26 stycznia 2014

Rozdział XVII

     Na przeszkodzie do dystryktu dziesiątego stała mi tylko jedenastka, w której już byłam. Teraz jednak jestem na podwyższeniu przed Pałacem Sprawiedliwości w dystrykcie Mileny. Przez całą przemowę prześladuje mnie twarz byłej sojuszniczki. Z plakatów rozwieszonych dookoła. Widzę ją, kiedy Des o niej mówi (tak na marginesie, nie ma za co) Przypomina mi się wszystko. Od samego początku, kiedy zauważyłam ją na powtórce Dożynek, przez szantażowanie mnie, żeby mieć sojusz, po jej straszną, psychiczną śmierć. I kiedy patrzę na jej trumnę, gdzie nie ma nikogo, moje serce przeszywa ból. Cierpienie. Nie wiem, jak wyrazić moje współczucie dla tej biednej, małej dziewczyny, która nie miała nikogo. Dlatego skracam moją przemowę i odchodzę. Nie chcę, żeby ludzie zobaczyli moje łzy. Ale kiedy chowam się do łazienki, one nie lecą. Nie chcą, nie mogą? Co za różnica.
     Lyme, jesteś słaba. To były tylko tortury. Załamałaś się przez to. Twoja psychika obumarła, marzenia wygasły. Nie jesteś już tą osobą, którą byłaś... Nawet nie masz pojęcia, jak jestem ci wdzięczna!
     Proszę, przestań.
     Ly, co się dzieje?
To właśnie ten problem: nie wiem. Czy jesteśmy ludźmi nawet wtedy, kiedy zabijamy? Czy już w tej chwili, kiedy nóż wszedł w pierwsze ciało, stałam się martwa? Co czyni z nas ludzi? Dlaczego należę do tego samego gatunku, co te wszystkie dobre osoby?
     Jesteś pewna?
     Pewna czego?
     Że na świecie są dobre osoby. 
     Kiedy tak to ujmujesz, to niezbyt...
     A widzisz, ja jestem pewna. Dobrymi osobami są te, co coś robią dla innych. Złe to te, co nic nie robią, ale te są potocznie nazywane dobrymi. Za to te dobre trafiają za kratki, giną. Na przykład, dobra osoba nie powie o sobie, że jest dobra, a zła powie o sobie, że na sto procent, a nawet dwieście jest dobra. Będzie przekonana, że robi dobrze, kiedy nic nie robi, będzie się mylić, bo robi źle, a ta dobra osoba może mieć wyrzuty sumienia. Świat taki już jest. Nie ma odcieni szarości. Jest tylko czarny i biały. Nie ma czegoś takiego jak mniejsze zło. 
     Ale jeśli na przykład...
     Nie podawaj przykładów. Jeśli chodzi ci o coś typu "uratować siebie, czy dziesięć innych osób", to nie zastanawiaj się. Uratuj siebie. Dziesięć innych osób prawdopodobnie samo się wpakowało w te kłopoty, to nie twoja działka, Ly.
     No nie wiem...
     Nie ufasz mi? Nie bądź głupią optymistką. 
     Nie jestem.
     W takim razie, kim jesteś?
     Wydaje mi się, że realistką.
     Wydaje ci się. Realista to odcień szarości. A takie coś nie istnieje. Pamiętasz?
     Des, przestań.
Słychać nawoływanie.
- Des, Decima! Des, złotko! Skarbie!
- PRZESTAŃ! - wrzeszczę. Dopiero wtedy zdaję sobie sprawę z trzech rzeczy. 1. Siedzę na podłodze, ukrywam głowę w ramionach. 2. Woła mnie Labia, nie Des. 3. Krzyknęłam to na głos. Znowu.
- Des...? - Labia zagląda do toalety. Puka do drzwi mojej kabiny. - Złotko, jesteś tam?
Szybko poprawiam włosy i wychodzę z kabiny. Udaję, że jestem bardzo zajęta myciem rąk, kiedy Labia zaczyna mówić o tym, że za kilkanaście minut zaczyna się bal. Przystaję na chwilę.
      Kilkanaście? Aż tak dużo gadałam? Tak, Des. Tak dużo.
Nie kupuję tej różowej sukienki (Tak, gotyckiej...), kwiatków we włosach i butów na niskich obcasach. Po prostu nie.

