Jestem głodna. Gdzie moja wiewiórka? Przecież ją piekłam, a potem... ta dziewczyna... i ja... a ona... łokieć!
Odwijam bandaż. nic, absolutnie nic się nie stało. nie czuję ręki, a się nie zasklepiło. Przynajmniej nie boli. Postanawiam zająć się łydką, powoli smaruję zranione miejsce. Czyli Taylor wcale nie rusza to, że nie mam kawałka ciała? Ok. Dobra, ale powinnam mieć jakichś sponsorów, jestem tego pewna. A co teraz robi Charles? Nie, nie mogę o tym myśleć. Ani o tym, ani o niczym innym. O żadnych Charlesach, Kapitolach, Dystryktach, ojcach, matkach czy rodzeństwie... Klint i Kim... bliźniaki... ona zginęła wcześniej, a on później.
Wypadek, mówili, zatrucie pokarmowe, mówili.
Nieee, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie! Nie Klint, nie Kim, proszę, oni są tylko dziećmi! To tylko czterolatki! Nic nie rozumieją! Nie! Zabijcie mnie, nie ich! Proszę! One są małe, nie wiedzą co się dzieje, proszę...
Ale nie. Nie, nie, nie.
Where I told you to run, so we'd both be free...
Nie ta piosenka! Proszę! Płaczę. Już nie jestem szalona. A przynajmniej tak mi się wydaje. Jestem głodna, mam sparaliżowaną rękę, a zostały mi cztery ostatnie krakersy... Ciekawe, jak się teraz bawią ludzie w Kapitolu? Kto jest na ekranach? Pewnie ja, no chyba że ktoś się tam zabija. Śmieję się. Ironia losu. Wylądowałam gdzieś, gdzie każdy może mnie zabić, a umrę z głodu. Albo to nie przypadek. W końcu to Głodowe Igrzyska, nie? Już nie wiem. Pogubiłam się. To po prostu gra... Po "śmierci" człowiek wraca do domu, do rodziny... ale ja nie mam domu. To nie moja bajka, nic dla nikogo nie znaczę. No chyba że dla Charlesa, jeśli nie żartuje. Ale nie jesteśmy razem. Obiecałam mu, że przeżyję. Jednak on może mieć tyle dziewczyn ile chce. Zrobię to. Błagam, nie! Nie mogę znowu wariować. On mnie nie kocha. nigdy nie kochał. I nie będzie. Na litość boską, Des! Opanuj się! Fantazjujesz o Charlesie, kiedy każdy może cię zabić! Ciekawe, nie? AAAAAAA!!!
Nie dam rady, zginę.
Przeżyjesz, nie martw się.
Wcale nie!
Tak!
Nie!
Tak!
Nie!
Takie kłócenie się nie ma sensu, Des.
Znamy się?
Tak, jestem tobą.
Aaaa. Chwila, co?
No jestem tą częścią która nie zwariowała.
Ja nie jestem szalona!
Jesteś.
Nie!
Tak!
Dobra, stop. Nie możemy się kłócić.
To co robimy?
Nie mam pojęcia, a ty?
Może... Nie, to zły pomysł.
Masz rację. Pierwszy raz. Można spróbować...
Nie, zwariowałaś? Zabiliby mnie! znaczy, nas...
Jesteśmy jednością?
Hmm, szalona i normalna w jednym ciele, to chyba znaczy że jesteśmy jednością...
Nie filozuj! Nie ważne. Musimy coś wymyślić...
Ok. A wiesz, że bardzo prawdopodobne, że jesteśmy na wizji?
Serio?
No tak. Uśmiechnij się do widzów.
Czemu ja?
Bo ty sterujesz ciałem. To chyba logiczne?
Ale...
Żadnego ale!
Co to było? Czuję się dziwnie. Mam pustkę w żołądku, muszę wstać. Podpieram się lewą ręką i po jakiejś minucie jestem na nogach. Może... może mogę wejść na drzewo? Trudno będzie bez użycia jednej ręki, ale dam radę... chyba. No cóż, tam będę bezpieczniejsza. Powoli łapię za gałąź. Opieram prawą nogę równolegle do mojej dłoni i podciągam się. Stękam, jest ciężko. Bardzo. Z wielkim wysiłkiem siadam na najniższej gałęzi. Pusty brzuch, brak czucia w ręce i pragnienie to nie jest dobre połączenie, nawet jeśli nie musisz wspinać się na drzewo. Mam jeszcze troszkę wody, ale muszę ją zachować na później. Zmuszam się do uniesienia dolnej kończyny i zarzucenia na gałąź. Ostrożnie staję ciut wyżej. Już jestem cała mokra od potu, ale muszę się dostać wyżej. Robię pełno hałasu, ale gdyby ktoś był w okolicy, już dawno by mnie zabił. Kolejne kilka minut zajmuje mi dostanie się na następne rozgałęzienie. Siadam, już nie dam rady iść dalej. Od dzisiaj do momentu, kiedy umrę, będę mieszkać tutaj.
