17 września 2013

Rozdział XII

     Sean? Peter? Nie, nie, nie! Nie mogę się ruszyć, bo mnie zauważą. Siedź cicho, Des. Cicho... Chociaż serce mi bije jak szalone, oddycham powoli, wciągam powietrze i wypuszczam bezszelestnie. Lewą ręką podtrzymuję prawą, żeby nie narobiła hałasu. Teraz wszystko może mnie zabić. Ale oni mnie nie widzą. Całe szczęście. Dobrze, że pod wpływem halucynacji nie zrobiłam czegoś głupiego.

      Ludzie! hihihi! Patrzcie, to ludzie! Tylko że jeden ma ostre narzędzie na patyku a ten drugi ma z taką rączką! Coś dziwnego się ze mną dzieje. Nie mogę się zaśmiać. Czemu? Siedzę na drzewie. Chcę ruszyć nogą, ale nie mogę. Ehh... Ale teraz pewnie będzie coś śmiesznego! Ci chłopcy stoją, ale jeden nie widzi tego drugiego. Dziwacznie. Czemu nie mogę nic do nich powiedzieć...?

     Zamknij się! Lepiej. Peter podchodzi do Seana od tyłu, chcąc mu odciąć głowę maczetą. Jednak, nie udaje mu się, bo ten się uchyla i przejeżdża po nodze tamtego toporem. Jedynka odskakuje, więc ostrze tylko przecięło spodnie i lekko nacięło skórę. Atakuje Siódemkę, ale tylko udaje mu się zranić swoją bronią ramię tamtego. Sean szybko i zręcznie...

     CO SIĘ DZIEJE???!!! ONI... KTOŚ TU ZARAZ ZGINIE! POMOCY! KTOKOLWIEK! aaaa!!! Oni walczą! Trzymają te ostre narzędzia i tną się nimi, a ja nie mogę nic zrobić! Jakby coś przejęło nade mną kontrolę! Każdy krwawi z kilku miejsc, to straaszneee! CZEMU KAPITOL NA TO POZWALA?! CZEM...

     Nie podniecaj się, debilko. Kapitol jest nimi zachwycony. Ja też się cieszę, bo w najlepszym przypadku zginą oboje, a w najgorszym jeden z nich zabije drugiego i sobie pójdzie. Będę bliżej domu! Będziemy. Nie ważne. Są coraz bardziej wściekli na siebie, ale żaden nie wygrywa. W pewnym momen...

     Jakbym traciła przytomność w połowie zdania. Ktoś mną manipuluje, kiedy oni się zaraz zabiją! Ale ten, który wygrywa, z bronią na patyku jest przystojny. Brązowe włosy opadające na spocone czoło, ciut odsłonięta, umięśniona, klatka piersiowa... Ale on rzuca się z tym czymś ostrym na drugiego i...

     NO JUŻ NIE MOGĘ! Tracę kontrolę nad sobą. SOBĄ. Nie jest dobrze. Sean wygrywa, bo zaryzykował, rzucając toporem w Petera. Tamten krwawi z prawej ręki, wypuszcza maczetę i jęczy z bólu. Nie jest taki twardy jak by się wydawało. Chcę się zaśmiać, ale powstrzymuję nawet słaby uśmiech.

><**>

     Widzę, co się z nią dzieje na arenie. Jest taka podobna do swojej matki, jak dwie krople wody. Nienawidzę jej i kocham jednocześnie. Gdyby zginęła, znienawidziłbym ją, za to że się zgłosiła. Gdyby zginęła, kochałbym ją jeszcze bardziej. Gdyby wygrała, zrobiłbym wszystko, żeby nie pamiętała wydarzeń z areny. Gdyby wygrała i oszalała, ja oszalałbym z nią.
     A ona mnie nienawidzi. Myśli, że jest dla mnie tylko chodzącą reklamą. Dobrze to pokazała, kiedy się żegnaliśmy. Żałuję, że zareagowałem tak gwałtownie. Może... Nie, nie.
     Wysyłam pieniądze do mentorki, ale prezentów nie ma. Des ma tylu sponsorów... W tym mnie. Ale ona o tym nie wie, bo durna mentorka nie przysyła jej niczego. NICZEGO. Widzi, że ona szaleje, że nie czuje ręki. Ale kibicuje temu dupkowi, Erwinowi, który nie ma szans na wygraną. Jest ślepa, bo pragnie władzy. Nigdy jej nie dostanie z takim nastawieniem.
     Co się dzieje na arenie? Pokazują chłopaka z siódemki i jedynki, jak ze sobą walczą. I Des, która siedzi na drzewie. Obserwuje ich, czasami przytomnie, a czasami takim zamglonym wzrokiem.
Co się stało z moją córką?

