20 października 2013

Rozdział XIV

Śmieję się cicho.
- Co słychać? - pytam. Idiotka.
- Nie odzywaj się, nie masz pozwolenia - warczy.
- Sama sobie pozwoliłam - oznajmiam.
- Chcesz szybkiej śmierci?
- No widzisz, może rzeczywiście jestem taką debilką, jak wszyscy, nawet twoja kochana Taylor, myśleli? - trafiam w czuły punkt. Czuję krew na szyi.
- Zamordowałaś Seana. Verę. Rachel.
- No co ty, serio? - ostrożnie strzepuję rękę, żeby odwinąć bandaż, a Erwin mówi dalej.
- Słuchaj, możemy to załatwić inaczej... - mocno ruszam ręką w dół, a opatrunek spada z mojego ramienia.
Wystarcza jedno spojrzenie na brak łokcia, żeby się zdziwił. Nurkuję pod jego ramieniem i stoję teraz naprzeciwko niego.
- Jeśli wygrasz i mnie zabijesz, ludzie cię znienawidzą - mówi, a potem śmieje się cierpko. - Zapomniałem, już cię nienawidzą.
- I dlatego nie robi mi to różnicy - szepczę, bo zrozumiałam, że gdzieś tam Erwin ma rodzinę, a ja nie. Jest więcej warty.
On wykorzystuje moją nieuwagę i doskakuje do mnie. Tnie maczetą, ale udaje mu się tylko zrobić zadrapanie na prawym barku. Szybko odchodzę do tyłu.
- Skoro tego chcesz - warczę.
     Rzucam się na Erwina z szybkością kocicy, która chroni swoje dzieci, ale on odskakuje i mój nóż nic mu nie robi. Chłopak odparowuje atak i atakuje mnie z prawej strony, na co szybko się odwracam i tnę mu rękę tuż nad nadgarstkiem, wytrącając broń z ręki. Natychmiast się po nią schyla, a ja wykorzystuję okazję i pochylam się, żeby wbić mu nóż w plecy, ale ostrze się odbija. Pancerz. Dlaczego na to nie wpadłam wcześniej?! Erwin robi zamach i natychmiast czuję ból w nodze. Po chwili oddaję mu i nie ma już nic z profesjonalnej walki, która miała miejsce przed chwilą. Szamoczemy się bez celu na ziemi, czasem ja go trafiam, a czasem on mnie. Dziwne, ale ma tylko górę od pancerza, więc atakuję nogi. Oczywiście mam utrudnione zadanie, bo bronię się i atakuję tylko lewą ręką, ale daję radę. Po chwili jednak staje się jasne, że nie wygram tej walki. Erwin blokuje mi rękę i siada na mojej klatce piersiowej. Jestem na straconej pozycji.
- Pewność siebie uleciała, co, księżniczko? - syczy mi do ucha. - Mogę to załatwić szybko, nie martw się.
- Wolę kąpać się przez miesiąc w sikach całego Panem, a twój smród, jaki zostawisz mi na koszulce będzie jeszcze gorszy - odparowuję.
- Skoro nie chcesz, będziesz cierpieć... - po tych słowach powoli wbija mi nóż w bok. To, że robi to powoli, jest najgorsze: czuję taki ból, jakiego nie można sobie wyobrazić. To po prostu niemożliwe.
- Powiesz mi... jedną - kaszlę krwią. - rzecz...?
- Jaką, szmato? - pyta i strzepuje z siebie moją krew.
- Ile prez... prezentów miałeś od... Ta-Taylor? - przy ostatnim słowie pluję mu w twarz i uciekam, dopóki jest zaskoczony. Wstaję i opieram się o drzewo, trzymając się za bok. Po krótkiej chwili zastanowienia wciągam dwa noże lewą ręką i rzucam w Erwina. Czuję przeszywający ból w boku, w którym tkwi maczeta. Zapada ciemność.

     Otwieram oczy. Muszą się przyzwyczaić do bieli, którą widzę nad sobą. Światła, światła wszędzie. Gdzie ja jestem? Nic nie pamiętam... Czemu...?
Nagle, wspomnienie wraca. Milena. Titus. Lekarstwo. Tortury. Mama. Nie... Nie, proszę. Powieki, nie zamykają mi się. Szarpię ręką. Raz. Drugi. Nie, nie, błagam! Ostatnim, co widzę jest białe światło.

Oddychaj, oddychaj! Wdech wydech wdech wydech wdech... Co się stało? O co... wydech! ODDYCHAJ. Proste.
Jestem... Jak ja się właściwie nazywam? DECIMA. Des. Dziesiąta. Wiek... Ile mam lat? O, tak, już pamiętam. Szesnaście. Gdybym wiedziała, który jest, to może siedemnaście. Nie ważne. Właściwie czemu nie mogę mieć znowu czternastu lat? Tak jak... Milena.

Wciągam głęboko powietrze, próbując ustalić, gdzie się znajduję. Coś piszczy, ale nie wiem, co. Widzę tylko oczy.
Oczy są zwierciadłem duszy...
A te są podłe. Złe. Piszczenie ustaje.

