieć piosenka, którą kocham i nienawidzę jednocześnie.<br />
<br />
<i>Wspomnienia pozostaną, </i><br />
<i>chociaż upłynęłoby sporo czasu.</i><br />
<i>Nawet jeśli nienawidzę tego, </i><br />
<i>nie mogę leczyć blizn, które w sobie noszę.</i><br />
<i><br /></i>
<i>Czas stopniowo, stop, stop, stop, </i><br />
<i>zatrzymując się tu</i><br />
<i>Wynoś się ponownie krok po kroku, krok</i><br />
<i>Nie ma powrotu, </i><br />
<i>chociaż to zakończenie może być przyczyną łez.</i><br />
<span style="font-size: x-small;">[fragment tłumaczenia piosenki </span><i style="font-size: small;"><a href="http://www.tekstowo.pl/piosenka,park_jung_min,not_alone.html">Not alone</a>, Park Jung Min</i><span style="font-size: x-small;">]</span><br />
<span style="font-size: x-small;"><br /></span>
Organizatorzy puszczają to ze względu na mnie, na to jak się zachowywałam. Wariowałam. A ta piosenka mnie nie denerwuje, przeciwnie, dzięki niej rozumiem coraz więcej. Szalona część mnie, nagle znienawidziła Kapitol i dzięki temu znów stałyśmy się jednością. Wreszcie.<br />
<br />
<i>Chociaż to zakończenie może być przyczyną łez... </i><br />
<br />
Piosenka napisana wiele, wiele lat temu, dokładnie odzwierciedla Igrzyska.<br />
I moje uczucia.<br />
<br />
***<br />
<br />
Kochani!<br />
Tak się cieszę, że to wreszcie skończyłam! :D<br />
Nie wyszło mi, tym razem na prawdę, ale jakoś nie czułam tego rozdziału. :/<br />
(mam nadzieję, że nie ma za dużo błędów ;p )<br />
Szkołę da się przeżyć, jutro idziemy do muzeum haha :D<br />
A co u Was?<br />
<br />
Pozdrawiam ;)<br />
N. K. K.<br />
<br />
PS. Zmieniłam szablon. Jak się podoba? Tak, wiem, jest beznadziejny, ale nie mam pomysłu na zamówiony, a ciągle szukam czegoś lepszego. Miałam jeden, idealny, ale coś się zepsuło i nic z tego nie wyszło. Wszystko mi się wali na głowę.<br />
<br />Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-40000491574691738122013-09-08T21:08:00.000+02:002013-09-08T21:12:57.937+02:00Rozdział XI Gdzie góry? Gdzie skały? Gdzie moja jedyna kryjówka...? Nie, proszę, nie! Przecież tylko to trzymało zawodowców po tamtej stronie! Tylko to...<br />
Jestem głodna. Gdzie moja wiewiórka? Przecież ją piekłam, a potem... ta dziewczyna... i ja... a ona... łokieć!<br />
Odwijam bandaż. nic, absolutnie nic się nie stało. nie czuję ręki, a się nie zasklepiło. Przynajmniej nie boli. Postanawiam zająć się łydką, powoli smaruję zranione miejsce. Czyli Taylor wcale nie rusza to, że nie mam kawałka ciała? Ok. Dobra, ale powinnam mieć jakichś sponsorów, jestem tego pewna. A co teraz robi Charles? Nie, nie mogę o tym myśleć. Ani o tym, ani o niczym innym. O żadnych Charlesach, Kapitolach, Dystryktach, ojcach, matkach czy rodzeństwie... Klint i Kim... bliźniaki... ona zginęła wcześniej, a on później.<br />
<div style="text-align: center;">
Wypadek, mówili, zatrucie pokarmowe, mówili.</div>
<div style="text-align: left;">
Nieee, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie! Nie Klint, nie Kim, proszę, oni są tylko dziećmi! To tylko czterolatki! Nic nie rozumieją! Nie! Zabijcie mnie, nie ich! Proszę! One są małe, nie wiedzą co się dzieje, proszę... </div>
<div style="text-align: left;">
Ale nie. Nie, nie, nie.</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Where I told you to run, so we'd both be free...</i></div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Nie ta piosenka! Proszę! Płaczę. Już nie jestem szalona. A przynajmniej tak mi się wydaje. Jestem głodna, mam sparaliżowaną rękę, a zostały mi cztery ostatnie krakersy... Ciekawe, jak się teraz bawią ludzie w Kapitolu? Kto jest na ekranach? Pewnie ja, no chyba że ktoś się tam zabija. Śmieję się. Ironia losu. Wylądowałam gdzieś, gdzie każdy może mnie zabić, a umrę z głodu. Albo to nie przypadek. W końcu to Głodowe Igrzyska, nie? Już nie wiem. Pogubiłam się. To po prostu gra... Po "śmierci" człowiek wraca do domu, do rodziny... ale ja nie mam domu. To nie moja bajka, nic dla nikogo nie znaczę. No chyba że dla Charlesa, jeśli nie żartuje. Ale nie jesteśmy razem. Obiecałam mu, że przeżyję. Jednak on może mieć tyle dziewczyn ile chce. Zrobię to. Błagam, nie! Nie mogę znowu wariować. On mnie nie kocha. nigdy nie kochał. I nie będzie. Na litość boską, Des! Opanuj się! Fantazjujesz o Charlesie, kiedy każdy może cię zabić! Ciekawe, nie? AAAAAAA!!!<br />
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Where the dead man called out for his love to flee...</i></div>
<br />
Nie dam rady, zginę.<br />
Przeżyjesz, nie martw się.<br />
Wcale nie!<br />
Tak!<br />
Nie!<br />
Tak!<br />
Nie!<br />
Takie kłócenie się nie ma sensu, Des.<br />
Znamy się?<br />
Tak, jestem tobą.<br />
Aaaa. Chwila, co?<br />
No jestem tą częścią która nie zwariowała.<br />
Ja nie jestem szalona!<br />
Jesteś.<br />
Nie!<br />
Tak!<br />
Dobra, stop. Nie możemy się kłócić.<br />
To co robimy?<br />
Nie mam pojęcia, a ty?<br />
Może... Nie, to zły pomysł.<br />
Masz rację. Pierwszy raz. Można spróbować...<br />
Nie, zwariowałaś? Zabiliby mnie! znaczy, nas...<br />
Jesteśmy jednością?<br />
Hmm, szalona i normalna w jednym ciele, to chyba znaczy że jesteśmy jednością...<br />
Nie filozuj! Nie ważne. Musimy coś wymyślić...<br />
Ok. A wiesz, że bardzo prawdopodobne, że jesteśmy na wizji?<br />
Serio?<br />
No tak. Uśmiechnij się do widzów.<br />
Czemu ja?<br />
Bo ty sterujesz ciałem. To chyba logiczne?<br />
Ale...<br />
Żadnego ale!<br />
<div style="text-align: center;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Strange things did happen here...</i></div>
<br />
Co to było? Czuję się dziwnie. Mam pustkę w żołądku, muszę wstać. Podpieram się lewą ręką i po jakiejś minucie jestem na nogach. Może... może mogę wejść na drzewo? Trudno będzie bez użycia jednej ręki, ale dam radę... chyba. No cóż, tam będę bezpieczniejsza. Powoli łapię za gałąź. Opieram prawą nogę równolegle do mojej dłoni i podciągam się. Stękam, jest ciężko. Bardzo. Z wielkim wysiłkiem siadam na najniższej gałęzi. Pusty brzuch, brak czucia w ręce i pragnienie to nie jest dobre połączenie, nawet jeśli nie musisz wspinać się na drzewo. Mam jeszcze troszkę wody, ale muszę ją zachować na później. Zmuszam się do uniesienia dolnej kończyny i zarzucenia na gałąź. Ostrożnie staję ciut wyżej. Już jestem cała mokra od potu, ale muszę się dostać wyżej. Robię pełno hałasu, ale gdyby ktoś był w okolicy, już dawno by mnie zabił. Kolejne kilka minut zajmuje mi dostanie się na następne rozgałęzienie. Siadam, już nie dam rady iść dalej. Od dzisiaj do momentu, kiedy umrę, będę mieszkać tutaj.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<i>No stranger would it be...</i></div>
<br />
Nie, stop. muszę przeżyć. Widzę ptaka, już nawet nie zadaję sobie trudu, żeby go rozpoznać. Biorę nóż, jeden z pięciu, do lewej ręki i bez zastanowieniu rzucam. Dobrze, że trenowałam też lewą ręką. Nie trafiam perfekcyjnie, ale mój przyszły posiłek jest przytwierdzony do sąsiedniego drzewa. Nie żyje. Pod wpływem emocji przemieszczam się na to drzewo, co zajmuje mi jakieś pół godziny. Szybko patroszę zwierzę i obdzieram je z piór, po czym jem surowe mięso. Nie jest dobre, ale przynajmniej mam coś w ustach. Po jakichś piętnastu minutach, kładę się na rozgałęzieniu i zasypiam.<br />
<br />
><**><br />
<br />
- Powinnaś jej pomóc. - mówię.<br />
- Nie. - odpowiada.<br />
- Czemu? - pytam. - To twoja trybutka, opiekuj się nią.<br />
- Bo nie, Smartbright! - warczy. - To, że umiera, nic mnie nie obchodzi!<br />
- Słuchaj. Ja wiem, że...<br />
- Nic nie wiesz, nic! - krzyczy. Odwraca się do mnie ze łzami w oczach. - Nie będę ci się użalać, nie mam zamiaru płakać. - Ociera te kilka samotnych łez. - Jeśli ta mała smarkula powiedziała, że sobie poradzi, to niech sobie radzi, ja nie mam zamiaru jej pomóc. Nie wiesz, czemu, nie masz pojęcia! To jest sprawa pomiędzy nią i naszym dystryktem!<br />
Panuje niezręczna cisza, a ja nie chcę jej przerywać.<br />
- Wyjdź! - wrzeszczy nagle.<br />
Nie chcę się z nią kłócić, więc znajduję się w windzie i wciskam przycisk z numerem "6". Wiem, czemu ona nie chce wysłać Des prezentu od sponsorów. Dziewczyna ma na pieńku z całą dwójką, bo jest bogata. a co do dystryktów... Już wyjeżdżam, dawno powinienem, ale organizatorzy chcieli się dowiedzieć, jaki był Titus podczas pobytu tutaj. "Był" to odpowiednie słowo. Już go nie ma, przez niego Des oszalała. A Taylor nie chce jej wysłać rzeczy potrzebnych do przeżycia. Ja nic już nie mogę zrobić. Nic. Tylko cichutko biorę morfalinę i rysuję. To mnie uspokaja i pozwala zapomnieć.<br />
<br />
><**><br />
<br />
Jedynym, co widzę, jest Snow. Snow wszędzie. Zmienia mu się kolor włosów, raz jest różowy, potem płynnie przechodzi w niebieski, fioletowy, czerwony, pomarańczowy... I nie ma go. Są tylko te oczy. Oczy. Oczy. Oczy Georga Chambersa, organizatora igrzysk. Potem pojawia się jego twarz, nos, usta i sylwetka. A potem zamienia się w Snowa. Pojawia się dookoła niego las, drzewa. Stoi teraz w swojej różowej spódniczce baletnicy i obraca się dookoła. Ma zielone, cieniutkie rajstopki. W ręku trzyma maczetę. A na ramieniu ma opatrunek. Już chcę się zaśmiać, ale widzę coś jeszcze. Prezydent patrzy z nienawiścią na mojego ojca, ubranego od góry do dołu w różowy strój króliczka. Włosy ma niebieskie, trzyma topór.<br />
Chcę wybuchnąć śmiechem, ale dzieje się coś strasznego.<br />
Zamienia się w tego chłopaka z siódemki, Seana.<br />
A Snow staje się Peterem.<br />
<br />
***<br />
<br />
Witam was :)<br />
No cóż, rozdział miał być wczoraj, ale coś mi nie wyszło.<br />
Ogólnie jestem w klasie dwujęzycznej i mam kilka godzin więcej + wracam do domu zwykle koło 18, więc nie mam czasu. Mogłabym tak tłumaczyć i tłumaczyć ale nie o to chodzi.<br />
Chcę Wam tylko powiedzieć, że miałam okropnego doła, straszny humor i tylko dzięki Wam się trzymałam przez jakiś czas. Wystarczyło wejść i zobaczyć +700 wyświetleń i 9-ciu obserwatorów i już uśmiech kwitł na twarzy. A jak przeczytałam jeszcze raz komentarze to już nie było śladu po tym moim dąsaniu się.<br />
Serio, dziękuję Wam wszystkim :D<br />
<br />
Jeszcze tylko dopowiem, że jakbym Wam coś obiecywała, to mi nie wierzcie. Nigdy. Dobra? Słaba jestem w dotrzymywaniu obietnic. ;)<br />
<br />
Nie mam pojęcia, kiedy będzie następny rozdział, mam nadzieję, że niedługo, ale co będzie to się zobaczy :D<br />
<br />
Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję :D<br />
<br />
N. K. K.</div>
Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com21tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-6102245585061528862013-09-02T14:24:00.002+02:002013-09-02T14:24:27.283+02:00Rozdział X Przecieram oczy dłonią. Pamiętam wszystko jak przez sen. Titusa, Milenę, mamę, wszystkie moje myśli... co się ze mną działo? Nie ważne. Wiem tylko, że jestem głodna. Spragniona. I lekko krwawię z lewej łydki. Wyciągam maść i wcieram malutką ilość w miejsca, gdzie poraniły mnie patyki. Zamykam oczy i próbuję się uspokoić. Czym jestem? Kim jestem? Dziewczynką, która oszalała i ma halucynacje, czy trybutką, która chce wygrać Głodowe Igrzyska? Jednym czy drugim? Czy już całkiem straciłam zmysły?<br />