><**>

     Już nie wiem, czy wytrzymam w swoim postanowieniu, żeby nic nie zrobić. Nie mogę odwrócić oczu, a chce mi się wymiotować. Mogę je zamknąć, ale wtedy widzowie wezmą mnie za słabą. Potrzebuję sponsorów. Umieram, a Taylor nie zamierza mi pomóc. To nie jest nielegalne? Trudno. Muszę to wygrać. Nawet, jeśli dwie minuty później umrę, mam to wygrać. Krzyk omal nie wydziera się z gardła, kiedy siekiera Seana wbija się w nogę Petera, a potem maczeta Jedynki przeszywa ramię Siódemki. Nie mają broni. Zawodowiec jest w gorszej sytuacji, bo jeśli wyjmie topór, umrze natychmiast. A jeśli ten drugi wyjmie ostrze z ramienia, może go zabić, ale sam później zginie. W sumie, dla mnie to...

AAA! KREWKREWKREWKREW!!! PEŁNO KRWI! WSZĘDZIE KREW!!!! AAAAAAAAAAAAAAAAAA! Pomocy...! Co się stało? Ten przystojniejszy ma nóż czy coś w ręce!!! nienienienie!!! Ten drugi umiera jeszcze szybciej!!! Co się dzieje? Nic nie rozumiem...

     Zaciskam usta, nie mogę pozwolić, żeby ta idiotka zaczęła mną sterować. Tymczasem Peter robi coś strasznie głupiego: z wysiłkiem wyciąga topór z nogi i rzuca w Seana, który lekko się odchyla jednak ostrze obciera mu łydkę. Jedynka umiera, a ja zeskakuję na ziemię. Mogę go dobić, myślę. Jest bezbronny. Prędzej czy później zginie.

     Otwieram oczy ze zdziwienia, bo... bo.. bo ten drugi zginął! Jak to możliwe?! Chwila, otwieram oczy? Mogę się ruszać! Wreszcie! Powoli podnoszę prawą rękę...

     Jak przez mgłę pamiętam, co robi ta idiotka, więc się dziwię. Ruszyła naszą ręką? Czy mi się tylko przewidziało? Nie ważne. Sean patrzy na mnie ze strachem w oczach, pewnie już widzi, że sięgam lewą ręką do noża. Stoję parę metrów od niego, już mam ostrze w dło...

Czemu trzymam to ostre w ręce?!
Nie teraz, proszę, nie teraz.
Przecież... zeszłam tu, żeby mu pomóc.
Szybko! Podchodzę kilka kroków, a on rzuca się na mnie.
AAA! co on robi?! mam dobre zamiary... to chyba przez tą broń.
Jest ranny, mam szansę, mogę rzucić, on się nie ruszy tak łatwo, szybko...
Odsuwa się. Co się z nim dzieje? Ciekawe... Chcę mu pomóc. W przeciwieństwie do Kapitolu...
Kręci mi się w głowie. Co się dzieje? Zapominam o Seanie, muszę się czegoś złapać...
Ciekawe, zaczynam...
Moja głowa...
Widzę, co się stało.
Pomocy...
Już wszystko wiem.
Jęczę, boli, kręci mi się w głowie.
Przepraszam, Des.
Ustaje.

Jestem sobą. Czuję, jakby coś ze mnie uleciało. Jakby druga połowa mnie w jednym momencie wyparowała. W lewej ręce mam nóż, odwracam się w kierunku Seana, ale... Seana nie ma. Uciekł. Trudno, tak czy inaczej zginie. Ciekawe, dlaczego ludzie tak odwlekają swoją śmierć?