Nie, stop. muszę przeżyć. Widzę ptaka, już nawet nie zadaję sobie trudu, żeby go rozpoznać. Biorę nóż, jeden z pięciu, do lewej ręki i bez zastanowieniu rzucam. Dobrze, że trenowałam też lewą ręką. Nie trafiam perfekcyjnie, ale mój przyszły posiłek jest przytwierdzony do sąsiedniego drzewa. Nie żyje. Pod wpływem emocji przemieszczam się na to drzewo, co zajmuje mi jakieś pół godziny. Szybko patroszę zwierzę i obdzieram je z piór, po czym jem surowe mięso. Nie jest dobre, ale przynajmniej mam coś w ustach. Po jakichś piętnastu minutach, kładę się na rozgałęzieniu i zasypiam.
><**>
- Powinnaś jej pomóc. - mówię.
- Nie. - odpowiada.
- Czemu? - pytam. - To twoja trybutka, opiekuj się nią.
- Bo nie, Smartbright! - warczy. - To, że umiera, nic mnie nie obchodzi!
- Słuchaj. Ja wiem, że...
- Nic nie wiesz, nic! - krzyczy. Odwraca się do mnie ze łzami w oczach. - Nie będę ci się użalać, nie mam zamiaru płakać. - Ociera te kilka samotnych łez. - Jeśli ta mała smarkula powiedziała, że sobie poradzi, to niech sobie radzi, ja nie mam zamiaru jej pomóc. Nie wiesz, czemu, nie masz pojęcia! To jest sprawa pomiędzy nią i naszym dystryktem!
Panuje niezręczna cisza, a ja nie chcę jej przerywać.
- Wyjdź! - wrzeszczy nagle.
Nie chcę się z nią kłócić, więc znajduję się w windzie i wciskam przycisk z numerem "6". Wiem, czemu ona nie chce wysłać Des prezentu od sponsorów. Dziewczyna ma na pieńku z całą dwójką, bo jest bogata. a co do dystryktów... Już wyjeżdżam, dawno powinienem, ale organizatorzy chcieli się dowiedzieć, jaki był Titus podczas pobytu tutaj. "Był" to odpowiednie słowo. Już go nie ma, przez niego Des oszalała. A Taylor nie chce jej wysłać rzeczy potrzebnych do przeżycia. Ja nic już nie mogę zrobić. Nic. Tylko cichutko biorę morfalinę i rysuję. To mnie uspokaja i pozwala zapomnieć.
><**>
Jedynym, co widzę, jest Snow. Snow wszędzie. Zmienia mu się kolor włosów, raz jest różowy, potem płynnie przechodzi w niebieski, fioletowy, czerwony, pomarańczowy... I nie ma go. Są tylko te oczy. Oczy. Oczy. Oczy Georga Chambersa, organizatora igrzysk. Potem pojawia się jego twarz, nos, usta i sylwetka. A potem zamienia się w Snowa. Pojawia się dookoła niego las, drzewa. Stoi teraz w swojej różowej spódniczce baletnicy i obraca się dookoła. Ma zielone, cieniutkie rajstopki. W ręku trzyma maczetę. A na ramieniu ma opatrunek. Już chcę się zaśmiać, ale widzę coś jeszcze. Prezydent patrzy z nienawiścią na mojego ojca, ubranego od góry do dołu w różowy strój króliczka. Włosy ma niebieskie, trzyma topór.
Chcę wybuchnąć śmiechem, ale dzieje się coś strasznego.
Zamienia się w tego chłopaka z siódemki, Seana.
A Snow staje się Peterem.
***
Witam was :)
No cóż, rozdział miał być wczoraj, ale coś mi nie wyszło.
Ogólnie jestem w klasie dwujęzycznej i mam kilka godzin więcej + wracam do domu zwykle koło 18, więc nie mam czasu. Mogłabym tak tłumaczyć i tłumaczyć ale nie o to chodzi.