Nie, skoro wiem, gdzie jestem, mogę uznać, że normalnieję. Ile godzin spałam? Ile dni już jestem na arenie? Straszne... straszne rzeczy.<br />
<br />
<i>Strange things did happend here...*</i><br />
<i><br /></i>
Nie, nie ta piosenka! Proszę... To właśnie to śpiewała moja mama, kiedy Klint umierał. A później, gdy Angel zniknęła, znowu przez całe dnie słyszałam tylko te słowa. Znowu. I znowu. bez przerwy były w mojej głowie. Przypominały mi o Kapitolu. O przemocy. O tym, że ta piosenka, nieoficjalnie, jest symbolem sprzeciwu przeciwko stolicy w każdym dystrykcie. Po tym, jak zabito moją matkę, spróbowałam ją zaśpiewać. Głos mi się łamał, fałszowałam, płakałam. Ale robiłam to dla niej.<br />
<br />
<i>If we met up at midnight in the hanging tree...</i><br />
<i><br /></i>
Dość! Wstaję, rozglądam się dookoła. Muszę wrócić nad jezioro. wyciągam jeden nóż, zakładam plecak (jakim cudem go nie zgubiłam?) i wędruję w przeciwną stronę. Jak to możliwe, że przebiegłam aż tyle? Nie powinnam była tego robić, organizatorzy mogą chcieć, żebym wróciła. Ale nie tylko ja jestem na arenie, prawda? Może być jeszcze jakieś sześć osób oprócz mnie. Rozmyślam tak i rozmyślam, więc nawet nie zauważam jak dochodzę do jeziora. Szybko i łapczywie piję wodę, przemywam się trochę i sprawdzam plecak. Krakersy! Mam krakersy Mileny! Milena... Biedna, głupia dziewczyna. Nie myśl o niej, nie myśl o niej, nie myśl o niej...<br />
<br />
<i>Are you, are you coming to the tree...</i><br />
<br />
Powoli siadam i jem, też wolno dwa cieniutkie ciasteczka. Później, z plecakiem, idę zapolować. Wcześniej byłam taka głodna, że zjadłam całą wiewiórkę. Jest! Kaczka. Zanim zwierzę się orientuje, ma nóż w głowie. Rozpalam mały ogień i zaczynam opiekać ptaka. Później ustawiam patyk tak, żebym nie musiała go trzymać i opieram się o drzewo. Słyszę szelest z prawej strony. Szybko wstaję i wyciągam nóż.<br />
- Pokaż się - syczę. - Prędzej czy później zginiesz.<br />
Trzask łamanej gałązki uświadamia mi, że ta osoba jest tuż koło mnie. Nie daję po sobie poznać, że cokolwiek usłyszałam.<br />
I wtedy topór przelatuje mi koło głowy. Tak na prawdę trafiłby mnie, gdybym się nie odsunęła. Odwracam się i widzę dziewczynę z czwórki. Ma brązowe włosy, jest niższa i drobniejsza ode mnie.<br />
- O, a gdzie reszta waszej bandy? - pytam.<br />
- Nie twoja sprawa. - mruży oczy. Zauważam, że ma przy sobie tylko finkę. - Córeczka burmistrza w lesie. Kto by pomyślał. - śmieje się.<br />
- Wiesz, nie jestem jego córką. I nigdy nie będę.<br />
- Taaak? A to dlaczego?<br />
Przez cały ten czas patrzymy na siebie podejrzliwie.<br />
- Bo to przez niego moja mama zginęła. - na prawdę tak uważam. Jestem pewna, że ogląda nas teraz całe Panem. Uśmiecham się. - Ale po co ci to mówię? I tak zaraz będziesz martwa.<br />
Rzuca się na mnie z finką. Dalej z uśmiechem na ustach, jednym ruchem blokuję jej atak, po czym dźgam ją w ramię. Uchyla się, ale moje ostrze przejechało po jej ręce. Dziewczyna z furią próbuje zranić mój brzuch, ale odskakuję. Uśmiecham się drwiąco.<br />
- Nie udaje się?<br />
Chwila, gdzie ona jest? Odwracam się.<br />
- Co kombinujesz? - pytam.<br />
Robi coś, czego się nie spodziewam. Niewprawnym ruchem rzuca swoją jedyną broń i ucieka. Jestem tak zaskoczona, że nóż wbija mi się w lewą łydkę, tam, gdzie wcześniej poraniły mnie patyki. Orientuję się, co dziewczyna chce zrobić, ale jest już za późno. Trzyma w ręce topór i biegnie z nim do mnie. Jeden ruch i po mnie. Do lewej ręki biorę jeszcze jedno ostrze, żeby się bronić. Rzuca we mnie toporem. Uciekam, ale broń obciera mi prawą rękę. Syczę z bólu i wypuszczam jedno ostrze, a wtedy dziewczyna rzuca się na mnie. Powala mnie na ziemię. Wyciąga z mojego pasa nóż i próbuje mi zadać śmiertelną ranę. Przy tym zapomina o tym, że mam takie coś jak nogi. Szybko kopię ją w plecy. Wykorzystuję jej zaskoczenie i tym razem to ja jestem nad nią. Robię jednak coś nie tak i po chwili szamoczemy się po ziemi. Moje ostrze już lata tam i z powrotem, próbując zrobić cokolwiek, żebym wygrała. Po chwili dziewczyna wytrąca mi broń z dłoni i zostaję z niczym. A więc to tak zginę. Nie! Nie, JA to wygram. Nie ona. Nie Erwin. Dziewczyna siada na mnie, unieruchamia tym razem i nogi, i ręce. Ale nie zamyka mi ust.<br />
- I co teraz zrobisz? - pyta. Zamierza pastwić się nade mną, torturować mnie, ale nie jest taka szalona, żeby mnie zjeść. Wybucha śmiechem. - Zabijesz mnie? Oj, nie. To ty umrzesz, kochana.<br />
Zaczyna, znów nieudolnie, kłuć mnie nożem w nos. Może byłoby to śmieszne, ale tu chodziło o moje życie. Trzyma rękę tak, jakby kroiła pomidory. Robię coś banalnego, na co każde dziecko by wpadło: gryzę ją w palec. Broń spada koło mojej głowy, więc natychmiast przesuwam ją tak, żeby dziewczyna nie miała żadnego ostrza. Siedzi na pasie. Powoli, bez namysłu, podnosi prawą nogę. Z jednej strony jestem wolna. Uderzam ją pięścią w twarz. Jest zdezorientowana, więc wciskam jej łokieć w brzuch. Upada, a ja szybko ją unieszkodliwiam. Wpadłam po uszy. Nie mam jak wyciągnąć noża. Dziewczyna się śmieje. Zmieniam swoje ułożenie, tak, że mam wolną lewą rękę. Wyciągam ostatni nóż, jaki mi został.<br />
- Skończmy to szybko. - odzywam się i podrzynam jej gardło. Słychać wystrzał armaty.<br />
Kładę się obok trupa. Właśnie zabiłam kolejnego człowieka. Patrzę na swoje obrażenia. Głęboka rana na łydce, zadraśnięcie na brzuchu, kilka zadrapań na prawej ręce... Chwila, ta dziewczyna odcięła mi kawałek łokcia! Wcześniej, toporem. Odwracam się i wymiotuję na ciało. Oj, chyba nie powinnam tego robić. Trudno. Oprócz tego, czuję nieznośne pieczenie na nosie i prawym policzku. Jak najszybciej biegnę do apteczki, ale tym razem adrenalina nie działa, więc czuję się jak poduszeczka na igły. A nawet, jak poduszeczka na noże. Drżącą lewą ręką wyciągam zbawienne pudełeczko z maścią. Odkręcam je, a wtedy mój w połowie istniejący łokieć eksploduje takim bólem, że prawie mdleję. Ręka jeszcze bardziej mi się trzęsie, kiedy wcieram krem w mięśnie, myślę, że zaraz wybuchnę, okropny, okropny, okropny ból. Wyciągam zabarwiony na różowo bandaż i owijam go wokół rany, z której nadal tryska krew. Zajmuję się łydką, maści zostało mi niedużo. Muszę ją oszczędzać. Opieram głowę na plecaku i zamykam oczy. Jeden trybut bliżej domu.<br />
<br />
*oczywiście moja kochana piosenka<i> The Hanging Tree</i>, którą musiałam tu wcisnąć <3<br />
<br />
><**><br />
<br />
- Widzimy jak nasza wspaniała Des właśnie pokonała Ariel! - mówię. Praca w telewizji jest prosta. Wystarczy mieć doświadczenie, jakie już mam i załapać kontakt z widzami. - Uuu, coś nie tak z jej ręką. Czy to... Czyżby tamta dziewczyna odcięła jej fragment ciała? Nie za dobrze. Ale nie tylko Des jest na arenie! Zróbmy zbliżenie na Erwina, chłopaka z jej dystryktu. Claudiuszu, rzuć okiem, czy on krwawi?<br />
- Tak, Caesarze, wydaje mi się, że z nim też nie jest najlepiej. - odpowiada mój partner. Chłopak wygląda jakby był podziurawiony widelcem na jednej ręce. Jest też cały zielony.<br />
- Musimy się cofnąć o kilka minut. Otóż, Erwin zjadł truskawkę, całą czerwoną, dużą, piękną... Ale halucynogenną. Z paniki, uuu... - wykrzywiam się. - wbił sobie kilkanaście razy końcówkę maczety w rękę. A potem zrobił się niebieski. Te truskawki zostały specjalnie zrobione właśnie na te igrzyska! Nie znamy nazwy...<br />
- Hawki. Możemy je nazwać Hawki, czyli halucynogenne truskawki - śmieje się Claudius.<br />
- Zgadzam się. Ale... słuchaj, czy trybuci powinni się bać tego chłopca z siódemki?<br />
- Myślę, że on może być niebezpieczny. Moim zdaniem, jest nieprzewidywalny. Zdobył topór i plecak, a na sumieniu ma tylko dwie osoby. Ciekawe, czemu tylko tyle?<br />
- Moim zdaniem on się boi. - mówię. "Jak każdy trybut." - to chcę powiedzieć, ale tylko się śmieję.<br />
<br />
><**><br />
<br />
Chwila, co się działo? Hihihi! Przypominam sobie, bawiłam się z taką dziewczynką, a potem... O nie! co ja zrobiłam... Mamo, mamuś! Gdzie jesteś? Znowu mnie zostawiłaś? Co to jest? Mięsko! Jestem głodna. Gryzę i się zastanawiam. Jak to, zabiłam człowieka? To niemożliwe. Nie ma nigdzie ciała. Ani jednego. Nie ma mamy... Chlip! Nie ma jej tutaj! Zostawiła mnie! Gdzie sobie poszła? Co się stało z moją ręką? Próbuję nią ruszyć, ale nie mogę. Boli. Wtedy pojawia się ona. Mamusia. Pokazuje na plecak. Patrzę, co tam takiego jest? Kilka krakersów, śpiwór, butelka z wodą i czerwone pudełko oznaczone białym "+". Chyba chodzi jej o to ostatnie, bo krzyżuje palce właśnie w taki plus. Kiwa głową na moją rękę i znika. Mamooo! hihihi! Słyszę ptaszka! Śpiewa, ćwir ćwir! Mamuś, wróć do mnie, proszę, nie wytrzymam tutaj sama! Tutaj jest smutno... Chlip! A pamiętasz tą piosenkę?<br />
<br />
<i>Are you, are you coming to the tree,</i><br />
<i>Where they strung up a man they say murdered three.</i><br />
<i>Strange things...</i><br />
<br />
Co się ze mną dzieje, czemu ja to nucę? Mój łokieć... Odwijam bandaż. Jest ciut lepiej. Już nie krwawię, ale rana wcale się nie zasklepiła. A przez nią mam sparaliżowaną całą rękę. Smaruję ją maścią. Znowu. Nie pomaga, już nawet nic nie czuję. Robię sobie temblak z bandażu i rozglądam się.<br />
Zauważam tylko jedno.<br />
Skały zniknęły.<br />
<br />
***<br />
<br />
I jak tam, po rozpoczęciu?<br />
Wszystkie mówiłyście że nie ma się czego bać w nowej szkole i...<br />
<br />
miałyście rację, dziękuję :D<br />
<br />Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com17tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-56883394312441295402013-08-31T22:12:00.001+02:002013-08-31T22:12:31.138+02:00Rozdział IX<div style="text-align: left;">
Zaczynam rozumieć Charlesa. Zwycięzcy nie mają łatwego życia. Wystarczy tylko, że widzieli tyle zła na arenie. Kanibala. Psychopatę. Który odgryza palca twojej sojuszniczce.</div>
<div style="text-align: left;">
Nie nie nie nie nie nie nie! Zasłaniam oczy dłońmi. dłońmi mordercy. Nie chcę już widzieć niczego więcej. Raz, dwa, trzy, wariujesz ty! Śmieję się nerwowo. Chwila, kto to? Mama? Chcę zapamiętać wszystkie szczegóły. Ta kobieta po której odziedziczyłam brązowe oczy i włosy, i praktycznie wszystko, stoi przede mną. Ubrana w kwiecistą, zwiewną sukienkę i sandałki. Wystarczy wyciągnąć rękę, mogę jej dotknąć... Mamo, już do ciebie idę! Już prawie, już zaraz poczuję rytm jej serca...</div>
<div style="text-align: left;">
BUM!</div>
<div style="text-align: left;">
Odskakuję do tyłu. Co to było? Chwila, zapominam gdzie jestem. To arena. Głodowe Igrzyska. A właśnie zginął kolejny człowiek.</div>
<div style="text-align: left;">