W tym momencie, dzieje się coś, co jeszcze się nigdy na arenie nie stało.
Zaczyna lecieć piosenka, którą kocham i nienawidzę jednocześnie.

Wspomnienia pozostaną, 
chociaż upłynęłoby sporo czasu.
Nawet jeśli nienawidzę tego, 
nie mogę leczyć blizn, które w sobie noszę.

Czas stopniowo, stop, stop, stop, 
zatrzymując się tu
Wynoś się ponownie krok po kroku, krok
Nie ma powrotu, 
chociaż to zakończenie może być przyczyną łez.
[fragment tłumaczenia piosenki Not alone, Park Jung Min]

Organizatorzy puszczają to ze względu na mnie, na to jak się zachowywałam. Wariowałam. A ta piosenka mnie nie denerwuje, przeciwnie, dzięki niej rozumiem coraz więcej. Szalona część mnie, nagle znienawidziła Kapitol i dzięki temu znów stałyśmy się jednością. Wreszcie.

Chociaż to zakończenie może być przyczyną łez... 

Piosenka napisana wiele, wiele lat temu, dokładnie odzwierciedla Igrzyska.
I moje uczucia.

***

Kochani!
Tak się cieszę, że to wreszcie skończyłam! :D
Nie wyszło mi, tym razem na prawdę, ale jakoś nie czułam tego rozdziału. :/
(mam nadzieję, że nie ma za dużo błędów ;p )
Szkołę da się przeżyć, jutro idziemy do muzeum haha :D
A co u Was?

Pozdrawiam ;)
N. K. K.

PS. Zmieniłam szablon. Jak się podoba? Tak, wiem, jest beznadziejny, ale nie mam pomysłu na zamówiony, a ciągle szukam czegoś lepszego. Miałam jeden, idealny, ale coś się zepsuło i nic z tego nie wyszło. Wszystko mi się wali na głowę.

08 września 2013

Rozdział XI

     Gdzie góry? Gdzie skały? Gdzie moja jedyna kryjówka...? Nie, proszę, nie! Przecież tylko to trzymało zawodowców po tamtej stronie! Tylko to...
     Jestem głodna. Gdzie moja wiewiórka? Przecież ją piekłam, a potem... ta dziewczyna... i ja... a ona... łokieć!
     Odwijam bandaż. nic, absolutnie nic się nie stało. nie czuję ręki, a się nie zasklepiło. Przynajmniej nie boli. Postanawiam zająć się łydką, powoli smaruję zranione miejsce. Czyli Taylor wcale nie rusza to, że nie mam kawałka ciała? Ok. Dobra, ale powinnam mieć jakichś sponsorów, jestem tego pewna. A co teraz robi Charles? Nie, nie mogę o tym myśleć. Ani o tym, ani o niczym innym. O żadnych Charlesach, Kapitolach, Dystryktach, ojcach, matkach czy rodzeństwie... Klint i Kim... bliźniaki... ona zginęła wcześniej, a on później.
Wypadek, mówili, zatrucie pokarmowe, mówili.
Nieee, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie! Nie Klint, nie Kim, proszę, oni są tylko dziećmi! To tylko czterolatki! Nic nie rozumieją! Nie! Zabijcie mnie, nie ich! Proszę! One są małe, nie wiedzą co się dzieje, proszę... 
Ale nie. Nie, nie, nie.

Where I told you to run, so we'd both be free...