    Dystrykt 7. sytuacja się powtarza.
    Dystrykt 6. znowu to samo. Nie patrzę w oczy nikomu, a podczas przyjęcia nie tańczę. Morfaliniści - czyli każdy zwycięzca z szóstki - oni się chyba tylko dobrze bawią. Nie obchodzi ich nic. A gdyby też się naćpać?... Może nie pamiętałabym o Charlesie.
    Dystrykt 5. nie komentuję tego.
    Dystrykt 4. Ludzie nie patrzą mi w oczy, a jeśli już, to z obawą że zabiję ich, tak jak zabiłam Ariel.
    Dystrykt 3.
    Dystrykt 1. Tutaj zabiłam Verę, która mogłaby przeżyć, gdyby nie ja.
I w końcu przedostatni przystanek. Kapitol. Jak przez mgłę widzę te dziewczyny, które mnie ubierają. Biedne awoksy. Czeszą mnie. Zrobiły coś złego, Ly. Malują. Nie rozczulaj się, to przestępczynie.
Aż w końcu staję przed lustrem. W tym pasiastym gorsecie wyglądam, jakbym nie miała żeber. Sukienka sięga mi do kostek, ma nieskończenie wiele falbanek. Do tego korale i mocny makijaż. Wszystko mi ciąży, nawet włosy. Mam ochotę pójść do łazienki, zakrztusić się wodą i zniknąć z tego świata. Na zawsze.
Nie!
Dzięki. Przecież muszę przeżyć.
Ludzie klepią mnie po plecach, jakby mnie od dawna znali. Taylor gdzieś poszła, Labia tańczy, a ja nie wiem, co robić. Jedynymi osobami, jakie znam oprócz nich to Jeden, Dwa, Trzy i Payton. Myślę o nim, a jednocześnie nogi same niosą mnie gdzieś. Myślę o fioletowym afro. O tęczowym warkoczu i ubraniach. O tym, że dzięki niemu miałam sponsorów. I o tym - co najdziwniejsze - że jest Kapitolińczykiem z krwi i kości. A jednak był moim przyjacielem. Był. Może i zbyt szybko się na niego obraziłam, ale sorry. Ly, on cię zdradził. Potrzebowałaś go, a on cię odtrącił. Czy tak zachowuje się przyjaciel? Ja jestem przy tobie zawsze, kiedy mnie potrzebujesz. Pamiętaj o tym.
Otwieram zaciśnięte oczy. Stoję przed czterema półmiskami. W jednym są truskawki - a obok nich czekolada. Za to w drugiej "parze" są maliny i karmel. Patrzę się na to osłupiała.
Sama tu przyszłaś. - Uświadamia mnie Des.
Unoszę wzrok. Przede mną - jaka niespodzianka! - stoi Payton. Jego ulubionym deserem były truskawki w czekoladzie. Ostatnio, przed wywiadem "zdradziłam" go, zamawiając maliny w karmelu. Nie wiem, czemu to zrobiłam.
- Hej, Des - odzywa się stylista. - Zatańczysz?  - widzę w jego oczach prośbę, ale nie opieram się długo i po chwili jesteśmy na parkiecie.
Patrzę na niego zimnym wzorkiem.
- Co? - pyta, zdziwiony.
- Jakbyś nie wiedział - odwarkuję.
Więcej nic nie mówimy. Po tym tańcu bez słowa odchodzę od niego. Opieram się o ścianę i udaję, że słucham jednego z gości, kolejnej osoby, która pragnie żeby mnie poznać. Nazywa się jakoś... nie, nie zapamiętałam. Trudno. Najwyraźniej nie jest kimś ważnym.
Gość przerywa, kiedy prezydent Snow wchodzi na podest, żeby wygłosić przemówienie. Coś o mojej odwadze, poświęceniu i przykładzie, jaki daję młodszym.
Parskam śmiechem.
Des, przestań.
Co, przeszkadza ci to?
Mnie nie, ale prezydentowi na pewno tak.
To podejdź do niego. Powiedz, że zwariowałaś.
Nie, nie zrobię tego.
No właśnie, tchórzysz.
Nie odpowiadam. Des się wścieka. Zaczyna na mnie krzyczeć, zagłusza prezydenta Snowa. Próbuję ją uspokoić. Nie daje się tak łatwo. Mrugam.