Ja nie chcę, ja nie chcę, ja już nie chcę. Zaciskam oczy. Co się ze mną stało? Płaczę. Płaczę, bo ten świat jest nienormalny i psychiczny. Bo dzieci w wieku sześciu lat tracą rodziców, rodzeństwo, bo szaleją na arenie, a potem już nigdy nie są normalne. Witamy w Panem! Tutaj możesz zginąć zanim mrugniesz! Śmieję się, rechoczę. To jest takie głupie. Ja jestem głupia. I arena. I ojciec. I... mamo, gdzie jesteś? Stałaś tu przed chwilą, przyjdziesz do mnie? Proszę, pomóż mi przez to przejść... - pochlipuję. Pojawia się! Jesteś! Tutaj, przede mną! Przyszłaś! Mamo, już lecę!</div>
<div style="text-align: left;">
Co się dzieje? Czemu nie odpowiada na takie powitanie? Stoi sobie w tym lesie i co? Robi krok. Krok do tyłu. Nie uciekaj, już biegnę! Przedzieram się za nią, aż docieramy do jeziora. Mamo...? Mamusiu...? Gdzie jesteś? Boję się... Chodź do mnie... proszę.</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
><**></div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Jest już tydzień na arenie. Co ona robi? Raz płacze, a raz się śmieje, raz patrzy na wszystko przytomnie, a już później zaciska oczy. Majaczy coś, coś o swojej mamie. Szybko przebiega przez las, znajduje źródło wody, a potem odwraca się na wszystkie strony, jakby czegoś szukała. Siada i płacze, płacze, a potem rechocze. Chwilę później jakby uświadamia sobie gdzie jest i nabiera wody do butelki, a później śpiewa coś. Bierze nóż i zabija królika, tylko po to, żeby zaraz przestraszyć się krwi i obwiniać o zabójstwo. Co się z nią dzieje? Załamała się po śmierci małej? Czy... Już wiem. Przecież. Widziała jak ją torturował, ten chłopak z mojego dystryktu. To przez to. Straciła zmysły. Nie, nie chcę tego. Chowam twarz w dłoniach. Dobrze, że zabili tego psychola. Zostało sześć osób na arenie. Chłopak z jedynki, dwójki i siódemki, para z czwórki, i ona. Zbliżenie na zawodowców. Rozdzielają się. Jedna z nich idzie w jej stronę, ale ma jeszcze kilkanaście kilometrów. Wygraj, wygraj, wygraj...</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
><**></div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Mamo? Mamo, jesteś tam? Hej-hooo! Mamuś, mamusiu, potrzebuję cię!</div>
<div style="text-align: left;">
Ej, dobra, to jest dziwne. Idę coś zjeść. Gdzie ja wyrzuciłam tego królika...</div>
<div style="text-align: left;">
Króliczek! Kicu-kicu! kic, kic, kicu, kicu! hop hop hop! Króliczeeek!</div>
<div style="text-align: left;">
Spokojnie, przecież jeszcze nie tracę zmysłów, prawda? To jest głupie...</div>
<div style="text-align: left;">
Hej, czy na siedząco można tańczyć? Tańcu - tańcu, hop i obrót!</div>
<div style="text-align: left;">
Skup się! Woda, umyj się, umyj się, idź do wody, umyj się, musisz się umyć.</div>
<div style="text-align: left;">
OOO! WODA! hihihi! można się popluskać, woda jest mokra i czysta!</div>
<div style="text-align: left;">
Teraz ręce, nogi... Bardzo dobrze. Idź do plecaka, zwiąż włosy i zjedz coś.</div>
<div style="text-align: left;">
III!!! Mam chlebek!!! Jupi- jupi! ugryź. przeżuj. połknij. ugryź. przeżuj.</div>
<div style="text-align: left;">
połknij. ugryź. przeżuj. połknij. mniam, mniam, a da się połykać z otwartymi</div>
<div style="text-align: left;">
ustami? Aaaaaeeaeegh, chyba nie. Dobrze. Weź nóż, tam jest wiewiórka,</div>
<div style="text-align: left;">
ruuuda wiewiórka!!! śliczna! rzuć w nią. Wyceluj i... brawo!</div>
<div style="text-align: left;">
Co się stało?! zwierzątko! Nie żyje... Podejdź do niej, teraz ją wypatrosz.</div>
<div style="text-align: left;">
OFUJOFUJOFUJ! o matko, co to? taak, dobrze, teraz rozpal małe ognisko.</div>
<div style="text-align: left;">
MARTWE ZWIERZE MARTWE ZWIERZE! drewno, tak, jeszcze kilka</div>
<div style="text-align: left;">
patyków, dasz sobie radę... Brawo! AAAA! Ogień! matko! Właśnie, gdzie mama?</div>
<div style="text-align: left;">
Teraz upiecz wiewiórkę... Poszła sobie, ona mnie nie kocha... chlip!</div>
<div style="text-align: left;">
Taak, bardzo dobrze, moja własna matka, okręć go i, mnie nie kocha!</div>
<div style="text-align: left;">
Jeszcze tylko kilka, hihihi, przecież moja... minut, obiecuję, że, matka, hihihi</div>
<div style="text-align: left;">
szybko to... hihihihihi!</div>
<div style="text-align: left;">
- ZAMKNIJ SIĘ! - wrzeszczę. Chwila, co ja zrobiłam? Teraz każdy trybut...</div>
<div style="text-align: left;">
TRY- BUT hahaha! śmieszne słowo, TRRRRY-BUUT! hahahiahiahihi!</div>
<div style="text-align: left;">
Chowam twarz w dłoniach. Co się ze mną dzieje? Chwila, wiewiórka!</div>
<div style="text-align: left;">
hihihi! ptaszek! ćwir, ćwir! Patrzy się na mnie oczami... OCZY! jejku, nie...</div>
<div style="text-align: left;">
Mogę już ją zjeść. Powoli, jakby z namaszczeniem gryzę tłuste mięso...</div>
<div style="text-align: left;">
Oczy... Ta biedna dziewczynka ich nie miała po kilku minutach... chlip! to straszne...</div>
<div style="text-align: left;">
Nie zdawałam sobie sprawy z tego jaka jestem głodna. Tłuszcz spływa mi po brodzie...</div>
<div style="text-align: left;">
Tu są drzewa! i ptaki! I jeziorko! I wiewiórki! I króliczki! I kwiatki!</div>
<div style="text-align: left;">
Właśnie. Drzewa? Jezioro? Skąd? Jestem w... lesie. Dużym, iglastym lesie...</div>
<div style="text-align: left;">
Hihihi sosny i świerki hihihi! Lalalalas! hihihi! Ćwir, ćwir! Hihihi!</div>
<div style="text-align: left;">
Jak się tu dostałam? A, dzięki temu że zwariowałam. Mama. Pamiętam.</div>
<div style="text-align: left;">
Mamuś. Mamusia... Kocham cię! Hihihi! Piękną miałaś sukienkę, mamo!</div>
<div style="text-align: left;">
Zaciskam oczy, wplatam ręce we włosy. Świruję, serio. Jestem wariatką? Zapomnieć, zapomnieć, uniknąć wspomnień, to wszystko czego chcę. To tak dużo?</div>
<div style="text-align: left;">
Heej- hoo! Jestem teraz znana w całym Kapitolu! Hej- ho! Hihihi! O, mama, co ty tu robisz? Idę, już idę! Biegnę przez laaas, przez laaaas, biegnę!</div>
<div style="text-align: left;">
- Kim jesteś? - pytam, a potem pochlipuję. - Moja mama nie żyje.</div>
<div style="text-align: left;">
- Wytworem twojej wyobraźni, słońce. - odpowiada zjawa i biegnie dalej.</div>
<div style="text-align: left;">
- Chwila, co? - zatrzymuję się.</div>
<div style="text-align: left;">
- Chodzi o to, że... - zastanawia się jakiego słowa użyć. - lekko oszalałaś. Po prostu jestem tą częścią twojego umysłu, która się przed tym obroniła i chce przetrwać.</div>
<div style="text-align: left;">
- Nie rozumiem, o co ci chodzi, mamo...</div>
<div style="text-align: left;">
Ucieka. Co się z nią dzieje? Pamiętam, że zawsze do mnie przychodziła, a teraz sobie idzie? Dziwne, ale biegnę za nią. Plączą mi się nogi, już nie pamiętam jak się oddycha, potykam się o patyki i upadam. I już nie czuję nic. Nic, bo wiem, że nie uda mi się wygrać. Przegram, skończę tu na własne życzenie. Bo zgłosiłam się na śmierć. Bo jestem tu po to, żeby zginąć. Nie ważne jak. Pisana jest mi śmierć i nie mogę się oszukiwać. Wszyscy zginiemy, więc nie ma różnicy czy dzisiaj, w walce, czy jutro, ze starości. Po prostu to wiem. Zamykam oczy.</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
<div style="text-align: center;">
***</div>
</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
- Sto lat, Des! - wydzierają się osoby stojące przed moim łóżkiem. - I niech los zawsze ci sprzyja! </div>
<div style="text-align: left;">
Przyglądam się im bardziej. Widzę... nie, nie, nie... Mama, Ojciec, Charles i siostra, siostra wszędzie. Jeśli ona jest, mój brat też powinien. A go nie ma. I nie będzie. </div>
<div style="text-align: left;">
Siadam na podłodze i zaczynam pochlipywać. Patrzę na wszystko zza zasłony łez. Oni wszyscy wydają się być bardzo dziwni, jakby podkolorowani. Przychodzi brat, mój kochany, młodszy braciszek, biegnę do niego, żeby go przytulić, ale nie przybliżam się, tylko oddalam od Klinta. A on rośnie. Rośnie, ma już może ze cztery metry jak nie więcej. Z trudem rozpoznaję jego twarz. Ale to już nie jest twarz tego słodkiego chłopczyka, tylko twarz Titusa. Pochyla się nade mną i czuję ból, jakiego nie da się opisać słowami. To jest niemożliwe. Już nie mam czym płakać, on pożera mnie żywcem, a wtedy pochyla się nade mną matka i podrzyna mi gardło. Ostatnim, co widzę jest twarz Mileny.<br />
<br />
***<br />
<br />
No więc przepraszam że dzisiaj tak późno, ale łaziłam sobie ze znajomymi po rynku i zabłądziłam i dopiero przed chwilą wróciłam do domu :D<br />
Tak, Mira, jak widać po tym rozdziale, Des wariuje XD planowałam to od jakiegoś czasu. :D<br />
Za szybko rozwijam akcję, to akurat wiem... tym postem chcę ją trochę zwolnić, może mi się uda ;)<br />
Pozdrawiam i dziękuję za ponad 500 wyświetleń :D</div>
Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com16tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-31272924406900725482013-08-30T11:31:00.002+02:002013-08-30T19:40:27.581+02:00Rozdział VIIIWiem, że zignorujecie moje ostrzeżenie, ale w tym rozdziale opisałam coś... okropnego. Nie wiem, czy wyszło, ale ostrzegam, że to się może Wam nie spodobać. (jak macie problem z żołądkiem to lepiej nic nie jedzcie przy czytaniu)<br />
Miłej lektury! XD<br />
<br />
***<br />
<br />
Większość osób odwraca głowy w kierunku tamtej dziewczyny, a ja biegnę, zabieram finkę, którą wbijam jakiejś dziewczynie w plecy. Później chwytam jeszcze kilkanaście podobnych noży, oszczep i dwa plecaki i z tym wszystkim biegnę w umówioną stronę. Po drodze wbijam nóż w plecy chyba dwóm osobom. Ten sam nóż. Tak łatwo wchodzi ciało, co w tym strasznego? To jest jak krojenie mięsa, wszystko jedno, jakiego....<br />
Wariuję.<br />
Trzy osoby bliżej domu. Rozglądam się w biegu, nie widzę źródła wody, są same góry, ale sztucznie zrobione ze skał. Szybko wdrapuję się na jakieś pojedyncze drzewo i adrenalina ucieka.<br />
Czuję piekący ból w lewej łydce i na policzku, ale szybko przekonuję się, że to tylko małe draśnięcia. Nie widzę nigdzie Mileny. Zaczynam przeglądać rzeczy które ze sobą wzięłam: dokładnie jedenaście noży w pasie, który zakładam, oszczep. W pierwszym plecaku znajduję dwa litry wody (całe szczęście!) i śpiwór. W drugim są dwa jabłka, pół chleba, apteczka i apteczka. Przekładam wszystko do jednego plecaka. Schodzę z drzewa, nie widzę ani jednego trybuta, ale muszę być ostrożna. To, że miałam farta przy rogu, nie znaczy, że teraz nie może mnie ktoś zabić. Nie tylko ja tutaj umiem przecież wbić nóż w brzuch. Biegnę w stronę gór. W jednej ręce mam oszczep, a drugą trzymam na rękojeści noża. Pod samymi skałami decyduję się na nie wejść. Kilka razy spadam, ale w końcu znajduję jakąś jaskinię, dość wysoko, z widokiem na Róg Obfitości. Wchodzę tam.<br />
- No wreszcie przyszłaś. - słyszę.<br />
Odwracam się gwałtownie, wyciągam nóż i przykładam do gardła tej osoby.<br />
- Hej, hej, spokojnie. To tylko ja. - Milena podnosi ręce.<br />
- Dobra. - warczę. - co masz?<br />
- Krakersy, bukłak na wodę bez wody. - pokazuje mi to wszystko.<br />
