Nadszedł czas na opowiadanie. Nosi tytuł Święta u Everdeenów. Jak sama nazwa wskazuje, jest o świętach w rodzinie Katniss. Mam nadzieję, że Wam się spodoba ;). Dedykuję je najwierniejszym czytelnikom tego bloga, czyli (kolejność przypadkowa):
- Mirze,
- El Elliez,
- Lily Nimrodiell,
- Torii.,
- Mockingjayonfire
*konkurs organizowany przez stronę hungergames.pl
ŚWIĘTA U EVERDEENÓW
Każdy
czasem płacze. Każdy, w tym ja. Dlatego nie rozumiem małej Prim,
która na widok moich łez, sama zaczyna płakać.
Powodem
jest mój ojciec. A właściwie, jego zachowanie. Przez calutkie
sześć dni harował w kopalni jak wół szesnaście godzin na dobę,
chociaż obowiązkowe jest dwanaście. Jutro niedziela. Będzie
musiał spędzić z nami trochę czasu, nie moze nas już więcej
unikać. Dlaczego on to robi? Rozumiem, że musi pracować, ale...
Jesteśmy jego rodziną... To nie jest ważniejsze?
Jedyną
osobą, przed którą się otwieram, jest mama. Przytulam się do
niej, a Prim robi to samo z drugiej strony.
-
Co się stało, kochanie? - pyta moja rodzicielka.
-
Nic – pociągam nosem i waham się chwilę, a potem wybucham i
mówię jej wszystko, co myślę o zachowaniu ojca.
Wszystkie
moje łzy lądują na koszulce mamy, ale ona się tym nie przejmuje.
-
Porozmawiam z nim, dobrze?
Mam
nadzieję, że wreszcie coś się zmieni.
Kiedy
siedzę na łóżku, gotowa do położenia się, drzwi pokoju
otwierają się.
-
Katniss... - słyszę głos ojca.
-
Tak? - pytam, jestem poirytowana, że po tych wszystkich dniach
jeszcze się do mnie odzywa.
-
Mama powiedziała mi, że jesteś na mnie zła – oznajmia. - I w
związku z tym -
-
Będziesz więcej pracować, tak? - przerywam mu. Jest okropny!
-
Nie, chciałem cię przeprosić. Bo widzisz, miałem wam tego nie
mówić, w końcu jesteście dla mnie najważniejsze, ale -
-
Kopalnie mnie wzywały! - naśladuję jego głos. - Nie mogłem ich
zostawić!
-
Katniss! - krzyczy.
Stoję,
zaskoczona. Jeszcze nigdy ojciec na mnie nie krzyczał. Czemu podnosi
głos? Nie rozumiem.
-
Tato... - zaczynam, ale tym tazem on mi przerywa.
-
Młoda, słuchaj. Chcę zrobić dla trzech najwspanialszych osób na
świecie najlepsze święta. Zdradzić ci tajemnicę?
-
Jaką?
-
Chyba nie zasługłujesz...
-
Jak to nie?! Powiedz, poooowieeeedz...
-
No dobrze. Otóż... chcę kupić pomarańczę.
-
Myślałam, że to coś ciekawego. - marszczę nos.
-
To jest ciekawe. To taki owoc -
-
Owoc? Brzmi raczej jak zwierzę.
Tata
się uśmiecha.
-
Pomarańcza jest duża, okrągła i, jak sama nazwa wskazuje,
pomarańczowa. Jest kwaśna, jej smak pozostaje w ustach na długi
czas.
Milczę.
Zastanawiam się nad tym, co tato robił tydzień temu, w niedzielę.
Nie musi wtedy pracować, więc... o co chodziło? Co mógł w tym
czasie robić?
-
Katniss? Co się dzieje?
Mówię
mu o swoich obawach.
-
Chcesz znać jeszcze jedną tajemnicę?
-
Tak, tak!
-
Otóż... tylko nie mów tego nikomu... jestem kłusownikiem.
-
Kim?
-
Łowcą. Wymykam się do lasu i poluję tam na zwierzęta, zbieram
rośliny.
Wyobrażam
sobie tatę w jego kurtce i butach w lesie. Po chwili jego sylwetka
zamienia się w moją, ciemne włosy wydużają się. Jestem
łowczynią. Biegam cicho po lesie i strzelam w zwierzęta. Jestem
mroczna, ale zarazem przyciągająca.
-
Ale super! Nauczysz mnie?
-
Nie jestem przekonany...
-
Ale, taaaatoooo
Widzę
wahanie na jego twarzy, jednak po chwili wzdycha i proponuje:
-
To co, idziemy jutro na polowanie?
Uśmiecham
się szeroko.