     Kiedy tym razem uchylam powieki, coś ciąży mi na prawej ręce. Odwracam głowę, żeby zobaczyć co to, a wtedy widzę trochę przeszczepionej skóry na prawym łokciu. Próbuję ruszyć ręką, ale wiem, że nic z tego. Rozglądam się dookoła. Rozpoznaję białe ściany, już wiem, że jestem w pokoju szpitalnym. Czy... Czy to znaczy, że wygrałam? Patrzę na godzinę: 3:46. Pod tym widzę datę. Otwieram oczy ze zdumienia. Zwykle Igrzyska trwają do końca lipca, później, po Sylwestrze, jest Tournee zwycięzców, następne igrzyska, tournee itd. Jednak na początku sierpnia powinien być wywiad ze zwycięzcą... Nie wierzę. Nie. Czy na prawdę tak długo spałam? To niemożliwe. Szarpię się. Czy to jakiś głupi żart?! Co się stało? Trafiłam Erwina, wgrałam? Czy to tylko sen, wizja przed śmiercią? I przede wszystkim: czy mieszkańcy Kapitolu się nie znudzili przez ten czas?
     Słyszę chrząknięcie. Odwracam się w tamtą stronę i widzę lekarza w białym stroju, stojącego przy moim łóżku.
- Wreszcie się obudziłaś - mówi, a jego głos dudni mi w uszach. - Jako pierwsza zgotowałaś nam takie problemy, trzy razy próbowaliśmy cię budzić: na wywiad, drugi raz na wywiad i na Tournee, ale udawało się tylko na kilka sekund... Rozgadałem się. Masz jakieś pytania?
Myślę. O co zapytać?
- Erwin... - szepczę. Mam dużą chrypę, ale lekarz rozumie o co mi chodzi.
- Nie żyje. - odpowiada. - Rzuciłaś dwoma nożami i jeden trafił w szyję, drugi w czoło.
- Wyg... - odchrząkam i udaje mi się wykrztusić trochę głośniej. - Wygrałam?
- Tak. Ale musimy jeszcze cię zbadać. Masz być gotowa na dziesiątą do wywiadów i zdjęć, następnego dnia jesteś u siebie, w dystrykcie, potem dajemy ci tydzień i jedziesz na Tournee. Mamy w końcu drugą połowę marca.
- Marca? - oczy wyskakują mi ze zdziwienia na wierzch. - Zegarek pokazuje, że jest początek lutego...
- Och. Zepsuł się najwyraźniej, bo pokazuje 3.47 od miesiąca - zachichotał, nie wiedzieć czemu. - O, a tak poza tym... dobrze się czujesz?
- T.. tak.
- W ogóle to jestem doktor Carrey, ale mów mi Car.
- Des.
Nawet nie zauważam, kiedy znajdujemy się w Centrum odnowy. Jeden i Dwa rzucają mi się na szyję. Trzy rzuca mi dziwne spojrzenia, ale nie przejmuję się nią. Nic się nie zmieniły; chodzi mi o operacje plastyczne, bo moda na koty zdążyła już trzy razy przeminąć. Zachowały dawne kolory, ale ubrania się mocno zmieniły. Fioletowa Jeden ma długie do kolan włosy z prostą grzywką do nosa, do tego wielkie szpilki, spódnica na równi z włosami i kontrastująca z odcieniami fioletu, żółta wielka bluzka, chyba XXL. Dwa i Trzy wyglądają tak samo, tylko że są po kolei: niebieskie i zielone. Z radością się z nimi witam, ale czekam najbardziej na Paytona, z którym mam się spotkać po wszystkim.
     Moja ekipa przygotowawcza marudzi na wszystko: na moje brwi, włosy (swoją drogą dalej zielono-oliwkowe), to jak makabrycznie schudłam i na moją rękę, którą dalej nie mogę ruszać. Nie zgadzam się na żadne operacje, które mi proponują i po dwóch godzinach (około) puszczają mnie do Paytona.
     Ten z kolei się wcale nie zmienił. Ani trochę. Dalej ma swoje fioletowe afro, tęczowe ubranka i warkocz ciągnący się po ziemi. Ze łzami w oczach podchodzę do niego, żeby się przytulić, ale spotykam się z zimnym spojrzeniem i zastygam w miejscu. Mój stylista przechodzi od razu do rzeczy.
- Na wywiadzie wystąpisz w czarnej sukience, prosto z...
Jednak ja go nie słuchm. Do moich myśli wdziera się nie przeszłość, lecz przyszłość. Co się dzieje z moim ojcem? Jak mnie przyjmie dwójka? Charles? Czemu wszystko jest takie niepewne?
     Nawet nie zauważam kiedy Payton zaczyna mnie ubierać i szykować. Nie obchodzi mnie to. Czemu jemu też nie wbić noża w brzuch? Pff. To takie proste. Wszyscy to robili. Ja też. Ile osób zabiłam? Cztery, pięć...? Nawet Milenę zabiłam. Należało się jej. Głupia suka z dziesiątki.
- Hej... Decima... - mrugam, kiedy stylista pstryka mi przed oczami.
- Czego? - warczę.
- Popatrz w lustro.
     Moje spojrzenie kieruje się w tamtą stronę. Widzę dziewczynę, która wygląda jakby uciekła z jednego z tych obrazów które powstały tysiąc lat temu. Gorset i spódniczka, włosy pod tym żałosnym kapelusikiem... Typowe.
     Udaję, że nie zauważam Paytona, czekającego na pochwałę z mojej strony. Jeszcze czego! Nie zważając na to, że suknia się może pobrudzić,  pognieść czy Bóg wie co jeszcze, siadam szybko na krześle i zamawiam jedzenie.
Maliny w karmelu.
Stylista zamiera, ale nic nie mówi. Podejrzewam, że Snow mu coś zrobił, zagroził czy coś w tym stylu. Trudno. Jego strata.
Po jakichś czterdziestu minutach Payton oznajmia:
- Powinnaś iść na wywiad. Za siedem minut jesteś na wizji.
Nie patrzę na niego, wychodzę i kieruję się w stronę sceny. Równo o 10.00 siadam na fotelu, kurtyna się podnosi, a ja słyszę głos Caesara Flickermana.
- Panie i panowie, oto zwyciężczyni sześćdziesiątych siódmych Igrzysk Głodowych, Decima Grabb!
A może jemu też wepchnąć nóż w brzuch...?