- Tylko? - jestem trochę zawiedziona.<br />
- No sorry, ale ja nie jestem z zawodowego dystryktu. - krzywi się.<br />
Już mam jej coś odpowiedzieć, kiedy słyszymy hymn. Byłam tak zajęta, że nie zwróciłam uwagi na armatnie wystrzały.<br />
<br />
<div style="text-align: left;">
><**></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
Siedzę na naszym piętrze, oglądam Igrzyska. Widzę, jak dziewczyna z trójki nagle wybucha, jak Ona biegnie, zabiera dużo rzeczy i zwiewa w lewo. Rzeź przy rogu. Ginie dziewczyna z mojego dystryktu, jak jej tam...? Nie ważne. Później oglądam jak zawodowcy się wkurzają widząc ciało dziewczyny z jedynki, z tego co wiem to Ona ją zabiła. Została ich piątka. Potem kamery są skierowane na Nią. Widzę ile dobrych rzeczy zabrała. Ma sojusz z tą małą. Czemu? Nigdy Jej nie zrozumiem.<br />
Potem są polegli, zginęło ich trzynaścioro, ponad połowa. Dziewczyna z jedynki i trójki, para z piątki, ode mnie ta mała, to razem pięć. Dziewczyna z siódemki, para z ósemki i dziewiątki, i oboje z dwunastki. Na arenie została dwunastka, w tym Ona. Organizatorzy dają dzieciakom spokojną noc, ale zawodowcy i tak idą poszukać ofiar. Szukają Jej, a Ona stoi na warcie. Zachowują się głośno, przechodzą obok kryjówki, aż w końcu widzą chłopaka z trójki, on nie ma farta, zasnął na ziemi i nawet się niczym nie przykrył. Chłopak z Jej dystryktu wbija mu nóż w serce, dosłownie. Dziesięć.<br />
<span style="text-align: center;"><br /></span>
<span style="text-align: center;">><**></span><br />
<br />
<div style="text-align: left;">
Jeszcze dwie osoby i zostanie finałowa ósemka. Nie wiem czy to nie jakiś rekord, że jednego dnia zginęło czternaście osób. Siedzę na warcie, nie mogę zasnąć. Jak to jest, że zabiłam innych ludzi? Nie, nie tylko ich pozbawiłam życia. Mordowałam już. Nie bezpośrednio, oczywiście, ale tak jest.. Ukrywam twarz w dłoniach, ale szybko je odsuwam. Nie mogę na nie patrzeć. Brzydzę się sobą. Zabijam. Jestem morderczynią. Pozbawiłam życia trzech osób. Miały plany, przyszłość.<br />
Nie, nie mogę się teraz rozkleić. Przecież tylko jedna osoba wyjdzie z tego cało. A to będę ja.<br />
Po kilku godzinach, kiedy już prawie zasypiam, budzę Milenę.<br />
- Stoisz na warcie. - syczę.<br />
- Dobra, dobra. - przewraca oczami.<br />
Wchodzę do śpiwora i układam się wygodnie. Wyrównuję oddech, żeby dziewczyna myślała, że śpię. Już się w tym wyćwiczyłam, ojciec stale sprawdzał czy śpię, przed tym jak się wymykałam. Ta mała nie zamierza nic robić, więc spokojnie zasypiam. Tak właściwie, to tylko mi się wydaje, że tak spokojnie.<br />
<br />
<i>Finał. Została nasza dwójka, ja i Erwin. Jestem mocno ranna, oberwałam w rękę. Boli. okropnie boli. Organizatorzy zmuszają nas, żebyśmy to rozegrali. W ciągu tej nocy, zepsuły się wszystkie moje zapasy. Nie widzę żadnych jadalnych roślin, nie ma żadnych zwierząt. I wtedy je widzę. Truskawki! Piękne, soczyste, czerwone... I jakie pyszne! Chwila, coś jest nie tak. Za pyszne, za czerwone. Grr, dałam się nabrać na sztuczkę Kapitolu. Co się ze mną stanie? Wymiotuję swoje wnętrzności? Czy zginę na miejscu? Wolę tą drugą opcję. Ale nie, nie dane mi jest zginąć bezboleśnie. Pojawiają się halucynacje. Chyba. Teraz już niczego nie jestem pewna. To... tam, to Charles, prawda? Biegnę do niego. </i><br />
<i>- Czemu tu jesteś? - szepczę i przytulam go. - Tęskniłam... </i><br />
<i>- A ja nie. - mówi. Marszczę brwi. Chwila, co? To nie jego głos. W chwili, kiedy sobie to uświadamiam, Charles wbija mi nóż w brzuch. - Do widzenia, laluniu. - To głos Erwina. A ja zapadam się w nicość...</i><br />
<i><br /></i>Otwieram oczy. To tylko sen. To tylko sen. To tylko sen.<br />
Powoli się podnoszę, sięgam po nasze zapasy. Jem pół jabłka, drugą połówkę daję Milenie. Raczę się jeszcze kawałkiem chleba i kilkoma łykami wody.<br />
- Kto został? - pytam.<br />
- Czwórka zawodowców, para z jedenastki, chłopak z szóstki... - wymienia. Coś tam jeszcze mówi, ale ja się wyłączam. Te Igrzyska będą krótkie. Mam taką nadzieję. Jak została tylko jedenastka, to może to potrwać nie więcej niż dwa tygodnie. Muszę to przeżyć. Wbić nóż w brzuch Erwinowi, ale to by było fajne... Krew, krew na rękach, na włosach, na ubraniach... Później wysmarowałabym mu twarz jego własną krwią, szkarłatną cieczą...<br />
Zaraz, co? Ja wariuję, przysięgam, że tu zwariuję. Jak tak dalej pójdzie, wygram jako psychopatka. Nie mogę. Mam być normalna, muszę... muszę znaleźć las.<br />
- Idziemy. - Oznajmiam, zwijając śpiwór i pakując rzeczy.<br />
- Co? - ojoj, malutka dziewczynka się zmęczyła... - Jak to?<br />
- Za tymi skałami musi coś być, nie? - warczę.<br />
Milena nie odpowiada, tylko pomaga mi spakować jedzenie. Kiedy już jesteśmy przygotowane, wychodzimy z naszej kryjówki i wspinamy się.<br />
- Co tak w ogóle zrobiłaś, że miałaś ósemkę? - pytam.<br />
- Schowałam się. - Otwieram oczy ze zdziwienia. - Zrobiłam kamuflaż i ukryłam tak, że Organizatorzy wezwali następnego trybuta, bo myśleli, że sobie poszłam.<br />
Chichoczę cicho. Idę jakieś pół godziny, zanim trafiam na coś typu skalnej półki. Odwracam się i odruchowo cofam. Jesteśmy jakieś 70 metrów nad ziemią. A na ziemi widać dwie osoby. Z takiej odległości nic im nie mogę zrobić, więc tylko wyciągam wodę i upijam kilka łyków. Podaję ją Milenie, a potem wchodzimy dalej. Wspinaczka jest nudna, więc boję się, że Organizatorzy spróbują nam zafundować atrakcje, ale nic takiego się nie dzieje. Za to słyszymy armatni wybuch. Dziewięć osób na arenie, osiem osób do domu. Zaraz zostanie finałowa ósemka, będą wywiady z rodzinami i w ogóle...<br />
Po jakichś dwóch godzinach wspinaczki, wchodzimy do, pozornie, pustej jaskini. Wyciągamy jabłko i jemy po połowie, a wtedy Milena wypala:<br />
- To oni, organizatorzy, podwyższają te góry.<br />
- Wiem. - mówię, ale nie wpadłam na to. - Sprawdzimy co jest tam na końcu?<br />
I nie czekając na odpowiedź, zapadam się w ciemność. Nic nie widać, ale echo jest okropne, więc idę najciszej jak potrafię. Wiem, że dziewczyna idzie za mną, nie odważyłaby się zostać tam sama.<br />
To się dzieje bardzo szybko. Słyszę dźwięk po mojej prawej, zaciskam dłoń na rękojeści noża i wysuwam go. Wtedy przede mną wyskakuje chłopak z jedenastki i wytrąca mi broń.<br />
- Co, laleczko... - patrzy się obleśnie. - Jak nie dasz mi tego zrobić, zginiesz.<br />
Zginę tak czy inaczej. Rozglądam się, ale Mileny nigdzie nie ma. Może uznała, że jestem martwa, nie wiem. Trybut nie zauważa tego, że mam jeszcze dziesięć noży, więc próbuję to wykorzystać.<br />
- Dobrze... - mruczę. - Podobasz mi się, wojowniku.<br />
- Serio? - unosi brwi.<br />
- Jak najbardziej. - całuję go. Pozwalam mu się lekko obmacywać (nigdy więcej!), kiedy przesuwam ręką po jego "torsie", a drugą sięgam do pasa i odnajduję nóż, a następnie wbijam mu go w podbrzusze. Pochylam się nad nim.<br />
- Gdybyś umył zęby to może... - śmieję się i odchodzę. A potem czuję niemiłosierny ból w udzie. Ten parszywy dupek rzucił we mnie tą samą bronią, którą wcześniej wypuściłam z ręki. Uśmiecha się i upada. Kiedy dotyka ziemi, słychać armatni wystrzał.<br />
Natychmiast patrzę na nogę. Nie dobrze, nie dobrze... Apteczka! Szybko ściągam plecak i znajduję to, co chciałam zobaczyć. Otwieram pudełeczko i widzę tylko bandaż, wodę utlenioną i tabletki przeciwgorączkowe.<br />
- Cholera! - wściekam się. Liczyłam na jakąś maść, cokolwiek bardziej... z Kapitolu. Muszę sobie poradzić z tym co mam.<br />
Przemywam ranę i bandażuję ją. Połykam kilka tabletek. Nóż wbił się tak, że mogłabym zobaczyć kość. Fuj.<br />
- Tego szukasz? - z ciemności wyskakuje Milena. Trzyma w ręku pudełko. Dobrze je znam, to jest maść na gojenie się ran.<br />
- Tak, skąd to masz? - otwieram oczy ze zdumienia.<br />
- Wyjęłam z apteczki, kiedy spałaś. - wyjaśnia.<br />
- To teraz mi to oddaj.<br />
- Nie.<br />
- Czemu? Jesteśmy w sojuszu, tak?<br />
- No niby tak, ale...<br />
Rzuca się na nią inny trybut. Rozpoznaję go. To Titus. Ten z szóstki. Trzyma w ręku strasznie długi nóż, najdłuższy jaki w życiu widziałam. Jednym ruchem unieruchamia dziewczynę, ta patrzy na mnie błagalnym wzrokiem. Chłopak lustruje mnie wzrokiem, widzi przesiąknięty krwią bandaż i wzrusza ramionami.<br />
- Ty i tak stąd nie odejdziesz. - mówi i odwraca się w stronę Mileny. - Zajmiemy się tobą, mała.<br />
Zaczyna ją torturować. Jak w średniowieczu. Jeździ nożem po jej rękach i nogach, czasem zagłębiając się bardziej, czasami ledwo ją dotykając. Wycina wzorki i imiona na jej ciele, odkraja palce... Bawi się nią. Krew farbuje mi spodnie, tryska z dziewczyny jak z fontanny. Ona sama już się topi w szkarłacie. Słyszę krzyki, wrzaski, które rozlegają się echem po jaskini. Nie myślałam, że można z siebie wydawać takie okropne, straszliwie wysokie dźwięki... Nie mogę na to patrzeć, więc odwracam głowę i wymiotuję.<br />
Jak się stąd wydostać...? Chwila...wiem! Maść, leży metr ode mnie. Chłopak nie wie co to jest, mam nawet wątpliwości, czy umie czytać... moje rozmyślania przerywa wrzask. Jeszcze głośniejszy i makabryczniejszy od wcześniejszych. Patrzę na biedną Milenę i nie wierzę swoim oczom. Ten człowiek własnie odrywa kawałek palca dziewczyny i wsadza go sobie do ust. A ta już nie ma siły krzyczeć. Już zdarła sobie głos. Wymiotuję jeszcze raz. Nigdy w życiu nie chcę widzieć czegoś podobnego.<br />
Powoli przesuwam się w stronę maści. Mam ją w rękach. Delikatnie odkręcam wieko i smaruję nią sobie ranę po nożu. Ból się zmniejsza, jest lepiej. Nie mogę patrzeć na to, co zostało z czternastolatki i jeszcze raz wymiotuję. Straszne, okropne, złe, głupie, makabryczne, psychopatyczne. Powoli wstaję i oddalam się od tego widoku. Mimowolnie kieruję tam wzrok, ostatni raz. Widzę tylko nieme błaganie Mileny. O śmierć.<br />
<span style="color: red;"> </span> Biorę oszczep i rzucam w dziewczynę. Wystrzał armaty. Titus obraca się w moją stronę i zaczyna mnie gonić, ale jest zbyt ociężały, więc po chwili wraca w stronę zwłok. Nie wiem, co się tam teraz dzieje i nie chcę wiedzieć. Wybiegam z jaskini. Nie dociera do mnie, co się stało z czternastolatką. I dlaczego. To jest tak okropne, że mój mózg tego nie akceptuje.<br />
Siadam na skalnym podłożu i zamykam oczy. Wplatam ręce we włosy i płaczę. To przeze mnie! Okropne, złe, straszne, moja wina! Tak mocno zaciskam powieki, jakbym chciała się pozbyć oczu.<br />
A tak na prawdę, chcę zapomnieć.<br />
<br />
***<br />
<br />
O matko, za szybko rozwijam akcję ; -;<br />
<br />
Mam nadzieję, że taka długość jest dobra ;)<br />
Ta scena z torturami miała być straszna, ale pewnie nie wyszła. Takie życie :)<br />
<br />
Widzieliście to?<br />
<a href="http://www.youtube.com/watch?v=5YT6Xa2uADU" target="_blank"><b>KLIK</b></a><br />
XDD</div>
Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com16tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-44091336339743159452013-08-29T15:02:00.000+02:002013-08-29T15:02:24.021+02:00Rozdział VII Po chwili wszystko robię już mechanicznie, ale zgrabnie. Robię pułapkę, potem ustawiam kukłę tak, żeby w nią wpadła. Bardzo się staram, żeby przypominało to Erwina. Biorę nóż i proszę awoksa o zawiązanie mi oczu, a następnie ustawienie kukły 25 metrów przede mną. Wiem, że coś jest nie tak, bo po chwili słyszę szurnięcie lekko z lewej strony. Służący klepie mnie po ramieniu, chcąc pokazać, że już ustawił tak, jak chciałam. Szybko odwracam się w lewo i ciskam tam nożem. Słyszę rozrywany materiał. Unoszę opaskę, trafiłam prosto w czoło, a organizatorzy patrzą się na mnie ze zdziwieniem. Myślę, że to oni kazali awoksowi tak ustawić cel. Mruczę tylko "dziękuję" i słyszę, że mogę wyjść.<br />
Na naszym piętrze jest tylko Labia. Podchodzi do mnie i cicho pyta, jak mi poszło.<br />
- Myślę, że dobrze. - odpowiadam. - Zaprezentowałam... wiesz, co.<br />
Kiwa głową.<br />
- Kapitolińczycy cię polubią, jestem tego pewna.<br />
- A ja nie - wpatruję się w podłogę. - A nawet jeśli, to Taylor nic mi nie przyśle, bo obchodzi ją tylko Erwin.<br />
I idę do pokoju.<br />
Pod prysznicem ustawiam zimną wodę, lawendowe mydło i brzoskwiniowy szampon. Nie sprawia mi to oczywiście żadnych trudności. Tkwię tam jakąś godzinę, zastanawiam się nad swoimi słowami. Pod wpływem emocji powiedziałam prawdę. Zdjęłam swoją maskę.<br />
Maluję się na nowo i zakładam zwiewną sukienkę, i połyskujące, płaskie sandałki. Rzucam się na łóżko. <i>Kapitolińczycy cię polubią... </i><i>Kapitolińczycy cię polubią... </i><i>Kapitolińczycy... </i><br />
<i><br /></i>
<div style="text-align: center;">
***</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div>
Budzi mnie podekscytowany krzyk Labii, z tego co rozumiem, zaczyna się przedstawienie ocen. Szybko biegnę i zajmuję dla siebie całą kanapę. Na sąsiedniej siedzą Jeden, Dwa, Trzy i Payton. Ten ostatni uśmiecha się do mnie pokrzepiająco. </div>
<div>
Niepotrzebnie, myślę. </div>
<div>
Zaczyna się. Rachel dostaje siedem punktów, Peter dziesięć. Ja mam... i tu zaskoczenie, jedenaście! Moja ekipa i stylista piszczą, przytulają mnie i całują. Labia mi gratuluje, a Taylor i Erwin tylko patrzą podejrzliwie. Ten drugi dostał osiem. Sean, z siódemki, ma też dziesiątkę, a drobna Milena jest na równi z Erwinem. Chyba dobrze, że jestem z nią w sojuszu. </div>
<div>
Po kolacji idę do swojego pokoju. Ale tam czeka na mnie już moja mentorka. </div>
<div>
- Co zrobiłaś? - warczy.</div>
<div>
- Nie twoja sprawa. - mówię takim samym tonem.</div>
<div>
- Chyba nie rozumiesz. - kręci głową. - CO ZROBIŁAŚ, że dostałaś jedenastkę?</div>
<div>
- Po co ci ta wiedza? - udaję zamyślenie. - A, no przecież, musisz powiedzieć Erwusiowi, jaki mam talent, żeby chłopak dłużej pożył. Sorry, ale to nie wyjdzie. </div>
<div>
- Słuchaj, smarkulo. - wstała. Chyba ją nieźle wkurzyłam, ale nie pokazuję strachu. Zakładam ręce na piersi. - Jako mentorka powinnam ci pomóc, więc chcę wiedzieć, jakie masz umiejętności. Ale jak masz zamiar dać się zabić podRogiem - proszę bardzo. Mnie to nie ruszy. </div>
<div>
Wychodzi. </div>
<div>
Nie mam zamiaru dać się zabić, ani pod rogiem, ani nigdzie indziej. I ona dobrze o tym wie.<br />
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
***</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
Taylor nie ma zamiaru uczyć mnie czegokolwiek, więc cały ranek i południe spędzam z Labią. Nawet ona nie ma nic do roboty. Mówi tylko, że i tak wszystko umiem i mam kontynuować moją strategię. Odsyła mnie do stylisty.<br />
Jeden, Dwa i Trzy jak zwykle nie mają nic do roboty, oprócz nasmarowania mnie różnymi olejkami. Cały czas spędzam z Pay'em, gadamy i śmiejemy się jak zwykle. I on wtedy pokazuje mi mój strój na wieczorny wywiad z Caesarem Flickermanem. Wpatruję się w dzieło za które każdy Kapitolińczyk dałby się zabić. Sukienka ciągnąca się do ziemi, cała jaskrawożółta, ozdobiona rażącymi kwiatami, piórami, koralikami i innymi świecidełkami. Razem z pomarańczowymi, sztucznymi wąsami i kapeluszem w podobnym kolorze. Kręcę głową.<br />
- Nie włożę tego.<br />
- Owszem, ale jak nie to, to nie mam dla ciebie nic. - wzrusza ramionami.<br />
- To przerób to jakoś - warczę.<br />
- A twoja strategia?<br />
- Dobry jesteś.<br />
Fakt, muszę udawać, że ten wynik to był przypadek, a ja nadal jestem pusta. Chcąc - nie chcąc zmuszam się do założenia sukienki i wąsów. Na koniec zagarniam włosy i wkładam je pod kapelusz. wystaje tylko pojedynczy kosmyk, który ekipa zaplata mi szybko w warkocz i maluje mnie mocno. W lustrze stoi kobieta, która na ulicy wydawałaby się normalna. Na ulicy Kapitolu. Wzdycham, uśmiecham się sztucznie, w czym trochę przeszkadzają mi wąsy, i idę, żeby poczekać na moją kolej. Znajdują się tam wszyscy mentorzy. Na telewizorze zawieszonym w poczekalni oglądam parę z dwunastki, najpierw trzynastoletnią dziewczynę, a później osiemnastoletniego chłopaka. Oboje są tak strasznie wychudzeni, że z odległości dwudziestu kilometrów można by było policzyć ich kości. Ich pijany mentor zatacza się koło mnie. Później jedenastka, nic szczególnego w nich nie ma. I wchodzi Milena. Wita się, siada na fotelu. Prowadzący pyta się o rodzinę, przyjaciół, o przygotowanie, o to, jak zdobyła ósemkę. I wtedy zadał pytanie.<br />
<i>- Znalazłaś sojuszników?</i><br />
<i>- Oczywiście. - </i>zaczyna<i>. - Dowiecie się, ale w odpowiednim czasie.</i><br />
Później idzie chłopak z jej dystryktu. Moją uwagę przyciąga dopiero Sean, z siódemki. W ciągu swoich pięciu minut, tak nawija, że odpowiada tylko na dwa pytania. Przychodzi kolej na trybutkę z szóstki, a Charles się denerwuje. Skąd to wiem? Zaczyna się nagle drapać po całym ciele, po głowie, nosie, brodzie, nodze czy policzku. Pamiętam, jak on miał piętnaście lat, a ja czternaście. Kiedy jego mama oznajmiła mu, że ma się mną zajmować, zaczął się drapać właśnie w ten sposób. strasznie się denerwował. Poznaliśmy się, powoli zaprzyjaźniliśmy się. To była pierwsza osoba, która mnie polubiła. W dniu Dożynek dostałam od niego ostatni list. Jego słowa pamiętam do dzisiaj.<br />
<br />
<div style="text-align: right;">
Dystrykt 6, 15 czerwca</div>
<div style="text-align: center;">
Des! </div>
<div style="text-align: center;">
Bardzo się boję, nie mogę już wytrzymać. </div>
<div style="text-align: center;">
Coś na pewno pójdzie nie tak. Albo ja zostanę wylosowany, albo któraś z moich sióstr. </div>
<div style="text-align: center;">
Jestem bezsilny. </div>
<div style="text-align: center;">
Chcę, żebyś wiedziała, że dla mnie zawsze będziesz, poza rodziną, najważniejsza. </div>
<div style="text-align: center;">
Nigdy cię nie zapomnę. </div>
<div style="text-align: center;">
Tak, wiem, to brzmi smutno, jak pożegnanie, ale właśnie się tak czuję. </div>
<div style="text-align: center;">
Pamiętaj, jesteś dla mnie wszystkim.</div>
<div style="text-align: center;">
Char.</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div>
Później oglądałam go w telewizji. W oczach zawsze miał tą iskierkę smutku i rozczarowania. Na wywiadach padło pytanie o znajomych. </div>
<div>
- Nie, nigdy nie byłem lubiany. - odpowiedział. - Mam tylko jedną przyjaciółkę.</div>
<div>
A później widziałam go w walce. Widziałam jego cztery siostry w wywiadzie, kilka razy oglądałam każdą chwilę. Kibicowałam mu do ostatniej sekundy. Oddawałam pełno pieniędzy, kiedy tego potrzebował i kiedy nie. Na tournee byłam chyba jedyną osobą z mojego dystryktu, która cieszyła się z jego wygranej. </div>
<div>
Wracam do rzeczywistości. Kiedy na wywiad wchodzi chłopak z szóstki, Charles zaczął się drapać jeszcze bardziej. Okazało się, że ten trybut z jego dystryktu, jego rówieśnik, nazywa się Titus Fenton. Nie wiem czemu, ale brzydzę się go. Klepię mentora lekko po ramieniu. Ten odwraca się i tkwi w niemym zaskoczeniu. Dopiero po chwili dociera do niego, że to ja. Przytula mnie lekko, a mnie aż dziwi, jak bardzo się zmienił przez te trzy lata. Słyszę jego głos przy uchu. </div>
<div>
- Bądź na dachu, o pierwszej. I tak nie będziesz mogła zasnąć.</div>
<div>
Zdziwiona, odsuwam się od niego. Potem są wywiady zawodowców i kruchych osób z trójki. </div>
<div>
Słyszę swoje nazwisko. Teraz moja kolej.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<div style="text-align: center;">
***</div>
</div>
<div>
<br />
Wchodzę na scenę. Jestem przyzwyczajona, że wszystko kręci się wokół mnie. Caesar ma w tym roku zgniłozielone włosy, brwi i usta. Można powiedzieć, że podkolorowałam się pod niego. Tłum wita mnie wrzaskiem. Uśmiecham się i siadam na kanapie. Widać, że ludzie na publiczności już są lekko znudzeni, więc jestem prawie pewna, że za rok wywiady będą krótsze.<br />
<div>
- No, to może zacznijmy od samego początku. - zaczyna prowadzący. Kiwam głową. - Jesteś córką burmistrza, prawda Decima? Co cię skłoniło do zgłoszenia się?</div>
<div>
- Po pierwsze - upominam go. - mów mi Des. Tak, mój ojciec jest burmistrzem dwójki - uśmiecham się płytko. - A co do drugiego... Sama nie wiem. Po prostu tak zadecydowałam. </div>
<div>
- Rozumiem, widzę, że nie chcesz o tym mówić, więc przejdziemy do następnego pytania. Twój wynik na ćwiczeniach - możemy wiedzieć, co zrobiłaś?</div>
<div>
- To chyba jest poufna informacja, prawda? - unoszę brwi.</div>
<div>
- Taak, ale mniejsza z tym. Powiesz nam? </div>
<div>
Kręcę głowa, czego zabronił mi robić Pay. Już wiem, dlaczego. Kapelusz nagle znajduje się na ziemi, a moje zielone włosy upadły mi na ramiona. Caesar zaczyna się śmiać, publiczność wiwatuje, a ja szybko układam je we względnym ładzie.</div>
<div>
- Widzę, że poszłaś w moje ślady! - Prowadzący nie może przestać trząść się od śmiechu.</div>
<div>
- Och, kocham zmieniać kolor włosów! - posyłam publiczności uśmiech. </div>
<div>
- Ekhm, no dobrze, spokojnie. - uspokaja sam siebie. - Jak myślisz - czy zyskałaś sponsorów?</div>
<div>
- Możliwe, że ktoś zechciał mnie wesprzeć, ale nie liczę na dużo.</div>
<div>
Caesar myśli chwilę, a potem zadaje następne pytanie.<br />
- Jesteś z dwójki, masz najlepszy wynik, a z tego co wiem, to nie jesteś w grupie zawodowców. Jak to możliwe?</div>
<div>
- Oh, nie polubili mnie. Co chwila któryś z nich mi grozi, że zabije mnie pierwszą. - śmieję się. - Nie mam takiego zamiaru, to co im zawsze odpowiadam. Myślę, że mogą się mnie bać. </div>
<div>
- Groźna jesteś. Widzę, że jesteś wartościową i piękną dziewczyną, tak między nami - wskazuje na siebie i na mnie palcem kilka razy - masz kogoś?</div>
<div>
- Nie tylko zawodowcy mnie nie lubią, Caesarze. - mój uśmiech blednie. - Nie lubi mnie cały dystrykt. Sądzę, że mi zazdroszczą.</div>
<div>
- Nikt? Na pewno? </div>
<div>
Otwieram usta, żeby odpowiedzieć, ale rozlega się brzęczenie, które skutecznie mi przerywa.</div>
<div>
Caesar, widocznie zawiedziony, wstaje, mówiąc:</div>
<div>
- Mam nadzieję, że wygrasz, trzymam za ciebie kciuki. Panie i panowie, Des Crabb!<br />