-
Nie mogę się doczekać.
Mimo
obaw, że zapomni o naszej umowie, następnego dnia rano, ojciec
podchodzi do mojego łóżka i delikatnie potrząsa mnie żebym się
obudziła, ale tak, żebym przypadkiem nie szturchnęła Prim. Ziewam
i spuszczam nogi na ziemię, prosto w przygotowane wcześniej buty
myśliwskie. Tata pomyślał o wszystkim, więc szybko się ubieram i
już mam wychodzić, kiedy on zatrzymuje mnie w drzwiach.
-
Katniss – zaczyna. - Nie pójdziesz tak do lasu.
Spoglądam
na siebie i nie wiem, o co mu chodzi. Dopiero po chwili staje się to
jasne. Mam rozpuszczone włosy. Po chwili wahania, ojciec bierze je i
delikatnie zaplata w warkocz, który zaczyna się nad lewym uchem i
opada gładko na prawe ramię.
Kiedy
jesteśmy już na polanie obok naszego domu, tata wyjaśnia mi, że
zawsze mam słuchać, czy siatka nie wydaje żadnych dźwięków, po
czym bez zastanowienia rusza w stronę ogrodzenia.
-
Stop! - prawie krzyczę. On idzie prosto na siatkę p o d n a p i ę
c i e m .
-
Żartuję – uśmiecha się. - musimy poczekać.
W
milczeniu czekamy jakieś piętnaście minut, a kiedy ogrodzenie
ucisza się, przechodzimy przez poluzowany fragment. Idę za ojcem,
kiedy pewnie wchodzi do lasu. Jak on to robi, że rusza się tak
cicho?
Podchodzi
do spruchniałego pnia i odzywa się:
-
Katniss, popatrz w górę -
Spoglądam tam, widzę ptaka. Czarnego, z białymi plamkami na
skrzydłach. Jest
piękny. - To
Kosogłos. Naśladuje dźwięki i piosenki. Posłuchaj.
Are
you, are you
Coming to the tree
Where they strung up a man they say murdered three.
Strange things did happen here
No stranger would it seem
If we met up at midnight in the hanging tree.
Where they strung up a man they say murdered three.
Strange things did happen here
No stranger would it seem
If we met up at midnight in the hanging tree.
Ptaki
powtarzają melodię. Jest trochę smutna. Nie wiem, o co chodzi w
tej piosence, jest dziwna. Przecież... Kto namawia kogoś na schadkę
w takim dziwnym miejscu?
Nagle
ojciec przestaje śpiewać i podnosi rękę.
-
Katniss – szepcze. - Tam jest wiewiórka. Widzisz?
Rzeczywiście,
na drzewie koło nas siedzi rude zwierzątko. Ojciec unosi łuk
(wyjęty wcześniej ze spróchniałego pnia) i nakłada strzałę na
cięciwę. Po chwili ją wypuszcza, a wiewiórka pada martwa. Brzydzę
się lekko, ale podchodzę do niej i biorę za ogon.
-
Chcesz spróbować? - pyta ojciec, potrząsając łukiem.
Kiwam
głową i oddaję mu zwierzętko. Przez następne kilka minut szukam
zwierzyny. Mam nieodparte wrażenie, że tata jest zirytowany jednym
z dwóch faktów. A może obydwoma...? 1. Chodzę za głośno. 2. Już
przegapiłam tyle zwierząt...
Ale
w końcu trafiam na królika. Poznaję go po uszach, które są
zdecydowanie za krótkie na zająca. Uśmiecham się i powtarzam
ruchy taty – unoszę łuk, nakładam strzałę i chwilę celuję.
Puszczam. Nie trafiam w zwierzę, jedynie zwracam jego uwagę.
Odwracam się zrezygnowana w stronę taty, ale on z zainteresowaniem
się na mnie patrzy. Nic nie mówi, ale widzę coś w jego oczach.
Nie wiem, co to jest, ale daje mi siłę do szybkiej reakcji –
strzelam drugi raz w stronę królika. A on, z przebitym na wylot
brzuchem, staje się martwy.
Musi
minąć chwila, zanim dociera do mnie to, co zrobiłam. Zabiłam coś.
Nie, żebym była z siebie dumna, ale... zabiłam coś. A ten
królik... może miał rodzinę? Na pewno. Znajomych, dziewczynę,
może żonę, dom...
To
nie może być coś złego. Ja też mam rodzinę. Tak jak ojciec –
on zabija, żebyśmy mogli przeżyć. Jest tyle głodujących rodzin,
a ja wiem, że nie chcę, żeby moja była następną. Nie chcę,
żeby Prim umarła z głodu. Czasem się zastanawiam... Co będzie,
jak ktoś z naszej rodziny odejdzie? Co się stanie, jeśli... No
właśnie, j e ś l i . Nic się przecież takiego nie stanie.