XXX

Hej, cześć!
Zgadnijcie, czemu publikuję ten post akurat dzisiaj, 20.10?
Huhuh, tak, mam dzisiaj urodziny :3
A to taki prezent ode mnie. :D
Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni (albo zadowolone; nie wiem czy oprócz czytelniczek mam czytelników ale lepiej nie ryzykować XD), ale wydaje mi się, że napisałam całkiem dobrze. ;)

http://jak-dokonac-niemozliwego.blogspot.com/ zapraszam :33

11 komentarzy:

  1. Ha! Najlepszego ^ ^ duuuuuuuużo, dużo weny i czego sobie tam chcesz ^ ^
    "A może jemu też wepchnąć nóż w brzuch...?" TAK! TAK! TAK! :D :D :D zabić wszystkich! :D
    Rozdział mi się podoba, walka z Erwinem ^ ^ czekam na wywiad c:
    Pozdrawiam bardzo serdecznie i jeszcze raz weny! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :>
      Cieszę się, że Ci się podobało, no bo sama nie wiedziałam jak to wyszło. :D

      Usuń
  2. Spełnienia marzeń, żeby ktoś z wydawnictwa zauważył Twój talent i czego jeszcze sobie wymarzysz! ;*
    Rozdział boski. Walka z Erwinem jest świetna. Ten strój na wywiad faktycznie musiał byćwstrętny.Ostatnie zdanie powala i nie mogę doczekać się wywiadu.
    Na JDN mój kom pojawi się niebawem.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oo tak, przydałby mi się ktoś z wydawnictwa, kiedy już postanowię coś nabazgrać :P
      Pozdrawiam! :D

      Usuń
  3. Mmmm nadal się rozkoszuje ostatnim zdaniem... XD
    Zabić ich wszystkich? Czemu nie? Czym różni się to zabijanie od tego na arenie? Aaa no tak to nie jest dozwolone. Szalona strona Decimy mnie wzywa, gdzie ona jest? Rozdział super. :D
    A teraz niech pomyślę:
    Byś dużo wolnego czasu miała
    i część z niego na pisanie przeznaczała.
    By często dopadała cię wena,
    byś nie pisała nigdy od niechcenia.
    By jakieś wydawnictwo wyczaiło twój dar
    i by twych opowiadań nigdy nie prysł czar!
    WSZYSTKIEGO NAJ
    Ps. Wczułam się w Des, trochę mi odwala...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, tak zauważyłam, że najbardziej ci się podobają te makabryczne fragmenty XD
      Dziękuję :D

      Usuń
  4. Napisałaś cudownie... ale... ech... tak szybko się skończyło ;-; Jak to czytam, czuję strach. I przeraża mnie to, że tak dobrze potrafisz oddać emocje Des o.O Czuję, jakbym zwariowała... I ten niepokój i niedowierzanie... Ech. Ostatnie zdanie zarąbiste :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też miałam urodziny 20.10 hyhy, najlepszego ;)

    Nie wiem dlaczego tak późno trafiłam na Twojego bloga... Serio
    Piszesz świetnie idealnie oddajesz klimat Igrzysk.
    Haha obie piszemy o 67 Igrzyskach, eh łączy nas dużo podobieństw.
    Przy następnym rozdziale bardziej się rozpiszę, a teraz jeszcze raz najlepszego ( trochę spóźnione)

    Zapraszam również do mnie.
    http://67igrzyskaoczamijulites.blogspot.com

    Weny i pozdrawiam
    J

    OdpowiedzUsuń
  6. Haha cudowny. Zabojczyni w dalszym ciągu. Czytam dalej. Podoba mi się :D

    OdpowiedzUsuń

Odpowiadam na każdy komentarz, jestem wdzięczna za każdą opinię. Dziękuję za każde słowo :))

Obserwatorzy