Kłaniam się lekko i schodzę ze sceny. Oglądam wywiad Erwina. Chłopak opowiada o swojej rodzinie, marzeniu żeby wejść na arenę. Mówi o tym, jak bardzo mu się podoba w Kapitolu i ogólnie się podlizywał. Kiedy na scenę weszła Rachel, wypada prawie tak płytko jak ja. A Peter nawija o tym, jaki jest bezlitosny i ile będzie miał ofiar na arenie.<br />
Nikt tego nie mówi, ale każdy z nich ma jeden cel:<br />
mnie.<br />
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
***</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
Charles miał rację: W tą ostatnią noc nie mogę zasnąć. Dlatego pół godziny przed pierwszą, wstaję, ubieram jakiś dres i lekko się maluję, żeby jakby co to dalej grać pustą dziewczynę. Wymykam się cicho z naszego piętra. Chodzę głównie po dywanach, co mi ułatwia sprawę. Wjeżdżam na dwunaste piętro i tam też idę bezszelestnie. Otwieram drzwi na dach i widzę: Charles już tam na mnie czeka. Szybko do niego biegnę i go przytulam od tyłu. Cuchnie tym swoim lekiem, więc się lekko odsuwam.<br />
- Więc jednak przyszłaś - odwraca się. Jego brązowe włosy są w nieładzie, a zielone oczy błyszczą niebezpiecznie. - Lyme, wiem.<br />
- Skąd znasz to imię? - nie, nie, nie, nie<br />
- Mam swoje sposoby. - uśmiecha się.<br />
- Umrę pierwszego dnia, wiesz? - powoli osuwam się na ziemię. - Nie mam szans...<br />
Char nic nie robi, tylko siada obok mnie.<br />
- Lyme, jesteś silna, dasz sobie radę. Przecież trenujesz - pociesza mnie. - Masz nad nimi przewagę, nie wiedzą, co potrafisz.<br />
- Sama się zgłosiłam... - podnoszę wzrok na niego. - Przez mojego ojca.<br />
- Ciii, nie mów o tym. - Przytula mnie i ociera łzy. Ja płaczę? - Wiesz, na arenie uważaj tylko na chłopaka z mojego dystryktu. Z innymi dasz sobie radę.<br />
- Czemu? - marszczę brwi.<br />
- Z nim coś jest nie tak. Ma poprzewracane w głowie.<br />
- Ok. A jako mentor innego dystryktu... Możesz przysyłać innym trybutom rzeczy od sponsorów?<br />
- Nie, nie mogę. Niestety. Ale wiem - bierze moją twarz w dłonie - że to wygrasz. Tak, czy inaczej.<br />
- Char...<br />
Zamyka mi usta krótkim pocałunkiem. Zaskoczona, nie odwzajemniam go. Kiedy się ode mnie odrywa, tylko się w niego wtulam.<br />
- Nie myśl teraz o tym. Pamiętasz jak wrzuciliśmy Rebbecę do rzeki?<br />
Parskam śmiechem. Rebbeca to starsza siostra Charlesa, kiedyś mi dokuczała, śmiała się ze mnie. Mi to nie przeszkadzało, ale on się wkurzył. Pewnego dnia wynieśliśmy ją z domu, kiedy spała i wrzuciliśmy do przepływającej obok rzeki. Jej mina była bezcenna.<br />
- Albo jak próbowałem cię nauczyć gotować?<br />
- Jak cię pomalowałam kiedy spałeś?<br />
- Jak handlowaliśmy na czarnym rynku rzeczami z Kapitolu?<br />
- Jak się zgubiliśmy przy sklepie koło twojego domu?<br />
- Kiedy myśleliśmy, że Minnie zabrała ci farbę do włosów?<br />
Jeszcze przez chwilę przypominamy sobie różne rzeczy, aż w końcu nie możemy przestać się śmiać.<br />
- Wiesz... - zaczynam. - Miałam taki sen, był o tobie, że byłeś na arenie i to ja cię zabiłam...<br />
- Nie, słuchaj. Nie wrócę na arenę, nigdy w życiu. Obiecuję ci. I nie zginę. To też ci obiecuję.<br />
- Pamiętasz o swojej obietnicy? Jak wygram, kończysz z ćpaniem.<br />
- Pamiętam. Już się powoli odzwyczajam. Nie zmień się tam, co? Nie zmień się w bezlitosną morderczynię.<br />
- Już nią jestem, Char.<br />
- Nie prawda, nie jesteś.<br />
- Zabijałam ludzi. Donosiłam na nich Strażnikom. A ci potem robili egzekucje.<br />
- Nie możesz tak myśleć. Wygrasz i wrócisz do mnie.<br />
- Ok. Ale jak będę miała zaburzoną psychikę...<br />
- Nie. Wrócisz do mnie i będziesz taka jak teraz. Ja Ci już coś obiecałem. Teraz twoja kolej.<br />
- Dobra, obiecuję.<br />
- Dziękuję. Nie mogę cię stracić.<br />
- Wiesz, że płakałbyś po mnie jako jedyny?<br />
- Ale płakałbym więcej niż cała piętnastoosobowa rodzina. - Znowu czuję jego wargi na swoich. Całujemy się delikatnie, zanurzam rękę w jego włosach. Na swojej talii czuję jego dłoń. Nie chcę przerywać, tak jest dobrze. Ale niestety po jakiejś minucie odrywamy się od siebie.<br />
Później tylko siedzimy wtuleni w siebie. Ten czas tak szybko mija, że już muszę wracać, żeby nikt nic nie podejrzewał. Kiedy znajduję się u siebie w pokoju, błyskawicznie zasypiam. Bez koszmarów, bez snów.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
***</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
Budzę się, mam dobry humor. Dopiero pod prysznicem przytomnieję i przypominam sobie, co się dzisiaj stanie. Natychmiast pochmurnieję. Szybko kończę kąpiel, suszę się, a potem robię makijaż i układam włosy. Wciskam się w białą sukienkę i zielone obcasy. Idę w nich na śniadanie, na którym jem - jak zwykle - truskawki w czekoladzie. Walczę ze sobą, żeby nie zwymiotować. I potem wszystko dzieje się tak szybko. Labia i Taylor odprowadzają nas do poduszkowca (ta pierwsza pochlipuje), siadamy koło innych trybutów, od których oddzielają nas tylko parawany, jak w szpitalu. Wszczepiają mi lokalizator, czuję wzniesienie w miejscu, w którym się on znajduje. Zostajemy przeniesieni do małych pomieszczeń pod areną, gdzie czeka na mnie Payton. Mamy pół godziny, żeby się przygotować. Zakładam zielone spodnie z odpinanymi nogawkami, czarną koszulkę bez rękawów, zieloną bluzę, a na to kurtkę. Zmieniam moje szpilki na ciepłe skarpety i myśliwskie buty. Zmywam makijaż i czekam. Rozlega się kobiecy głos:<br />
- Pięć minut.<br />
Przytulam się do Pay'a, a on mi na to pozwala. Siedzimy tak, dopóki nie słyszymy:<br />
- Trzydzieści sekund.<br />
Patrzę na niego przestraszona, a on odwzajemnia mi się trzema słowami.<br />
- Wygraj. Dla mnie.<br />
Kiwam głową. i wchodzę do "tuby"<br />
- Dziesięć sekund.<br />
- Powodzenia, Dec.<br />
- Siedem... Sześć... Pięć... Cztery... Trzy... Dwa... Jeden...<br />
Wjeżdżam na górę. Mam sześćdziesiąt sekund na to, żeby się rozejrzeć.<br />
- Panie i Panowie, sześćdziesiąte siódme Głodowe Igrzyska uważam za rozpoczęte!<br />
Dookoła nas jest łąka i pojedyncze drzewa.<br />
- 50!<br />
Za tym widać góry. Nie wysokie, ale góry.<br />
- 40!<br />
Nigdzie nie ma lasu.<br />
- 30!<br />
Erwin stoi cztery osoby po mojej prawej, a Milena zaraz koło niego.<br />
- 20!<br />
Na migi pokazuję jej, że biegniemy w lewo.<br />
- 10!<br />
Przygotowuję się do biegu.<br />
- 8!<br />
Wygram.<br />
- 7! 6! 5! 4! 3! 2! 1!<br />
Ktoś w ostatniej chwili wyleciał w powietrze. Słychać gong.<br />
<br />
***<br />
<br />
Taka długość chyba rzeczywiście jest lepsza :P<br />
Nowa szkoła ; -;<br />
Boję się XD<br />
<br />
Ze względu na to że coś mi się pomieszało w archiwum, musiałam usunąć poprzednią wersję tego rozdziału, za wszystkie problemy związane z tym przepraszam XD</div>
</div>
</div>
Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-29258748060609072732013-08-27T14:47:00.001+02:002013-08-27T14:47:52.434+02:00Rozdział VI Na następnych treningach staram się nie wyróżniać. Chodzę tylko na te rzeczy, które mi idą gorzej - zakładanie wnyk, węzły, ogniska i kamuflaż. Dopiero ostatniego dnia, przed lunchem, po którym mamy być oceniani, kiedy już nikogo nie ma, nawet organizatorów, biorę do ręki nóż. Piękny, idealnie wyważony i naostrzony. Zamykam oczy i rzucam. Kiedy je otwieram, widzę, że nóż jest wbity idealnie w środek. Szybko go wyrywam i odkładam. Odwracam się, żeby dołączyć do trybutów, ale wpadam na Labię.<br />
- Skarbie... - wydaje się być zaskoczona.<br />
- Proszę, nic nie mów... - patrzę na nią błagalnie.<br />
- Wiedziałam, że coś w sobie ukrywasz. - bierze kosmyk moich włosów i się nim bawi. - Ale nie spodziewałam się, że coś takiego. - odkłada go. - wygraj.<br />
Nic nie mówię, tylko kiwam głową i idę na lunch z głupkowatym uśmiechem. Nakładam sobie najbardziej ekstrawaganckie potrawy i idę do mojego stolika. Jak zwykle siedzę sama. Już mam zamiar dopić coś, co smakuje jak mydło zmieszane z sokiem jabłkowym, kiedy dosiada się do mnie ta drobniutka czternastolatka z dziesiątki.<br />
- Milena. - mówi.<br />
- Nie, Decima, lub najwyżej Des, skarbie - odpowiadam. - Różnie mnie nazywali, ale jeszcze nigdy nie byłam Mileną.<br />
- Nie, to ja jestem Milena - syczy. - I ty dobrze o tym wiesz.<br />
Otwieram oczy w zaskoczeniu i chichoczę. Dziewczyna tylko kręci głową, rysuje kółko na blacie, stuka trzy razy i odchodzi.<br />
Ma rację - dobrze wiem. Nadal grając głupią, dopijam mój napój i przeglądam się w szybie. Udaję niezadowolenie, że niby coś mi się stało z makijażem i idę do toalety, gdzie Milena już na mnie czeka. Czyli dobrze rozszyfrowałam: kółko - damska toaleta, trzy stuknięcia - za trzy minuty. Wskazuje mi jedną z kabin, a sama wchodzi do sąsiedniej. Zaskoczona wchodzę do tej, którą mi wskazała i siadam na zamkniętej klapie od toalety. Po chwili, dołem wysuwa mi się notatnik i długopis.<br />
Na pierwszej kartce jest napisane:<br />
<i>Widziałam jak rzucasz.</i><br />
<i><br /></i>
<i>Kiedy? </i>- odpisuję.<br />
<br />
<i>Nie graj głupiej, tutaj nie musisz. - </i>wzdycham. Co to za różnica, przecież wieczorem i tak wszyscy się dowiedzą.<br />
<br />
<i>Dobra, czego chcesz?</i><br />
<i><br /></i>
<i>Sojuszu. </i><br />
<i><br /></i>
<i>Nie ma mowy, gram na własną rękę.</i><br />
<i><br /></i>
<i>Czemu?</i><br />
<i><br /></i>
<i>Wydajesz się być sympatyczna, nie chcę się przywiązywać, a potem patrzeć na twoją śmierć. - </i>szczera prawda.<br />
<br />
<i>Ciężko było cię rozgryźć. Jesteś dobra w graniu tej rozpieszczonej córeczki. Ale po tym, jak przefarbowałaś włosy i jak rzuciłaś maczetą a później nożem, domyśliłam się.</i><br />
<i><br /></i>
<i>Ktoś jeszcze widział?</i><br />
<i><br /></i>
<i>Nie, tylko ja i ta wasza opiekunka. </i><br />
<i>Ale ludzie się dowiedzą.</i><br />
<i><br /></i>
<i>Tak? Kiedy?</i><br />
<i><br /></i>
<i>Na wywiadach. </i><br />
<i><br /></i>
I tu mnie ma. Słyszałam, że w tym roku będą wywoływać od dwunastki do jedynki na wywiadach.<br />
<br />
<i>Dobra. Możemy się sprzymierzyć, ale kiedy będę chciała odejść, ty też sobie pójdziesz i nie będziesz mnie śledzić. </i><br />
<i><br /></i>
<i>Zgoda. </i><br />
<i><br /></i>
<i>Widzimy się na arenie. Z tego co widziałam, to dość szybko biegasz. Biegniemy do rogu, zabieramy jak najwięcej, zabijamy kogo się da i spadamy.</i><br />
<i>Nie chcę, żeby<b> <u>KTOKOLWIEK</u></b> się dowiedział o mojej taktyce, <b>jasne</b>? </i><br />
<i><br /></i>
Podaję notatnik i nie czekając na odpowiedź, spuszczam wodę. Poprawiam ubranie i wychodzę. Wiążę oliwkowe włosy w wysoki koński ogon, kiedy wychodzi Milena. Nie patrzę na nią, a ona na mnie. Poprawiam jeszcze błyszczyk, upewniam się, że wszystko jest ok, a następnie wracam na salę, gdzie już prawie nikogo nie ma, wszyscy już się ustawili w kolejce do oceny. Idę w ich ślady. Wyczytują Rachel. Po około dwudziestu minutach, wchodzi Peter. Mija godzina, a mechaniczny głos wzywa mnie. Piszczę "z podekscytowania" i pcham drzwi. Podchodzę do stanowiska na którym uczyłam się wiązać węzły.<br />