Nie ta piosenka! Proszę! Płaczę. Już nie jestem szalona. A przynajmniej tak mi się wydaje. Jestem głodna, mam sparaliżowaną rękę, a zostały mi cztery ostatnie krakersy... Ciekawe, jak się teraz bawią ludzie w Kapitolu? Kto jest na ekranach? Pewnie ja, no chyba że ktoś się tam zabija. Śmieję się. Ironia losu. Wylądowałam gdzieś, gdzie każdy może mnie zabić, a umrę z głodu. Albo to nie przypadek. W końcu to Głodowe Igrzyska, nie? Już nie wiem. Pogubiłam się. To po prostu gra... Po "śmierci" człowiek wraca do domu, do rodziny... ale ja nie mam domu. To nie moja bajka, nic dla nikogo nie znaczę. No chyba że dla Charlesa, jeśli nie żartuje. Ale nie jesteśmy razem. Obiecałam mu, że przeżyję. Jednak on może mieć tyle dziewczyn ile chce. Zrobię to. Błagam, nie! Nie mogę znowu wariować. On mnie nie kocha. nigdy nie kochał. I nie będzie. Na litość boską, Des! Opanuj się! Fantazjujesz o Charlesie, kiedy każdy może cię zabić! Ciekawe, nie? AAAAAAA!!!

Where the dead man called out for his love to flee...

Nie dam rady, zginę.
Przeżyjesz, nie martw się.
Wcale nie!
Tak!
Nie!
Tak!
Nie!
Takie kłócenie się nie ma sensu, Des.
Znamy się?
Tak, jestem tobą.
Aaaa. Chwila, co?
No jestem tą częścią która nie zwariowała.
Ja nie jestem szalona!
Jesteś.
Nie!
Tak!
Dobra, stop. Nie możemy się kłócić.
To co robimy?
Nie mam pojęcia, a ty?
Może... Nie, to zły pomysł.
Masz rację. Pierwszy raz. Można spróbować...
Nie, zwariowałaś? Zabiliby mnie! znaczy, nas...
Jesteśmy jednością?
Hmm, szalona i normalna w jednym ciele, to chyba znaczy że jesteśmy jednością...
Nie filozuj! Nie ważne. Musimy coś wymyślić...
Ok. A wiesz, że bardzo prawdopodobne, że jesteśmy na wizji?
Serio?
No tak. Uśmiechnij się do widzów.
Czemu ja?
Bo ty sterujesz ciałem. To chyba logiczne?
Ale...
Żadnego ale!

Strange things did happen here...

Co to było? Czuję się dziwnie. Mam pustkę w żołądku, muszę wstać. Podpieram się lewą ręką i po jakiejś minucie jestem na nogach. Może... może mogę wejść na drzewo? Trudno będzie bez użycia jednej ręki, ale dam radę... chyba. No cóż, tam będę bezpieczniejsza. Powoli łapię za gałąź. Opieram prawą nogę równolegle do mojej dłoni i podciągam się. Stękam, jest ciężko. Bardzo. Z wielkim wysiłkiem siadam na najniższej gałęzi. Pusty brzuch, brak czucia w ręce i pragnienie to nie jest dobre połączenie, nawet jeśli nie musisz wspinać się na drzewo. Mam jeszcze troszkę wody, ale muszę ją zachować na później. Zmuszam się do uniesienia dolnej kończyny i zarzucenia na gałąź. Ostrożnie staję ciut wyżej. Już jestem cała mokra od potu, ale muszę się dostać wyżej. Robię pełno hałasu, ale gdyby ktoś był w okolicy, już dawno by mnie zabił. Kolejne kilka minut zajmuje mi dostanie się na następne rozgałęzienie. Siadam, już nie dam rady iść dalej. Od dzisiaj do momentu, kiedy umrę, będę mieszkać tutaj.

No stranger would it be...

     Nie, stop. muszę przeżyć. Widzę ptaka, już nawet nie zadaję sobie trudu, żeby go rozpoznać. Biorę nóż, jeden z pięciu, do lewej ręki i bez zastanowieniu rzucam. Dobrze, że trenowałam też lewą ręką. Nie trafiam perfekcyjnie, ale mój przyszły posiłek jest przytwierdzony do sąsiedniego drzewa. Nie żyje. Pod wpływem emocji przemieszczam się na to drzewo, co zajmuje mi jakieś pół godziny. Szybko patroszę zwierzę i obdzieram je z piór, po czym jem surowe mięso. Nie jest dobre, ale przynajmniej mam coś w ustach. Po jakichś piętnastu minutach, kładę się na rozgałęzieniu i zasypiam.