Prawda? A może...
Moje
rozmyślania przerywa głos taty.
-
No brawo! Za pierwszym razem ustrzeliłaś pięknego, tłustego
królika – oznajmia, jakbym wcale nie wiedziała. - Jestem z ciebie
dumny, Katniss.
Te
pięć słów ogrzewa mnie mimo przeraźliwego zimna.
Po
tym, jak razem ustrzeliliśmy (no dobra tata ustrzelił) jeszcze
kilka królików, wiewiórek i jakichś dziwnych ptaków, idziemy na
czarny rynek, który jest nazywany przez tatę Ćwiekiem. Mieści się
w starym magazynie. Nikt ze szkoły nie zapuszcza się w te okolice,
dlatego się uważnie rozglądam. Wszystko budzi moją ciekawość.
Od sporu przy jednym ze stanowisk, na które patrzy się pół
targowiska, przez jednooką kobietę siedzącą pod ścianą, po
wychudzone dziecko kulące się w rogu magazynu.
Drogę
zachodzi nam jakaś postać. Patrzymy się na siebie przez chwilę.
To pijak. Z obrzydzeniem chowam się za tatą. Jak on tu wytrzymuje?
To miejsce jest obrzydliwe. Ci wszyscy ludzie, to całe zamieszanie,
nie da się tu odnaleźć. Jednak, po zastanowieniu, w myśliwskiej
kurtce, z tymi wszystkimi bliznami, tata tu pasuje. A jeśli on, to
ja też.
-
To co, idziemy to sprzedać – potrząsa torbą. - Najpierw do
Rooby. To rzeźniczka. Zobaczymy, ile twój królik jest wart.
Kiwam
głową i z pomocą taty przeciskam się przez tłum. Po chwili
znajdujemy się przed zapleczem rzeźni. Po chwili pukania, starsza
kobieta otwiera nam drzwi.
-
Dzień dobry – witam się.
-
Dzień dobry... - patrzy się na mnie przez chwilę. Wytrzymuję jej
wzrok. Po chwili przytomnieje i jakby uświadamia sobie, po co
prawdopodobnie przyszliśmy. - Co dla mnie macie?
-
Chcielibyśmy się dowiedzieć, ile dałabyś za tego królika –
mówi ojciec, pokazując jej moją zdobycz.
Rooby
zastanawia się, a po chwili podaje cenę i oświadcza, że to
porządne mięso.
-
W takim razie zrobimy sobie święta z tym mięsem. - oświadcza
tata, a potem sprzedaje całą resztę, zostawia tylko ubabranego
krwią królika i wiewiórkę.
-
Dlaczego się nie targowałeś? - pytam, kiedy rzeźniczka zamyka
drzwi.
-
Bo Rooby podaje cenę. Możesz albo ją przyjąć, albo odrzucić.
Po
drodze do wyjścia kupujemy kilka rzeczy takich jak włóczka czy
węgiel. Kiedy proszę tatę o pieniądze, daje mi trochę, żebym
mogła kupić prezenty.
Wybieram
kilka drobiazgów. Dla mamy – chustkę, dla taty – pasek do
spodni, a dla Prim kupiłam nowe wstążki do włosów. Pierwszy raz
kupowałam rzeczy tak swobodnie. Kiedy orientuję się, że tata na
pewno zauważy moje zakupy, z reszty, która mi została, kupuję
siatkę i wrzucam tam prezenty. Nie mogę się doczekać świąt.
We
wtorek rano, tata znika w kopalni. Obiecał mi, że nie będzie dużo
pracować i wróci do domu. W Dwunastce, w Święta, trzeba
wysiedzieć obowiązkowo cztery godziny w kopalni, dlatego ojciec
wyszedł z domu o szóstej.
Równo
o dziesiątej trzydzieści słyszymy, jak tata wraca do domu.
Wcześniej, rok w rok, prezenty były koło kominka, ale tym razem
ojciec przynosi ze sobą drzewko. Małą choinkę. Razem z Prim
zaczynamy skakać wokół niej, obrywać brzydsze igły. To prawie
jak te rodziny z miasta! Drzewko na święta! Nie mogę uwierzyć.
Przytulam się do taty.
-
Jesteś najlepszy na świecie. – szepczę.
-
Wiem. - odpowiada.
A
potem znika z mamą w kuchni. Zaraz zaczynają dochodzić z niej
piękne zapachy.