<br />
***<br />
Coraz bardziej się zbliżamy do areny, a tam już będę mogła zabijać *0*Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com13tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-64258388746493112092013-08-26T13:38:00.001+02:002013-08-26T13:38:02.306+02:00Rozdział VDla Miry :D<br />
<br />
***<br />
<br />
Po kolacji oglądamy powtórkę parady. Mam rację, wyglądałam najlepiej. Jednocześnie wypadłam płytko, ale w końcu o to chodzi, nie? Po pogratulowaniu Pay'owi, idę do siebie. Myję się różnymi lawendowymi mydłami i w samej bieliźnie kładę się spać.<br />
Budzę się koło szóstej, zamawiam truskawki w czekoladzie i przeglądam szafę. Znajduję tam coś, co na treningach może mi się przydać: Czarny luźny dres, szarą koszulkę na ramiączkach i do kompletu - czarną bluzę. Zakładam to wszystko i zjadam mój ulubiony przysmak. Na koniec wkładam jeszcze buty do biegania. Robię makijaż, dzięki specyfikom z Kapitolu, mimo treningów, zostanie on w nienaruszonym stanie na twarzy. Właśnie wtedy puka do mnie Labia i mówi że mam przyjść na śniadanie. Wychodzę i siadam do stołu. Siedzi tam tylko Taylor.<br />
- Słuchaj. - mówi do mnie. - Na treningach masz ćwiczyć. Jesteś tępa, więc nie dołączysz do zawodowców, ale jak się postarasz to może...<br />
Prowadzi długi monolog o tym, jakie mam szanse na sojusz, bla, bla, bla. Czy ona siebie słyszy? Cóż, ja nie mam zamiaru się do nikogo przywiązywać, bo jak potem zabiję tą osobę? Będzie trudniej. Do stołu podchodzi Erwin i mentorka natychmiast traci mną zainteresowanie. Za dziesięć ósma jesteśmy pod salą treningową. Punktualnie o ósmej przychodzi jakiś facet i tłumaczy nam, że są różne stanowiska, możemy podejść do każdego, mamy się nie wdawać w walki z trybutami i inne takie.<br />
Niemal natychmiast idę do stanowiska z jadalnymi roślinami. To, co tam będzie, może dawać jakiekolwiek pojęcie o arenie. Po mistrzowsku rozpoznaję wszystkie rośliny. Areną będzie las, mogą być góry. Kieruję się do węzłów, gdzie zakładam pierwszorzędne pułapki, wnyki i tak dalej. Decyduję się na maczetę, z którą nigdy nie miałam do czynienia. Ćwiczę tam aż cztery godziny, dopóki jakiś zawodowiec (chyba Peter) do mnie nie podchodzi.<br />
- Ej, lala. - zaczyna. - spadaj.<br />
- Oh, mówisz do mnie? - uśmiecham się tępo i rozglądam się. - Chyba do mnie, nikogo innego nie ma.<br />
- Do ciebie. - warczy. - Idź sobie i oddaj mi to.<br />
- Czemu tak niemiło? - prowokuję go. - Można poprosić, przecież nic ci nie zrobię.<br />
- Słuchaj, księżniczko. - łapie mnie za koszulkę i przyciska do ściany. Strażnicy reagują, ale stoją za daleko, żeby cokolwiek zrobić. - Zabiję cię na arenie, ale teraz, PROSZĘ, oddaj mi maczetę. Albo sam sobie ją wezmę.<br />
Mrużę oczy i przygotowuję się do rzutu.<br />
- Wolę tą drugą opcję. - Ciskam bronią w kukłę. Trafia prosto w serce. Odwracam się i widzę, że wszyscy się na nas patrzą. No tak, mam być tępa.<br />
- Patrzcie, trafiła! - piszczę i zaczynam skakać. - Trafiła, iiii!<br />
Wszyscy wrócili do zajęć, tylko Peter jest jaki był.<br />
- Zginiesz pierwsza - syczy mi do ucha.<br />
- Och, szkoda, chciałabym przeżyć dłużej od ciebie. - krzywię usta w podkówkę, ale mam ochotę wybuchnąć śmiechem.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
***</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
- I jak wam poszło? - spytała Taylor po pierwszym dniu treningu. Wiem, że chodzi jej tylko o Erwina.</div>
<div style="text-align: left;">
- Wspaniale, podniosłem się w rzucaniu nożami, postrzelałem trochę z łuku i... - waha się. - i poćwiczyłem walkę maczetą, moją ulubioną bronią. I myślę, że nasza lalunia mogłaby nam coś wytłumaczyć. </div>
<div style="text-align: left;">
- Ale co? - zatrzepotałam rzęsami.</div>
<div style="text-align: left;">
- Chodzi o Petera - mówi chłopak. </div>
<div style="text-align: left;">
- Decima...? - Taylor marszczy brwi.</div>
<div style="text-align: left;">
- Oh... - chichoczę. - Ten miły chłopak z jedynki ze mną rozmawiał. </div>
<div style="text-align: left;">
- O czym? - dopytuje się mentorka.</div>
<div style="text-align: left;">
- Chciał powalczyć maczetą, a akurat zajmowałam stanowisko.</div>
<div style="text-align: left;">
- Ta, jasne i tylko zgrywałaś idiotkę. Mogłabyś nam wszystkim wytłumaczyć, dlaczego tak perfekcyjnie rzuciłaś maczetą w kukłę?</div>
<div style="text-align: left;">
Cholera. </div>
<div style="text-align: left;">
- Och, tamto... - rumienię się, a przynajmniej mam taką nadzieję. - Zdenerwowałam się i tyle... On miał taki mocny uścisk, bałam się, że coś sobie nią zrobię, a nie mogłam tak po prostu jej upuścić. Po prostu rzuciłam i trafiłam. </div>
<div style="text-align: left;">
- Grabb! - denerwuje się mentorka. </div>
<div style="text-align: left;">
- Tak, wiem, maczetą się nie rzuca. Przecież nie jestem głupia!</div>
<div style="text-align: left;">
Jestem. </div>
<div style="text-align: left;">
- Słuchaj, nie możesz tak po prostu...</div>
<div style="text-align: left;">
- Przestań! Wszyscy przestańcie! - krzyczę piskliwym głosikiem i pochlipując (albo wydając po prostu takie odgłosy) biegnę do swojego pokoju. Niemal natychmiast przykładam policzek do drzwi. </div>
<div style="text-align: left;">
- ..ci, ona coś ukrywa. - słyszę głos Erwina.</div>
<div style="text-align: left;">
- Przestań, Er. - odpowiada Taylor. - Jest po prostu tępa. Mówię ci, nic nie potrafi zrobić. To MUSIAŁ być przypadek.</div>
<div style="text-align: left;">
- Ale tak idealnie się wbiła!</div>
<div style="text-align: left;">
- Chcesz wiedzieć, co tak na prawdę zdarzyło się przy windzie? - Jej głos jest surowy, zresztą jak zawsze. - Zaatakowałam ją, bez broni, bez niczego. Tylko przygwoździłam ją do podłogi, a ona zaczęła ryczeć. Nawet się nie szamotała, tylko zaczęła wzywać ochronę, służących, wszystkich. To jedno wielkie beztalencie pod tapetą. </div>
<div style="text-align: left;">
- Jasne. Ale jak później powiem "a nie mówiłem" to się nie denerwuj.</div>
<div style="text-align: left;">
Dociera do mnie to, co powiedział Erwin. Nie da się go przekonać, że to był przypadek. Zawodowcy już mnie nienawidzą, więc nie mam nic do stracenia.<br />
Wiem, jak zaskoczyć organizatorów.</div>
Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-82309074898846932792013-08-25T22:25:00.000+02:002013-08-25T22:25:43.565+02:00Rozdział IV Patrzę na ekran. Chyba jesteśmy wyświetlani najczęściej, to dobry znak. Jestem pewna, że nikt nie mówił, że nie możemy nic robić oprócz machania i uśmiechania się do widowni. A nawet jeśli, to nic mi nie zrobią.<br />
Uśmiecham się i... jednym susem wskakuję na barierkę przede mną. Teraz stoję na przodzie (przedzie?) rydwanu, a kamery zwracają się do mnie. Uśmiecham się i z wyższością patrzę na wszystkich dookoła. Kiedy się zatrzymujemy, a Snow zaczyna mówić, staję obok Erwina, który pochyla się ku mnie i szepcze:<br />
- Spotkamy się na arenie, lalunio. Pójdziesz na pierwszy ogień.<br />
Patrzę mu w oczy, nieukazując strachu i odpowiadam takim samym tonem:<br />
- Nie mam takiego zamiaru, Mayson. Zginiesz zanim zdołasz mnie zobaczyć.<br />
- ...i niech los zawsze wam sprzyja! - przerywa nam głos Snowa, po czym wracamy do sali.<br />
- Wypadłaś świetnie! - Payton od razu do mnie przybiega. - Żaden trybut nigdy nie zrobił czegoś takiego! No, kilku spadło z rydwanu, ale to się nie liczy. Wyglądałaś jakbyś już wygrała te igrzyska! - przytula mnie i cicho mówi - I je wygrasz, Des.<br />
- Ale to ty zaprojektowałeś ten cudny strój. - odpowiadam.<br />
- Eee tam. - machnął ręką. - Od lat już miałem ten projekt, a ty byłaś po prostu idealna, żeby go założyć. - Kiedy mówi, bawi się swoim kolorowym warkoczem. Podaje mi ramię. - Wracamy?<br />
Rozglądam się po sali. Dużo osób już poszło, Erwin rozmawia z Taylor, Trybuci z szóstki... szóstka! Widzę go.<br />
- Poczekaj chwilę na mnie, dobrze? - pytam i nie czekam na odpowiedź.<br />
Charles widzi, że do niego biegnę, wiem to. Mimo wszystko odwraca wzrok i udaje, że jest zajęty. Kiedy już jestem koło niego, słyszę jak mówi do trybutów:<br />
- Zaraz przyjdę, obiecuję, będę za kilka minut. - odbiegają, a on patrzy na mnie zbolałym wzrokiem. - Des, to było głupie.<br />
- Powiedział naćpany zwycięzca igrzysk. - odpowiadam, zanim zdołam się ugryźć w język.<br />
- Słuchaj, wiem że nigdy mi tego nie wybaczysz, ale na ekranie to wygląda lepiej. Na arenie zmieniasz się i szukasz sposobu, żeby zapomnieć. - Fakt, nie wybaczę mu, że nawet nic do mnie nie napisał. - Ale żeby się zgłaszać? Nie taką cię poznałem, Des.<br />
- Wiesz, czemu się zgłosiłam? Bo dotarło do mnie, że nikt nie będzie za mną płakał, a tu ktoś mnie doceni.<br />
- Ja będę płakać. A jak zginiesz, jestem pewny, że uzależnię się jeszcze bardziej. - łapie mnie za ramiona.<br />
- To w takim razie, jak wygram...<br />
- Nie żeby coś, ale nie wydaje mi się, żebyś miała szanse na wygraną. Widziałaś tych z jedynki? albo z czwórki?<br />
- Jasne. Ale jak wygram, pójdziesz na odwyk, zgoda?<br />
- Niech będzie.<br />
Podaliśmy sobie dłonie.<br />
- Do zobaczenia. - mówię i wracam do stylisty.<br />
- Czemu do niego poszłaś? - pyta Payton. - To morfalinista. W czasie Igrzysk jest mniej... na fazie, a potem przez cały rok tylko śpiewa, maluje i ma wszystko gdzieś. Nie zadawaj się z nim.<br />
- Wiesz... - zaczynam cicho, kiedy powoli kierujemy się do windy. - Zastanawiałeś się kiedyś, jak to jest poza Kapitolem? W dystryktach? Powiem ci. - zatrzymuję go i patrzę mu w oczy. - To okropne miejsca. Może oprócz dwójki. Nie licząc zawodowców, nikt nigdy się nie zgłasza do Igrzysk, no chyba że jest samobójcą. Wie, że umrze. W biedniejszych, takich jak trójka, siódemka czy dwunastka, dzieci kąpią się okazjonalnie, a większość z nich nigdy nie miała w ręku świeżego, prawdziwego chleba. Umierają z głodu, zimna, czy nawet od zwykłych poparzeń, użądleń lub ran bo biczowaniu. - popatrzył się na mnie ze strachem w oczach.<br />
- Biczowanie? - pyta - Takim batem, jak się robi na koniach?<br />
- Dokładnie takim batem. Dożynki są okropne, wszyscy liczą tylko na to, żeby to nie ich nazwisko wylosowano. A ja zawsze miałam szczęście, byłam z najbogatszego dystryktu, w sumie miałam wszystko. Wynosiłam jedzenie i koce z pociągu pod pretekstem pikniku i rozdawałam. Ty w miesiąc wydajesz tyle, że starczyłoby, żeby ich wykarmić przez kilka lat. To okropne miejsca. A Charles chce tylko zapomnieć. A ja go dobrze rozumiem, to mój przyjaciel. - Orientuję się, że kończę szeptem, więc podnoszę głos. - Idziemy?<br />
Pay, jak na niego mówię, tylko skinął głową.<br />
- Nie wiedziałem, przepraszam.<br />
- Nic nie szkodzi. nie ty jeden. - uśmiecham się. - Truskawki w czekoladzie?<br />
- Zawsze i wszędzie.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