><**>

- Powinnaś jej pomóc. - mówię.
- Nie. - odpowiada.
- Czemu? - pytam. - To twoja trybutka, opiekuj się nią.
- Bo nie, Smartbright! - warczy. - To, że umiera, nic mnie nie obchodzi!
- Słuchaj. Ja wiem, że...
- Nic nie wiesz, nic! - krzyczy. Odwraca się do mnie ze łzami w oczach. - Nie będę ci się użalać, nie mam zamiaru płakać. - Ociera te kilka samotnych łez. - Jeśli ta mała smarkula powiedziała, że sobie poradzi, to niech sobie radzi, ja nie mam zamiaru jej pomóc. Nie wiesz, czemu, nie masz pojęcia! To jest sprawa pomiędzy nią i naszym dystryktem!
Panuje niezręczna cisza, a ja nie chcę jej przerywać.
- Wyjdź! - wrzeszczy nagle.
Nie chcę się z nią kłócić, więc znajduję się w windzie i wciskam przycisk z numerem "6". Wiem, czemu ona nie chce wysłać Des prezentu od sponsorów. Dziewczyna ma na pieńku z całą dwójką, bo jest bogata. a co do dystryktów... Już wyjeżdżam, dawno powinienem, ale organizatorzy chcieli się dowiedzieć, jaki był Titus podczas pobytu tutaj. "Był" to odpowiednie słowo. Już go nie ma, przez niego Des oszalała. A Taylor nie chce jej wysłać rzeczy potrzebnych do przeżycia. Ja nic już nie mogę zrobić. Nic. Tylko cichutko biorę morfalinę i rysuję. To mnie uspokaja i pozwala zapomnieć.

><**>

Jedynym, co widzę, jest Snow. Snow wszędzie. Zmienia mu się kolor włosów, raz jest różowy, potem płynnie przechodzi w niebieski, fioletowy, czerwony, pomarańczowy... I nie ma go. Są tylko te oczy. Oczy. Oczy. Oczy Georga Chambersa, organizatora igrzysk. Potem pojawia się jego twarz, nos, usta i sylwetka. A potem zamienia się w Snowa. Pojawia się dookoła niego las, drzewa. Stoi teraz w swojej różowej spódniczce baletnicy i obraca się dookoła. Ma zielone, cieniutkie rajstopki. W ręku trzyma maczetę. A na ramieniu ma opatrunek. Już chcę się zaśmiać, ale widzę coś jeszcze. Prezydent patrzy z nienawiścią na mojego ojca, ubranego od góry do dołu w różowy strój króliczka. Włosy ma niebieskie, trzyma topór.
Chcę wybuchnąć śmiechem, ale dzieje się coś strasznego.
Zamienia się w tego chłopaka z siódemki, Seana.
A Snow staje się Peterem.

***

Witam was :)
No cóż, rozdział miał być wczoraj, ale coś mi nie wyszło.
Ogólnie jestem w klasie dwujęzycznej i mam kilka godzin więcej + wracam do domu zwykle koło 18, więc nie mam czasu. Mogłabym tak tłumaczyć i tłumaczyć ale nie o to chodzi.
Chcę Wam tylko powiedzieć, że miałam okropnego doła, straszny humor i tylko dzięki Wam się trzymałam przez jakiś czas. Wystarczyło wejść i zobaczyć +700 wyświetleń i 9-ciu obserwatorów i już uśmiech kwitł na twarzy. A jak przeczytałam jeszcze raz komentarze to już nie było śladu po tym moim dąsaniu się.
Serio, dziękuję Wam wszystkim :D

Jeszcze tylko dopowiem, że jakbym Wam coś obiecywała, to mi nie wierzcie. Nigdy. Dobra? Słaba jestem w dotrzymywaniu obietnic. ;)

Nie mam pojęcia, kiedy będzie następny rozdział, mam nadzieję, że niedługo, ale co będzie to się zobaczy :D

Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję :D

N. K. K.

02 września 2013

Rozdział X

     Przecieram oczy dłonią. Pamiętam wszystko jak przez sen. Titusa, Milenę, mamę, wszystkie moje myśli... co się ze mną działo? Nie ważne. Wiem tylko, że jestem głodna. Spragniona. I lekko krwawię z  lewej łydki. Wyciągam maść i wcieram malutką ilość w miejsca, gdzie poraniły mnie patyki. Zamykam oczy i próbuję się uspokoić. Czym jestem? Kim jestem? Dziewczynką, która oszalała i ma halucynacje, czy trybutką, która chce wygrać Głodowe Igrzyska? Jednym czy drugim? Czy już całkiem straciłam zmysły?
     Nie, skoro wiem, gdzie jestem, mogę uznać, że normalnieję. Ile godzin spałam? Ile dni już jestem na arenie? Straszne... straszne rzeczy.