Chcę Wam tylko powiedzieć, że miałam okropnego doła, straszny humor i tylko dzięki Wam się trzymałam przez jakiś czas. Wystarczyło wejść i zobaczyć +700 wyświetleń i 9-ciu obserwatorów i już uśmiech kwitł na twarzy. A jak przeczytałam jeszcze raz komentarze to już nie było śladu po tym moim dąsaniu się.
Serio, dziękuję Wam wszystkim :D
Jeszcze tylko dopowiem, że jakbym Wam coś obiecywała, to mi nie wierzcie. Nigdy. Dobra? Słaba jestem w dotrzymywaniu obietnic. ;)
Nie mam pojęcia, kiedy będzie następny rozdział, mam nadzieję, że niedługo, ale co będzie to się zobaczy :D
Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję :D
N. K. K.
Where the dead man called out for his love to flee...
Nie dam rady, zginę.
Przeżyjesz, nie martw się.
Wcale nie!
Tak!
Nie!
Tak!
Nie!
Takie kłócenie się nie ma sensu, Des.
Znamy się?
Tak, jestem tobą.
Aaaa. Chwila, co?
No jestem tą częścią która nie zwariowała.
Ja nie jestem szalona!
Jesteś.
Nie!
Tak!
Dobra, stop. Nie możemy się kłócić.
To co robimy?
Nie mam pojęcia, a ty?
Może... Nie, to zły pomysł.
Masz rację. Pierwszy raz. Można spróbować...
Nie, zwariowałaś? Zabiliby mnie! znaczy, nas...
Jesteśmy jednością?
Hmm, szalona i normalna w jednym ciele, to chyba znaczy że jesteśmy jednością...
Nie filozuj! Nie ważne. Musimy coś wymyślić...
Ok. A wiesz, że bardzo prawdopodobne, że jesteśmy na wizji?
Serio?
No tak. Uśmiechnij się do widzów.
Czemu ja?
Bo ty sterujesz ciałem. To chyba logiczne?
Ale...
Żadnego ale!
Strange things did happen here...
Co to było? Czuję się dziwnie. Mam pustkę w żołądku, muszę wstać. Podpieram się lewą ręką i po jakiejś minucie jestem na nogach. Może... może mogę wejść na drzewo? Trudno będzie bez użycia jednej ręki, ale dam radę... chyba. No cóż, tam będę bezpieczniejsza. Powoli łapię za gałąź. Opieram prawą nogę równolegle do mojej dłoni i podciągam się. Stękam, jest ciężko. Bardzo. Z wielkim wysiłkiem siadam na najniższej gałęzi. Pusty brzuch, brak czucia w ręce i pragnienie to nie jest dobre połączenie, nawet jeśli nie musisz wspinać się na drzewo. Mam jeszcze troszkę wody, ale muszę ją zachować na później. Zmuszam się do uniesienia dolnej kończyny i zarzucenia na gałąź. Ostrożnie staję ciut wyżej. Już jestem cała mokra od potu, ale muszę się dostać wyżej. Robię pełno hałasu, ale gdyby ktoś był w okolicy, już dawno by mnie zabił. Kolejne kilka minut zajmuje mi dostanie się na następne rozgałęzienie. Siadam, już nie dam rady iść dalej. Od dzisiaj do momentu, kiedy umrę, będę mieszkać tutaj.
No stranger would it be...
Nie, stop. muszę przeżyć. Widzę ptaka, już nawet nie zadaję sobie trudu, żeby go rozpoznać. Biorę nóż, jeden z pięciu, do lewej ręki i bez zastanowieniu rzucam. Dobrze, że trenowałam też lewą ręką. Nie trafiam perfekcyjnie, ale mój przyszły posiłek jest przytwierdzony do sąsiedniego drzewa. Nie żyje. Pod wpływem emocji przemieszczam się na to drzewo, co zajmuje mi jakieś pół godziny. Szybko patroszę zwierzę i obdzieram je z piór, po czym jem surowe mięso. Nie jest dobre, ale przynajmniej mam coś w ustach. Po jakichś piętnastu minutach, kładę się na rozgałęzieniu i zasypiam.
><**>
- Powinnaś jej pomóc. - mówię.
- Nie. - odpowiada.
- Czemu? - pytam. - To twoja trybutka, opiekuj się nią.
- Bo nie, Smartbright! - warczy. - To, że umiera, nic mnie nie obchodzi!
- Słuchaj. Ja wiem, że...
