Wchodzę pod prysznic i dokładnie myję głowę i całe ciało. Jako jedyna w dwójce mam prysznic, wielki dom, nigdy nie głoduję, mogę wyjeżdżać do Kapitolu. W końcu jestem córunią tatunia, burmistrza, który nigdy nawet mnie nie przytulił. Wychodzę, wycieram się ręcznikiem i suszę włosy. Patrzę w lustro i w skupieniu skubię sobie brwi. Później maluję sobie paznokcie na jasny odcień turkusu, co wygląda jakbym była z Kapitolu, bo kilka miesięcy wcześniej zafarbowałam sobie włosy na ten kolor (tylko końcówki zostawiłam czarne). Dodatkowo, żeby się wyróżniać z tłumu i wkurzyć ojczulka, maluję sobie na taki sam odcień usta.
Wyciągam sukienkę i buty, które kupiłam specjalnie na tę okazję. Przypomina mi morze, które widziałam raz w stolicy. Prosta, bez rękawów i ściągnięta w żebrach sukienka, sięga mi do połowy uda. Góra jest czarna, a dół bladoturkusowy. Buty są na koturnach, w kolorach sukienki. Po wzięciu jeszcze torebki - kopertówki, wyglądam jak prawdziwa dziewczyna z Kapitolu.
Jak zwykle będę się wyróżniać z tłumu, ludzie będą mnie pokazywać palcami i się ze mnie śmiać, ale mój cel to wkurzenie "taty". Mam dość mojego charakteru i wyglądu. Mam dość siebie.
***
Stoję wśród innych szesnastolatek, kiedy Labia losuje. Wyciąga karteczkę i czyta nazwisko.
- Karin River! - oznajmia. Wszyscy biją brawo, nikt się nie zgłasza na ochotnika, bo to jest marzenie tej dziewczyny. No, prawie nikt.
- Zgłaszam się! - krzyczę, podnosząc rękę. - Chcę być trybutem.
Cały tłum wymienia zdziwione pomruki.
- ...jak ta dziewczyna chce przeżyć w lesie?...
- Co ona wyprawia?...
- ...rin znajdzie sposób, żeby się zemścić...
Takie słyszę szepty, kiedy idę w stronę podestu. Ale nie zwracam na nie uwagi, patrzę tylko na mojego ojca, aż czerwonego ze złości i uśmiecham się do niego.
- Chodź tutaj, złotko, powiedz nam jak się nazywasz. - słyszę głos Labii, od teraz mojej opiekunki.
- Desima Grabb - mówię odważnie do mikrofonu posyłając uśmiech w stronę kamer i Kariny.
- Gratulacje! - szczebiocze Labia, klepiąc mnie po plecach. Już mnie polubiła, dlatego że wyglądam jakbym pochodziła z Kapitolu. Ona sama ma cztery pomarańczowe warkocze, wąsy i śmieszny, koci strój. Aż jestem ciekawa jaka jest teraz moda w stolicy. Kiedy wyciąga karteczkę z nazwiskiem chłopaka, słyszę:
- Zgłaszam się na trybuta! - mówi to mój... hmm, kolega? raczej nie. Znajomy z klasy. Patrzy się na mnie mściwym wzrokiem i już wiem, że sojuszu nie będzie. To on mnie znienawidził jako pierwszy. Posyłam mu buziaka, na co Labia się śmieje.
- No, chodź kochany, przedstaw się.
- Erwin Mayson - mówi brunet. Nie spuszcza ze mnie wzroku, a ja się słodko uśmiecham.
- Wielkie brawa dla tegorocznych trybutów z dystryktu drugiego! - piszczy opiekunka, a zaraz potem prowadzi nas przez pałac sprawiedliwości do dwóch różnych pokoi.
One chyba są luksusowe dla tych biednych, u mnie tak wygląda zwyczajny pokój. Rzucam się swobodnie na kanapę, kiedy słyszę kroki i otwieranie drzwi. Staje tam mój ojciec, patrzy na mnie ostro.
- Oszalałaś?! - krzyczy - Niczego ci nie brakuje, jesteś najbardziej rozpieszczona ze wszystkich osób w twoim wieku! Czemu idziesz na rzeź?!
- Uspokój się - jego wrzaski nie robią na mnie wrażenia. - Nie wiesz, o co mi chodzi? Popatrz na siebie, jakim byłeś ojcem. - powoli się rozkręcam. - Niczego mi nie brakuje, tak? Jesteś jedyną osobą, która będzie po mnie rozpaczać, jeśli w ogóle będzie. Nie mam żadnych przyjaciół, są jedynie osoby, które mnie tolerują i osoby, które mnie nienawidzą.
- A wiesz dlaczego? - denerwuje się. - Bo jesteś durną, zadumaną w sobie smarkulą! Większość osób, żeby przejechać się pociągiem, musi się zgłosić na Igrzyska, a ty możesz sobie jeździć, kiedy tylko chcesz! Nie lubią cię, bo dostajesz wszystko, bo nie chodzisz na treningi, bo nie obchodzi cię nic, poza swoją twarzą.
- Masz rację - przyznaję. Na jego twarzy maluje się szok. - To dlatego. Sama wybrałam taki los, wiesz? Zastanawiałam się, jak zwrócić twoją uwagę. I widzisz, udało mi się.
- Ta, świetny sposób na samobójstwo! Ty mała, niew...