Strange things did happend here...*

Nie, nie ta piosenka! Proszę... To właśnie to śpiewała moja mama, kiedy Klint umierał. A później, gdy Angel zniknęła, znowu przez całe dnie słyszałam tylko te słowa. Znowu. I znowu. bez przerwy były w mojej głowie. Przypominały mi o Kapitolu. O przemocy. O tym, że ta piosenka, nieoficjalnie, jest symbolem sprzeciwu przeciwko stolicy w każdym dystrykcie. Po tym, jak zabito moją matkę, spróbowałam ją zaśpiewać. Głos mi się łamał, fałszowałam, płakałam. Ale robiłam to dla niej.

If we met up at midnight in the hanging tree...

Dość! Wstaję, rozglądam się dookoła. Muszę wrócić nad jezioro. wyciągam jeden nóż, zakładam plecak (jakim cudem go nie zgubiłam?) i wędruję w przeciwną stronę. Jak to możliwe, że przebiegłam aż tyle? Nie powinnam była tego robić, organizatorzy mogą chcieć, żebym wróciła. Ale nie tylko ja jestem na arenie, prawda? Może być jeszcze jakieś sześć osób oprócz mnie. Rozmyślam tak i rozmyślam, więc nawet nie zauważam jak dochodzę do jeziora. Szybko i łapczywie piję wodę, przemywam się trochę i sprawdzam plecak. Krakersy! Mam krakersy Mileny! Milena... Biedna, głupia dziewczyna. Nie myśl o niej, nie myśl o niej, nie myśl o niej...

Are you, are you coming to the tree...