- Nic nie wiesz, nic! - krzyczy. Odwraca się do mnie ze łzami w oczach. - Nie będę ci się użalać, nie mam zamiaru płakać. - Ociera te kilka samotnych łez. - Jeśli ta mała smarkula powiedziała, że sobie poradzi, to niech sobie radzi, ja nie mam zamiaru jej pomóc. Nie wiesz, czemu, nie masz pojęcia! To jest sprawa pomiędzy nią i naszym dystryktem!
Panuje niezręczna cisza, a ja nie chcę jej przerywać.
- Wyjdź! - wrzeszczy nagle.
Nie chcę się z nią kłócić, więc znajduję się w windzie i wciskam przycisk z numerem "6". Wiem, czemu ona nie chce wysłać Des prezentu od sponsorów. Dziewczyna ma na pieńku z całą dwójką, bo jest bogata. a co do dystryktów... Już wyjeżdżam, dawno powinienem, ale organizatorzy chcieli się dowiedzieć, jaki był Titus podczas pobytu tutaj. "Był" to odpowiednie słowo. Już go nie ma, przez niego Des oszalała. A Taylor nie chce jej wysłać rzeczy potrzebnych do przeżycia. Ja nic już nie mogę zrobić. Nic. Tylko cichutko biorę morfalinę i rysuję. To mnie uspokaja i pozwala zapomnieć.
><**>
Jedynym, co widzę, jest Snow. Snow wszędzie. Zmienia mu się kolor włosów, raz jest różowy, potem płynnie przechodzi w niebieski, fioletowy, czerwony, pomarańczowy... I nie ma go. Są tylko te oczy. Oczy. Oczy. Oczy Georga Chambersa, organizatora igrzysk. Potem pojawia się jego twarz, nos, usta i sylwetka. A potem zamienia się w Snowa. Pojawia się dookoła niego las, drzewa. Stoi teraz w swojej różowej spódniczce baletnicy i obraca się dookoła. Ma zielone, cieniutkie rajstopki. W ręku trzyma maczetę. A na ramieniu ma opatrunek. Już chcę się zaśmiać, ale widzę coś jeszcze. Prezydent patrzy z nienawiścią na mojego ojca, ubranego od góry do dołu w różowy strój króliczka. Włosy ma niebieskie, trzyma topór.
Chcę wybuchnąć śmiechem, ale dzieje się coś strasznego.
Zamienia się w tego chłopaka z siódemki, Seana.
A Snow staje się Peterem.
***
Witam was :)
No cóż, rozdział miał być wczoraj, ale coś mi nie wyszło.
Ogólnie jestem w klasie dwujęzycznej i mam kilka godzin więcej + wracam do domu zwykle koło 18, więc nie mam czasu. Mogłabym tak tłumaczyć i tłumaczyć ale nie o to chodzi.
Chcę Wam tylko powiedzieć, że miałam okropnego doła, straszny humor i tylko dzięki Wam się trzymałam przez jakiś czas. Wystarczyło wejść i zobaczyć +700 wyświetleń i 9-ciu obserwatorów i już uśmiech kwitł na twarzy. A jak przeczytałam jeszcze raz komentarze to już nie było śladu po tym moim dąsaniu się.
Serio, dziękuję Wam wszystkim :D
Jeszcze tylko dopowiem, że jakbym Wam coś obiecywała, to mi nie wierzcie. Nigdy. Dobra? Słaba jestem w dotrzymywaniu obietnic. ;)
Nie mam pojęcia, kiedy będzie następny rozdział, mam nadzieję, że niedługo, ale co będzie to się zobaczy :D
Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję :D
N. K. K.
Szalony ten rozdział :D
OdpowiedzUsuńWeny :*
Jak zwykle świetnie. *.*
OdpowiedzUsuńKłótnia Des z Des rozwala. ;)
I ta końcówka. ♥ Uwielbiam takie szalone rozdziały.