O
czternastej mama zabiera nas na górę i ubiera w te najbardziej
odświętne stroje. Czesze nam włosy. Moje zaplata w prosty warkocz,
a Prim zostawia rozpuszczone. Idzie się sama przygotować, więc ja
wyciągam reklamówkę spod łóżka.
-
Nie podglądaj – mówię do Prim i cichutko schodzę na dół.
Niezgrabnymi ruchami rozdzieram reklamówkę na trzy części i do
każdej pakuję prezent. Następnie wyciągam pióro z plecaka
szkolnego i podpisuję każdą czterema literami: M A M A, T A T A,
P R I M.
Około
godziny szesnastej, rodzice zastawiają stół i przychodzą do nas
na górę. Wkładają do starego odtwarzacza płytę z kolędami. Na
stole zauważam mojego królika, przyprawionego, z jakimiś
warzywami, wiewiórkę w sosie śmietankowym, sałatkę z kukurydzy,
jakiegoś mięsa i sosu. To prawdziwe rarytasy, na które ojciec tak
pracował. Dodatkowo, na jednym z talerzyków jest duża,
pomarańczowa kulka. Uśmiecham się do taty.
Jak
zwykle zaczynamy jeść od sałatki. Następnie próbuję swojego
królika. Jego mięso rozpływa mi się w ustach. A potem już
wszystkie potrawy się mieszają. Śmiejemy się, śpiewamy kolędy,
ja i Prim opowiadamy zabawne historie ze szkoły, rodzice
odwdzięczają się opowiadaniami z dzieciństwa. Czas szybko mija i
po chwili mijają dwie godziny, a na stole została tylko pomarańcza.
-
Więcej w siebie nie wcisnę – mówię. - Możemy zjeść ją po
prezentach?
-
Jak chcesz. - zgadza się mama.
W jednej chwili i ja, i Prim rzucamy się do drzewka. Szybko
odnajduję swój prezent. Jest duży, zapakowany w zwykły szary
papier, który momentalnie rozdzieram. Otwieram szeroko oczy ze
zdziwienia. To ł u k. Piszczę z radości i rzucam się rodzicom na
szyję. To najwspanialszy prezent na świecie! Ale zaraz, chwila...
Skoro mam łuk, to gdzie strzały?
Szybko
znajduję też kołczan z dwudziestoma takimi samymi strzałami.
Jestem szczęśliwa. Kiedy pytam Prim, co dostała, pokazuje mi, z
szerokim uśmiechem, drewniane liczydło i lalkę (też drewnianą).
Pod choinką zostały jeszcze trzy prezenty. Tata spokojnie podchodzi
i znajduje swój pasek. Od razu przekłada go przez spodnie,
podchodzi do mnie i przytula.
-
Dziękuję, Katniss – mówi.
Następnie
swój prezent odpakowuje mama. Przypatruje się chustce, pochyla się
nade mną, całuje mnie w policzek i dziękuje. Prim, po zobaczeniu
swoich nowych wstążek, rzuca mi się w ramiona i przewraca mnie na
ziemię. To chyba jej reakcja jest dla mnie dzisiaj najważniejsza.
Pod
koniec tego dnia jemy jeszcze pomarańczę. Tak, jak mówił tata,
jest słodko-kwaśna. Ma trochę dziwny smak, ale polubiłam go.
Jedną z tych rzeczy, których się dzisiaj nauczyłam, jest to, że
rodzina zawsze będzie stała u mnie na pierwszym miejscu.
PÓŁ
ROKU PÓŹNIEJ
Kiedy
się budzę, wspomnienia z poprzednich dni wracają. Nie mogę
uwierzyć, że taty już nie ma. Nie dociera to do mnie. Mam
wrażenie, że zaraz wejdzie, oznajmi, że idziemy do lasu. Jednak,
gdy otwieram oczy, nikt nie wchodzi do pokoju.
Powoli
się schylam i wyciągam łuk spod łóżka. To ten sam, który
ojciec dał mi pod choinkę. Jest skonstruowany specjalnie dla mnie.
Dopasowany do moich ramion, do wzrostu i wagi. Przytulam go do
policzka. Oprócz za dużej na mnie kurtki myśliwskiej i butów,
jest ostatnią rzeczą, która łączy mnie z tatą. Przypominam go
sobie. Ten uśmiech, oczy, włosy, dłonie i najważniejsze – jego
zapach. Bezpieczny, trzymający mnie blisko ziemi, a jednocześnie
dzięki któremu odlaatywałam.
Dlatego,
kiedy wjeżdżam windą na piętro pałacu sprawiedliwości, znowu
płaczę. Bo już wiem, co widziałam w oczach taty, kiedy upolowałam
pierwszego królika. To była miłość.