     Mrugam. Gdzie jestem?
Rozglądam się. To mój pokój, ten w domu w wiosce zwycięzców. Co ja tu robię? Pamiętam tylko jakieś przebłyski z przyjęcia. Payton. Gruby gość. Snow. Ciemność.
     Patrzę za okno. Jest ranek. Ile dni minęło? Nie wiem. W ubraniach wchodzę pod prysznic. Rozwala mi się piękna fryzura, spływa brokat z rękawów sukienki. Rozmazany makijaż jest teraz na całej twarzy. Stoję tak, dopóki woda nie robi się zimna. Wtedy myję i ciało, i włosy. Wychodzę z łazienki, wycieram się i ubieram w dresy. Siadam na łóżku w chwili kiedy odzywa się dzwonek do drzwi. Schodzę po schodach i otwieram drzwi. Nie rozpoznaję osoby stojącej po drugiej stronie. Ledwo dociera do mnie jej krzyk, a potem śmiech. I nie wiadomo czemu, dziewczyna rzuca mi się w ramiona.
- Dziękuję. - mówi.
- Za co? Kim jesteś?
- Karin. Zgłosiłaś się za mnie.
Coś zaczyna mi świtać.
- Aha, to ty, kiedy byłyśmy w przedszkolu założyłaś tajny klub o jakże dojrzałej nazwie "Decima jest idiotką"?
Rumieni się.
- Tak, to ja - odpowiada. - Ale byłam mała, miałam tylko siedem lat...
- Tak, wiem o tym. Ja miałam sześć i byłam o wiele lepiej ubrana od ciebie już wtedy. Zresztą... - lustruję ją wzrokiem. - jesteś ubrana elegancko, a ja jestem w dresie. Nawet teraz wyglądam o wiele lepiej.
- Nie sądzę - wzrusza ramionami i pokazuje lustro w salonie. - Popatrz tam.
Odwracam się i patrzę na swoje odbicie. Nie da się mnie poznać na pierwszy rzut oka.
     Mam biało-czarną twarz, tylko kiedy się przyjrzę widzę "przecieki" mojego prawdziwego koloru skóry. Za to włosy, roztrzepane po całej głowie, przypominają gniazdo dzikich ptaków. Mój śmiech rozchodzi się po całym domu. Karin patrzy na mnie niepewnie i też zaczyna się śmiać. Po chwili lądujemy na podłodze, krztusząc się ze śmiechu. A po dwóch chwilach, które potem okazują się być kilkoma godzinami, przestaję się śmiać.
- No dobra - mówię. - Wiesz, co stało się na przyjęciu?

***

Jest i nasz rozdział. :D Ta końcówka... Jakoś nie za bardzo mi wyszła (zresztą jak całość i tak bardzo krótka) ;/
Tak, męczyłam się trochę z tym, żeby jakoś było, chociaż mam ochotę sama się zgłosić na Igrzyska i spaść z podestu. Rozumiecie, 3 tygodnie przez zimowiskiem odwołali je! Szczerze? To wszystko jest do dupy.

Mam dla Was przynajmniej jedną dobrą wiadomość. (po tym moim narzekaniu xd)
Dostałam w piątek (24.01) nowego laptopa, to znaczy, że mogę bez przeszkód bardziej "poświęcić się" pisaniu ;) Do tej pory logowałam się na swoje konto na kompie taty i stamtąd pisałam. Albo z tableta. To było straszne, ale to już było... i nie wróci więcej! XD

I jeszcze jedno... Jak szablon? Jak muzyka? :D

Mam małe zaległości na waszych blogach, mimo tego, że trochę je nadrobiłam. Jeśli nie dodałam komentarza pod Twoim najnowszym postem (a pod innymi rozdziałami były) to napisz mi to w komentarzu ;) (tutaj albo w spamie :D)

Pozdrawiam, idę zrobić polski ;)
Numer10

Obserwatorzy