Szkoła jest do bani. :c Już mam 2 zadania długoterminowe,w cholerę "zwykłych" i jeszcze muszę zastanawiać się nad tematem do projektu edukacyjnego. -,-'
Och, dobra nie marudzę tylko życzę siły, dobrego samopoczucia i weny! ;*
Dzięki :D
UsuńOuu, współczucie. Ja mam jeszcze, jak to nazywają nauczyciele, "okres ochronny", bo jestem w pierwszej gimnazjum dopiero.. :D
Dziękuję, jeszcze raz :D
Snow w obcisłych rajstopkach, hahahahahahahahahahahah XD
OdpowiedzUsuńDreams come true XD
Świetny rozdział, a jeśli chodzi o szkołę, to po prostu koszmar... Ja już nie mam siły do tych ludzi, nauczycieli i całej reszty... Oby ten rok szkolny szybko minął :P
Weny! :D
Mam wrażenie, że to ze Snowem mi nie wyszło, ale ogólnie myślę że nic mi nie wychodzi więc co to za różnica XD
UsuńWspółczuję, serio :c Mam nadzieję, że jednak nie jest tak źle jak mówisz ;)
Rozdział świetny. :)Super odskocznia od szkoły.
OdpowiedzUsuńSnow w rastopkach rozwala, tak samo kłótnia Des i Des.
Wakacje były cudowne. <3 Można było siedzieć na blogach ile się chciało, a teraz zwolnienie, ale co poradzić? Przeżyjemy te szkołę. :D
WENY no i jak najwięcej luzu w szkole. ^^
Dzięki :D
UsuńMyślę, że teraz zupełnie zaniedbam tego bloga, nie chcę tego robić, ale już wchodzę coraz rzadziej :/
Szkołę trzeba po prostu przechodzić, ja mam takie nastawienie. Jak ma się znajomych i bekę z niektórych nauczycieli to nie jest tak źle! :D
Wiem. W gimnazjum nawet lubiłam chodzić, bo znajomi zawsze coś wykręcili, teraz muszę się przyzwyczaić. ;)
UsuńCo do bloga, to pewnie trochę tak. Ja pewnie trochę swojego też zaniedbam, ale miejmy nadzieję, że nie za mocno. :)
Ehh... u nas nikt się jeszcze nie zna i trochę trudno, ludzie się z całego Wrocka i okolic do klasy zjeżdżają (sama jestem spoza miasta :/ ) jakaś taka sztywna atmosfera jest. Jesteś w 1 LO?
UsuńJa będę dodawać co tydzień, bo nie mam czasu kompletnie w tygodniu ; -;
super! kolejny szalony rozdział, czekam na więcej! Dodawaj jak najszybciej!
OdpowiedzUsuńa tak przy okazji, gdzie chodzisz do szkoły? w sensie nazwa? pytam z ciekawości, bo u mnie też są klasy dwujęzyczne i też do takiej chodzę. :)
Pozdrawiam i weny życzę! :D
~ElElliez~
Muszę zacząć przepisywać XD
UsuńGimnazjum nr 30 im. Polonii Francuskiej we Wrocławiu ;p
Jakiego języka się uczysz? :D
Rozdwojenie jaźni ♥ sama uwielbiam dodawać takie fragmenty u siebie, niby nic się nie dzieje, a w głowie bohaterki - chaos ^ ^
OdpowiedzUsuńtakże rozdział znów świetny, no, oprócz końcówki, która za to mi się zupełnie nie podobała, wyszła... tzn wyszła pewnie tak, jak chciałaś, ale mi się nie podoba i już :p
Przepraszam, że nie zawsze komentuję i czytam na czas, ale SZKOŁA. Masakra -,-
Pozdrawiam i życzę weny :>
Ale u Ciebie to lepiej wychodzi ;p
UsuńKońcówkę mi się okropnie pisało. Nie miałam pomysłu itd. i ogólnie jakoś tak... :/
no właśnie, szkoła ; -; ja komentuję i piszę tylko w weekendy teraz, nie mam kompletnie czasu... :o
Absolutnie to kocham *.* jesteś świetna...
OdpowiedzUsuńDziękuję... :)
UsuńTy też jesteś świetna :D
O rety, rety! Ile myśli, nie nadążam! :D
OdpowiedzUsuńJej, nie chciałabym być na jej miejscu O_o Pewnie już bym zwariowała xd
Super rozdział! Tylko trochę krótki :(( czekam na NN! ;**
Al
P.S. I dziękuję za komentarz u mnie ^.^
Dzięki ;)
UsuńJuż po prostu nie miałam pomysłu jak to przedłużyć :D
Nie ma za co :>
Nominowałam Cię do Liebster Award, szczegółu u mnie na blogu. :)
OdpowiedzUsuń*o* Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńJesteś genialna.
OdpowiedzUsuńŻegnaj Erwin!!! Myślę, że to on widział Snowa. Biedna Des... Czekam na roztrzygnięcie.
OdpowiedzUsuń