Powoli siadam i jem, też wolno dwa cieniutkie ciasteczka. Później, z plecakiem, idę zapolować. Wcześniej byłam taka głodna, że zjadłam całą wiewiórkę. Jest! Kaczka. Zanim zwierzę się orientuje, ma nóż w głowie. Rozpalam mały ogień i zaczynam opiekać ptaka. Później ustawiam patyk tak, żebym nie musiała go trzymać i opieram się o drzewo. Słyszę szelest z prawej strony. Szybko wstaję i wyciągam nóż.
- Pokaż się - syczę. - Prędzej czy później zginiesz.
Trzask łamanej gałązki uświadamia mi, że ta osoba jest tuż koło mnie. Nie daję po sobie poznać, że cokolwiek usłyszałam.
I wtedy topór przelatuje mi koło głowy. Tak na prawdę trafiłby mnie, gdybym się nie odsunęła. Odwracam się i widzę dziewczynę z czwórki. Ma brązowe włosy, jest niższa i drobniejsza ode mnie.
- O, a gdzie reszta waszej bandy? - pytam.
- Nie twoja sprawa. - mruży oczy. Zauważam, że ma przy sobie tylko finkę. - Córeczka burmistrza w lesie. Kto by pomyślał. - śmieje się.
- Wiesz, nie jestem jego córką. I nigdy nie będę.
- Taaak? A to dlaczego?
Przez cały ten czas patrzymy na siebie podejrzliwie.
- Bo to przez niego moja mama zginęła. - na prawdę tak uważam. Jestem pewna, że ogląda nas teraz całe Panem. Uśmiecham się. - Ale po co ci to mówię? I tak zaraz będziesz martwa.
Rzuca się na mnie z finką. Dalej z uśmiechem na ustach, jednym ruchem blokuję jej atak, po czym dźgam ją w ramię. Uchyla się, ale moje ostrze przejechało po jej ręce. Dziewczyna z furią próbuje zranić mój brzuch, ale odskakuję. Uśmiecham się drwiąco.
- Nie udaje się?
Chwila, gdzie ona jest? Odwracam się.
- Co kombinujesz? - pytam.
Robi coś, czego się nie spodziewam. Niewprawnym ruchem rzuca swoją jedyną broń i ucieka. Jestem tak zaskoczona, że nóż wbija mi się w lewą łydkę, tam, gdzie wcześniej poraniły mnie patyki. Orientuję się, co dziewczyna chce zrobić, ale jest już za późno. Trzyma w ręce topór i biegnie z nim do mnie. Jeden ruch i po mnie. Do lewej ręki biorę jeszcze jedno ostrze, żeby się bronić. Rzuca we mnie toporem. Uciekam, ale broń obciera mi prawą rękę. Syczę z bólu i wypuszczam jedno ostrze, a wtedy dziewczyna rzuca się na mnie. Powala mnie na ziemię. Wyciąga z mojego pasa nóż i próbuje mi zadać śmiertelną ranę. Przy tym zapomina o tym, że mam takie coś jak nogi. Szybko kopię ją w plecy. Wykorzystuję jej zaskoczenie i tym razem to ja jestem nad nią. Robię jednak coś nie tak i po chwili szamoczemy się po ziemi. Moje ostrze już lata tam i z powrotem, próbując zrobić cokolwiek, żebym wygrała. Po chwili dziewczyna wytrąca mi broń z dłoni i zostaję z niczym. A więc to tak zginę. Nie! Nie, JA to wygram. Nie ona. Nie Erwin. Dziewczyna siada na mnie, unieruchamia tym razem i nogi, i ręce. Ale nie zamyka mi ust.
- I co teraz zrobisz? - pyta. Zamierza pastwić się nade mną, torturować mnie, ale nie jest taka szalona, żeby mnie zjeść. Wybucha śmiechem. - Zabijesz mnie? Oj, nie. To ty umrzesz, kochana.
Zaczyna, znów nieudolnie, kłuć mnie nożem w nos. Może byłoby to śmieszne, ale tu chodziło o moje życie. Trzyma rękę tak, jakby kroiła pomidory. Robię coś banalnego, na co każde dziecko by wpadło: gryzę ją w palec. Broń spada koło mojej głowy, więc natychmiast przesuwam ją tak, żeby dziewczyna nie miała żadnego ostrza. Siedzi na pasie. Powoli, bez namysłu, podnosi prawą nogę. Z jednej strony jestem wolna. Uderzam ją pięścią w twarz. Jest zdezorientowana, więc wciskam jej łokieć w brzuch. Upada, a ja szybko ją unieszkodliwiam. Wpadłam po uszy. Nie mam jak wyciągnąć noża. Dziewczyna się śmieje. Zmieniam swoje ułożenie, tak, że mam wolną lewą rękę. Wyciągam ostatni nóż, jaki mi został.
- Skończmy to szybko. - odzywam się i podrzynam jej gardło. Słychać wystrzał armaty.
     Kładę się obok trupa. Właśnie zabiłam kolejnego człowieka. Patrzę na swoje obrażenia. Głęboka rana na łydce, zadraśnięcie na brzuchu, kilka zadrapań na prawej ręce... Chwila, ta dziewczyna odcięła mi kawałek łokcia! Wcześniej, toporem. Odwracam się i wymiotuję na ciało. Oj, chyba nie powinnam tego robić. Trudno. Oprócz tego, czuję nieznośne pieczenie na nosie i prawym policzku. Jak najszybciej biegnę do apteczki, ale tym razem adrenalina nie działa, więc czuję się jak poduszeczka na igły. A nawet, jak poduszeczka na noże. Drżącą lewą ręką wyciągam zbawienne pudełeczko z maścią. Odkręcam je, a wtedy mój w połowie istniejący łokieć eksploduje takim bólem, że prawie mdleję. Ręka jeszcze bardziej mi się trzęsie, kiedy wcieram krem w mięśnie, myślę, że zaraz wybuchnę, okropny, okropny, okropny ból. Wyciągam zabarwiony na różowo bandaż i owijam go wokół rany, z której nadal tryska krew. Zajmuję się łydką, maści zostało mi niedużo. Muszę ją oszczędzać. Opieram głowę na plecaku i zamykam oczy. Jeden trybut bliżej domu.