Wchodzi strażnik pokoju, każe wyjść mojemu ojcu, co przyjmuję z ulgą. Zobaczymy, kto jest durny i zadumany w sobie.
***
W pociągu, takim jakimi jeżdżę zwykle do Kapitolu, Erwin wydaje się być zaskoczony tymi wszystkimi ozdobami, jedzeniem, pokojami. Labia wychwala Kapitol, jakby nie było nic lepszego. A ja mam dobry humor. Wiem, że już za kilka dni mogę leżeć martwa, ale śmieję się z min Erwina. On ma poprzewracane w głowie. Kiedy oglądamy powtórki z dożynek, rzucają mi się w oczy: para z pierwszego dystryktu, Peter i Rachel, chłopak z siódemki, chyba Sean. Zapamiętuję jeszcze dziewczynę z dziesiątki, drobną czternastolatkę.
Na kolacji Labia oznajmuje, że będziemy w Kapitolu najszybciej ze wszystkich trybutów, czyli jutro nad ranem. Świetnie, przynajmniej ujrzę znajomą okolicę przed śmiercią.
Biegnę, coś mnie goni. Ranię się jeżynami w łydkę, a zaraz potem nóż lecący w prosto w stronę mojej głowy, kaleczy mnie w ramię. kaleczy w ramię. Czuję piekący ból, ale nie zwracam na niego uwagi i ciskam oszczepem w przeciwnika. Wiem, że trafię i właśnie tak się dzieje. Odwracam się i widzę, jak mój "przeciwnik" umiera. Tylko, że jest w nim coś niepokojącego. Patrzy na mnie z wyrzutem w oczach, tak jakbym zrobiła coś złego. A wtedy go rozpoznaję.
- Charles... - szepczę. - Nie, co ja zrobiłam! - krzyczę.
- Ćśś, Dec, wszystko będzie dobrze...- uspokaja mnie. - A może Lyme?
- Skąd ty... - otwieram szeroko oczy ze zdumienia.
- Nie mogę ci wytłumaczyć, kiedyś zrozumiesz. - mówi coraz ciszej. - graj dalej. Pamiętaj, kto jest twoim prawdziwym wrogiem...
•••
Taak, duże podobieństwo, tam na końcu, do książki, ale musiałam to zrobić... :D Mam nadzieję, ze ktoś to kiedyś przeczyta ;)
N. K. K.
Na kolacji Labia oznajmuje, że będziemy w Kapitolu najszybciej ze wszystkich trybutów, czyli jutro nad ranem. Świetnie, przynajmniej ujrzę znajomą okolicę przed śmiercią.
***
Biegnę, coś mnie goni. Ranię się jeżynami w łydkę, a zaraz potem nóż lecący w prosto w stronę mojej głowy, kaleczy mnie w ramię. kaleczy w ramię. Czuję piekący ból, ale nie zwracam na niego uwagi i ciskam oszczepem w przeciwnika. Wiem, że trafię i właśnie tak się dzieje. Odwracam się i widzę, jak mój "przeciwnik" umiera. Tylko, że jest w nim coś niepokojącego. Patrzy na mnie z wyrzutem w oczach, tak jakbym zrobiła coś złego. A wtedy go rozpoznaję.
- Charles... - szepczę. - Nie, co ja zrobiłam! - krzyczę.
- Ćśś, Dec, wszystko będzie dobrze...- uspokaja mnie. - A może Lyme?
- Skąd ty... - otwieram szeroko oczy ze zdumienia.
- Nie mogę ci wytłumaczyć, kiedyś zrozumiesz. - mówi coraz ciszej. - graj dalej. Pamiętaj, kto jest twoim prawdziwym wrogiem...
•••
Taak, duże podobieństwo, tam na końcu, do książki, ale musiałam to zrobić... :D Mam nadzieję, ze ktoś to kiedyś przeczyta ;)
N. K. K.
To tak... podoba mi się :D pierwsze, co przykuło moją uwagę, to tytuł. Gdy zobaczyłam, że blog jest o igrzyskach zaczęłam szczerzyć się jak głupia do ekranu ^^ za sam napis na belce masz już wielkiego plusa
OdpowiedzUsuńMasz świetny, ciekawy pomysł i to mi się bardzo spodobało. Twoja bohaterka jest nietuzinkowa i zaskoczyła mnie. Podróże do Kapitolu? rozpieszczona córeczka burmistrza naśladująca Kapitolińczyków? tego jeszcze nie było :D
Co to za Charles? Lyme... coś mi to mówi... jedna z triumfatorek, prawda?
Coraz trudniej znaleźć oryginalne fan fiction o igrzyskach. Mam nadzieję, że zaskoczysz mnie jeszcze nie raz.
Pozdrawiam i oczywiście czekam na ciąg dalszy
Weny, geniuszu! :D
Hmm, na razie muszę jeszcze nad tym popracować, ale miałam nadzieję, że to przykuje uwagę :D
UsuńA ja się zaczęłam szczerzyć na widok komentarza i obserwatora :D
Co do ostatniej sceny, to tak, Lyme to jedna ze zwycięzców :) Charles to będzie jedna z postaci, o których jeszcze będzie mowa :D
Pozdrawiam ;)
Bardzo fajne:) Będę czytać dalej.
OdpowiedzUsuńRozpieszczona córeczka tatusia. To mi się podoba. Jej zachowanie i postawa. Buntowniczka hehe. Chce za wszelką cene zwrócić na siebie uwagę ojca i w końcu jej się udaje.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Tio :)