***</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-35032144182161709532013-08-25T01:50:00.002+02:002013-08-25T09:52:04.126+02:00Rozdział III Nikt mi nie musi tłumaczyć, dokładnie wiem, że wszystko w moim pokoju jest tylko dla mnie. Zresztą, odkąd sięgam pamięcią, zawsze tak było. Szybko wybieram zgniłozieloną farbę do włosów, wszyscy uznają to za mój kaprys, a to będzie najlepszy kamuflaż. Znowu zostawiam czarne końcówki. Dopasowuję do tego jakąś sukienkę i buty (oczywiście na obcasach, a jak!) i idę się pomalować. Właśnie kończę robić paznokcie, kiedy Labia woła mnie na obiad.<br />
<div>
Kiedy siadam do stołu, dalej udaję przerażoną, pustą dziewczynkę. Opiekunka wychwala mój strój, a kiedy pyta czemu milczę, patrzę na Taylor, a ona tylko niezauważalnie kręci głową. Udaję, że jestem na tyle tępa, że nie wiem o co jej chodzi.</div>
<div>
- Bo widzisz... - zaczynam. - Chodzi o naszą mentorkę.</div>
<div>
- Co z nią, skarbie? - świergocze Labia. </div>
<div>
- Ona... to było dzisiaj jak wyszłam z windy, a wtedy...</div>
<div>
- Pomyślałam, że się urwała, bo bardzo szybko przyszła - przerywa mi Taylor. - Wiesz, Erwin przyszedł kilka godzin później.</div>
<div>
Opiekunka łatwo daje się nabrać, a ja nie protestuję. Lepiej, żeby myślała, że jestem zbyt onieśmielona i zawstydzona, łatwiej będzie nabrać cały Kapitol. </div>
<div>
</div>
<div>
***</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Następnego dnia od rana spędzam czas z moim stylistą, Paytonem. Jak każdy w stolicy, on też dał się porwać kociej modzie. Wygląda jakby uciekł z psychiatryka: Ma fioletowe afro, z którego zwisa warkocz przechodzący przez wszystkie kolory tęczy. Przy podłodze jest czerwony. Skórę też sobie tak pofarbował, a ubrania nosi czarne. W dodatku ma kolczyki chyba w każdym możliwym miejscu: w nosie, w wardze, w brwi, w języku... A w uszach mienią się tęczą. Do tego ma wąsy i coś, co chyba ma imitować kocie uszy. Ale jest normalny. Fajnie się z nim gada, jak każdy tutaj, chwali mnie za to, że nadążam z modą. W końcu przeszliśmy do mojego stroju. </div>
<div>
- Wystąpisz jako strażniczka pokoju - mówi, ale kiedy widzi, że mi się to nie podoba, to szybko wyjaśnia. - Oczywiście w przerobionym stroju, w pełnym makijażu i, co najważniejsze, na obcasach. </div>
<div>
- Może być. - mówię. - Dawaj.</div>
<div>
zawiązuje mi oczy opaską, żebym nic nie widziała. Czuję tylko jak ktoś coś na mnie wkłada, zapina i wygładza. Później czesze mi włosy. </div>
<div>
- Nie otwieraj oczu - zwraca się do mnie Payton.</div>
<div>
Słucham go, a on mnie maluje, po czym prowadzi mnie do lustra i pomaga mi założyć buty. Powoli uchylam powieki. </div>
<div>
Widzę siebie: jestem piękna i zadziorna. Moje zielono-oliwkowe włosy są rozpuszczone, wypływają spod kasku i gładko spływają na ramiona. Biały kostium, który odkrywa trochę mojego ciała, jakby przeszedł przez nożyczki. Nie ma rękawów, tylko grube ramiączka i dekolt "w serek". No i ma krótkie nogawki, takie jakby szorty. Są podstawowe odznaki i symbole, a nawet kilka dodatkowych. Buty są całe szczęście na koturnach (wolę je od zwykłych szpilek), ale sięgają do połowy łydki i wyglądają trochę jak glany, też białe. Payton ma talent do makijażu: mam lekko pocieniowane oczy, pod kolor włosów, pomalowane rzęsy i kreskę. Ust nie ruszył i zostawił mi piegi. Odwracam się do niego i rzucam mu się na szyję. </div>
<div>
- Dziękuję. - szepczę.</div>
<div>
- Nie ma za co. - odpowiada. - To moja praca. Masz ochotę na truskawki w czekoladzie? Do parady została jakaś godzina.</div>
<div>
- Ja nie miałabym ochoty na truskawki? Proszę cię...</div>
<div>
- Kto zje więcej?</div>
<div>
Mrużę oczy.</div>
<div>
- Zgoda.</div>
<div>
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
***</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Jakieś piętnaście minut przed rozpoczęciem parady rydwanów, razem z moim stylistą wchodzimy na salę. Czekają już tam Erwin i jego stylistka. Ma strój, który pasuje do mojego, ale ja w nim wyglądam o niebo lepiej. Uśmiecham się z pogardą. </div>
<div style="text-align: left;">
Nasze konie są brązowe, a rydwan czarny. Już wiem co zrobię, żeby zwrócić na siebie uwagę. </div>
<div style="text-align: left;">
Rozglądam się po sali. Trybuci z jedynki, Peter i Rachel, patrzą na mnie pogardliwie, sami mają dziwne kostiumy, które kojarzą mi się z wymiotami. Sean (chłopak z czwórki) i jego partnerka stoją koło nich. Chłopak z siódemki, Jules, jest cały ubrany na zielono. A najdrobniejsza dziewczyna z dziesiątki, wygląda jak krowa. Dosłownie, widać tylko głowę i ręce od łokci w dół. Stwierdzam, że wyglądam najlepiej z całego towarzystwa i wchodzę na nasz rydwan. Po chwili jedziemy już za zawodowcami. Czas wprowadzić w życie mój plan. </div>
<div style="text-align: left;">
Muszę mieć sponsorów.<br />
<br />
•••<br />
<div>
<br /></div>
<div>
Namieszałam, namieszałam. Ale jestem już dwa rozdziały do przodu, co mnie bardzo cieszy ;) </div>
<div>
<br /></div>
<div>
N. K. K.</div>
</div>
Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-601535869249482869.post-70485271812554540762013-08-24T17:00:00.000+02:002013-08-25T21:37:16.908+02:00Rozdział IIDedyk dla Lily, która skomentowała poprzedni rozdział, dziękuję :)<br />
<br />
•••<br />
<br />
Budzę się zlana potem. Ten sen powtarza mi się od miesiąca, ale dalej mnie przeraża. A co najgorsze - przypomina mi o Charlesie - moim przyjacielu, którego poznałam podczas jednej z podróży po dystryktach. Jak każdy się ze mnie nabijał, ale był skazany na moje towarzystwo przez miesiąc, co wystarczyło, żebyśmy się zaprzyjaźnili. Niechętnie wyjechałam z szóstego dystryktu (mimo strasznie niezadbanych ludzi i okropnego jedzenia) kilka dni przed Dożynkami. Wylosowali go... ale wygrał. A teraz się strasznie uzależnił od... sama nie wiem czego. Chyba jakiegoś lekarstwa. Nikt z szóstki później już nie wygrał, więc to on będzie przygotowywał dzieciaki na rzeź... I wtedy dociera do mnie, że sama tam jadę. Co ja zrobiłam! Kiedy się z nim zobaczę, będzie naćpany, a później zginę. Nie ma to jak pozytywne myślenie.<br />
Wchodzę pod prysznic, dalej o nim myśląc. Myję się pachnącymi lawendą mydełkami i szamponami, a potem przebieram garderobę i znajduję (całe szczęście!) turkusową sukienkę i czarne koturny, po czym robię profesjonalny makijaż. Kiedy otwieram drzwi, żeby pójść na śniadanie, wpadam na Labię.<br />
- Och, jak pięknie wyglądasz! - uśmiecham się.<br />
- Popatrz na siebie, złotko - piszczy. - To ty tu jesteś gwiazdą! Co prawda, ta moda wyszła z Kapitolu jakiś miesiąc temu, ale i tak za tym nadążasz, bo nawet imię masz modne!<br />
- Co? - marszczę brwi. - Imię?<br />
- Oj nie krzyw się tak, to szkodzi urodzie! Decima to znaczy, po łacinie, "dziesiąty". Teraz są modne łacińskie imiona, to taki zapomniany język... - tłumaczy. - Moje imię to na przykład "usta". Widzisz, Kapitolińczycy cię pokochają!<br />
Jeszcze raz podnoszę kąciki ust i idę coś zjeść. Po kanapce z pierwszorzędną szynką i niezliczonych truskawkach w czekoladzie, wchodzą Erwin, Labia i jakaś kobieta, na oko dwudziestoletnia.<br />
- Taylor. - mówi. Dopiero potem się orientuję, że to jej imię, a ona jest naszą mentorką. - No, to mówcie, w czym jesteście dobrzy, czy chodziliście na treningi i tak dalej. Chcę was poznać.<br />
- Ja świetnie walczę maczetą - zaczyna Erwin. - Dobrze rzucam nożami, walczę wręcz, mogę polegać na swojej sile. Nie opuściłem żadnego treningu i umiem zapalić ognisko.<br />
- A ty? - mentorka zwraca się do mnie.<br />
- A ja mam to wszystko gdzieś. - mówię obojętnym tonem, ale muszę się powstrzymywać od parsknięcia śmiechem na widok jej miny.<br />
- Na pewno jesteś w czymś dobra - kręci głową.<br />
- Wcale nie. W całym swoim życiu nie byłam na ani jednym treningu.<br />
Labia chichocze, Erwin patrzy na mnie, jak na jedzenie, Taylor nadal ma taką śmieszną minę, że coraz trudniej jest udawać, a ja jem truskawki w czekoladzie.<br />
- Ty - zwracam się do awoksa. - przynieś tego więcej.<br />
Służący wskazuje za okno. Chyba chce mi pokazać, że zaraz będziemy w stolicy, ale ja mówię, że nic mnie to nie obchodzi, po czym dostaję przysmak. Kiedy już słyszę zza szyby wrzaski, klaskanie i inne takie, podchodzę z talerzem do okna i patrzę na ludzi z wyższością, Zauważam, że niemal wszyscy mają kolczyki w wardze, warkocze i kocie wąsy, a niektórzy ogon. Jaskrawe kolory nadal są w łaskach. Kiedy już wydaje mi się, że zwalniamy, obojętnie opieram się o szybę i dalej się objadam. Większość osób na peronie już oszalało, chcą, żebym się do nich uśmiechnęła, pomachała. Ale nie robię nic z tych rzeczy, tylko odchodzę, by po chwili wyjść z pociągu.<br />
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
***</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
W Centrum Odnowy, moja ekipa jest zachwycona, bo nie mają dużo roboty. Smarują mnie tylko jakimiś maściami i kilka razy maczają w olejkach. Lubię ich. Wyglądają prawie tak samo. Jeden (tak na nią mówię) ma jednego warkocza i kolczyka w wardze, cała jest fioletowa. Dwa (to też nie jest imię) ma dwa warkocze i dwa kolczyki i niebieską skórę, włosy ubranie. Trzy (nie muszę mówić, prawda?) jest zielona i ma trzy kolczyki i warkocze. Wszystkie to dziewczyny. Podają mi szlafrok i mówią, że parada jest dopiero jutro, bo jeszcze nie dotarli wszyscy trybuci. Prowadzą mnie do windy i wciskają guzik z numerkiem "2", tłumacząc, że każdy dystrykt ma swoje piętro, więc bez wahania wysiadam kiedy winda się zatrzymuje. Ktoś zasłania mi oczy, podcina i siada na mnie w błyskawicznym tempie. Czuję ciężar na plecach, ale nie jest duży, więc to nie może być chłopak. Labia nie zrobiłaby czegoś takiego, więc to może być tylko Taylor. Uśmiecham się, ale ona nie może tego widzieć, więc dalej ją wprowadzam w błąd.<br />
- Jak tak można?! Ochrona!!! Ochrona, służący, ktokolwiek!!! - wrzeszczę, mając nadzieję, że mentorka daje się nabrać. - Pomocy!!! Niech tu ktoś przyjdzie!!! - walę w podłogę.<br />
Jak już zaczęłam grać rozpieszczoną dziewczynkę, muszę to kontynuować. Jeszcze chwilę pokrzyczałam, aż w końcu Taylor zasłoniła mi usta, więc zaczęłam płakać. Jestem świetną aktorką (potrafię być każdym, od mordercy przez sklepikarza do milionera), skromnie mówiąc, więc po chwili napastniczka mnie puszcza. Powoli wstaję i odwracam się w jej stronę, patrząc z "przerażeniem". Ona tylko kręci głową.<br />
- Myślałam, że jesteś beznadziejna, ale nie że aż tak. Pójdziesz na pierwszy ogień.<br />
Chcę jej powiedzieć, że nie mam takiego zamiaru, ale zamiast tego tylko jęczę i wbiegam do, jak mi się wydaje, mojego pokoju, gdzie wybucham śmiechem.<br />
<i>Wygram to</i>, myślę, <i>jeśli zawodowcy się zachowują tak jak ona, będzie łatwo. </i><br />
<i><br /></i>
•••<br />
<br />
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału, nie czuję tego jakoś.<br />
W dodatku nie wyszło aż tak płytko jak chciałam :D<br />
<br />
N. K. K.<br />
<i><br /></i>Numer 10http://www.blogger.com/profile/10358572025069256426noreply@blogger.com3