*oczywiście moja kochana piosenka The Hanging Tree, którą musiałam tu wcisnąć <3

><**>

- Widzimy jak nasza wspaniała Des właśnie pokonała Ariel! - mówię. Praca w telewizji jest prosta. Wystarczy mieć doświadczenie, jakie już mam i załapać kontakt z widzami. - Uuu, coś nie tak z jej ręką. Czy to... Czyżby tamta dziewczyna odcięła jej fragment ciała? Nie za dobrze. Ale nie tylko Des jest na arenie! Zróbmy zbliżenie na Erwina, chłopaka z jej dystryktu. Claudiuszu, rzuć okiem, czy on krwawi?
- Tak, Caesarze, wydaje mi się, że z nim też nie jest najlepiej. - odpowiada mój partner. Chłopak wygląda jakby był podziurawiony widelcem na jednej ręce. Jest też cały zielony.
- Musimy się cofnąć o kilka minut. Otóż, Erwin zjadł truskawkę, całą czerwoną, dużą, piękną... Ale halucynogenną. Z paniki, uuu... - wykrzywiam się. - wbił sobie kilkanaście razy końcówkę maczety w rękę. A potem zrobił się niebieski. Te truskawki zostały specjalnie zrobione właśnie na te igrzyska! Nie znamy nazwy...
- Hawki. Możemy je nazwać Hawki, czyli halucynogenne truskawki - śmieje się Claudius.
- Zgadzam się. Ale... słuchaj, czy trybuci powinni się bać tego chłopca z siódemki?
- Myślę, że on może być niebezpieczny. Moim zdaniem, jest nieprzewidywalny. Zdobył topór i plecak, a na sumieniu ma tylko dwie osoby. Ciekawe, czemu tylko tyle?
- Moim zdaniem on się boi. - mówię. "Jak każdy trybut." - to chcę powiedzieć, ale tylko się śmieję.

><**>

     Chwila, co się działo? Hihihi! Przypominam sobie, bawiłam się z taką dziewczynką, a potem... O nie! co ja zrobiłam... Mamo, mamuś! Gdzie jesteś? Znowu mnie zostawiłaś? Co to jest? Mięsko! Jestem głodna. Gryzę i się zastanawiam. Jak to, zabiłam człowieka? To niemożliwe. Nie ma nigdzie ciała. Ani jednego. Nie ma mamy... Chlip! Nie ma jej tutaj! Zostawiła mnie! Gdzie sobie poszła? Co się stało z moją ręką? Próbuję nią ruszyć, ale nie mogę. Boli. Wtedy pojawia się ona. Mamusia. Pokazuje na plecak. Patrzę, co tam takiego jest? Kilka krakersów, śpiwór, butelka z wodą i czerwone pudełko oznaczone białym "+". Chyba chodzi jej o to ostatnie, bo krzyżuje palce właśnie w taki plus. Kiwa głową na moją rękę i znika. Mamooo! hihihi! Słyszę ptaszka! Śpiewa, ćwir ćwir! Mamuś, wróć do mnie, proszę, nie wytrzymam tutaj sama! Tutaj jest smutno... Chlip! A pamiętasz tą piosenkę?

Are you, are you coming to the tree,
Where they strung up a man they say murdered three.
Strange things...

Co się ze mną dzieje, czemu ja to nucę? Mój łokieć... Odwijam bandaż. Jest ciut lepiej. Już nie krwawię, ale rana wcale się nie zasklepiła. A przez nią mam sparaliżowaną całą rękę. Smaruję ją maścią. Znowu. Nie pomaga, już nawet nic nie czuję. Robię sobie temblak z bandażu i rozglądam się.
Zauważam tylko jedno.
Skały zniknęły.

***

I jak tam, po rozpoczęciu?
Wszystkie mówiłyście że nie ma się czego bać w nowej szkole i...

miałyście rację, dziękuję :D

Obserwatorzy