02 września 2013

Rozdział X

     Przecieram oczy dłonią. Pamiętam wszystko jak przez sen. Titusa, Milenę, mamę, wszystkie moje myśli... co się ze mną działo? Nie ważne. Wiem tylko, że jestem głodna. Spragniona. I lekko krwawię z  lewej łydki. Wyciągam maść i wcieram malutką ilość w miejsca, gdzie poraniły mnie patyki. Zamykam oczy i próbuję się uspokoić. Czym jestem? Kim jestem? Dziewczynką, która oszalała i ma halucynacje, czy trybutką, która chce wygrać Głodowe Igrzyska? Jednym czy drugim? Czy już całkiem straciłam zmysły?
     Nie, skoro wiem, gdzie jestem, mogę uznać, że normalnieję. Ile godzin spałam? Ile dni już jestem na arenie? Straszne... straszne rzeczy.

Strange things did happend here...*

Nie, nie ta piosenka! Proszę... To właśnie to śpiewała moja mama, kiedy Klint umierał. A później, gdy Angel zniknęła, znowu przez całe dnie słyszałam tylko te słowa. Znowu. I znowu. bez przerwy były w mojej głowie. Przypominały mi o Kapitolu. O przemocy. O tym, że ta piosenka, nieoficjalnie, jest symbolem sprzeciwu przeciwko stolicy w każdym dystrykcie. Po tym, jak zabito moją matkę, spróbowałam ją zaśpiewać. Głos mi się łamał, fałszowałam, płakałam. Ale robiłam to dla niej.

If we met up at midnight in the hanging tree...

Dość! Wstaję, rozglądam się dookoła. Muszę wrócić nad jezioro. wyciągam jeden nóż, zakładam plecak (jakim cudem go nie zgubiłam?) i wędruję w przeciwną stronę. Jak to możliwe, że przebiegłam aż tyle? Nie powinnam była tego robić, organizatorzy mogą chcieć, żebym wróciła. Ale nie tylko ja jestem na arenie, prawda? Może być jeszcze jakieś sześć osób oprócz mnie. Rozmyślam tak i rozmyślam, więc nawet nie zauważam jak dochodzę do jeziora. Szybko i łapczywie piję wodę, przemywam się trochę i sprawdzam plecak. Krakersy! Mam krakersy Mileny! Milena... Biedna, głupia dziewczyna. Nie myśl o niej, nie myśl o niej, nie myśl o niej...

Are you, are you coming to the tree...

Powoli siadam i jem, też wolno dwa cieniutkie ciasteczka. Później, z plecakiem, idę zapolować. Wcześniej byłam taka głodna, że zjadłam całą wiewiórkę. Jest! Kaczka. Zanim zwierzę się orientuje, ma nóż w głowie. Rozpalam mały ogień i zaczynam opiekać ptaka. Później ustawiam patyk tak, żebym nie musiała go trzymać i opieram się o drzewo. Słyszę szelest z prawej strony. Szybko wstaję i wyciągam nóż.
- Pokaż się - syczę. - Prędzej czy później zginiesz.
Trzask łamanej gałązki uświadamia mi, że ta osoba jest tuż koło mnie. Nie daję po sobie poznać, że cokolwiek usłyszałam.
I wtedy topór przelatuje mi koło głowy. Tak na prawdę trafiłby mnie, gdybym się nie odsunęła. Odwracam się i widzę dziewczynę z czwórki. Ma brązowe włosy, jest niższa i drobniejsza ode mnie.
- O, a gdzie reszta waszej bandy? - pytam.
- Nie twoja sprawa. - mruży oczy. Zauważam, że ma przy sobie tylko finkę. - Córeczka burmistrza w lesie. Kto by pomyślał. - śmieje się.
- Wiesz, nie jestem jego córką. I nigdy nie będę.
- Taaak? A to dlaczego?
Przez cały ten czas patrzymy na siebie podejrzliwie.
- Bo to przez niego moja mama zginęła. - na prawdę tak uważam. Jestem pewna, że ogląda nas teraz całe Panem. Uśmiecham się. - Ale po co ci to mówię? I tak zaraz będziesz martwa.
Rzuca się na mnie z finką. Dalej z uśmiechem na ustach, jednym ruchem blokuję jej atak, po czym dźgam ją w ramię. Uchyla się, ale moje ostrze przejechało po jej ręce. Dziewczyna z furią próbuje zranić mój brzuch, ale odskakuję. Uśmiecham się drwiąco.
- Nie udaje się?
Chwila, gdzie ona jest? Odwracam się.
- Co kombinujesz? - pytam.
Robi coś, czego się nie spodziewam. Niewprawnym ruchem rzuca swoją jedyną broń i ucieka. Jestem tak zaskoczona, że nóż wbija mi się w lewą łydkę, tam, gdzie wcześniej poraniły mnie patyki. Orientuję się, co dziewczyna chce zrobić, ale jest już za późno. Trzyma w ręce topór i biegnie z nim do mnie. Jeden ruch i po mnie. Do lewej ręki biorę jeszcze jedno ostrze, żeby się bronić. Rzuca we mnie toporem. Uciekam, ale broń obciera mi prawą rękę. Syczę z bólu i wypuszczam jedno ostrze, a wtedy dziewczyna rzuca się na mnie. Powala mnie na ziemię. Wyciąga z mojego pasa nóż i próbuje mi zadać śmiertelną ranę. Przy tym zapomina o tym, że mam takie coś jak nogi. Szybko kopię ją w plecy. Wykorzystuję jej zaskoczenie i tym razem to ja jestem nad nią. Robię jednak coś nie tak i po chwili szamoczemy się po ziemi. Moje ostrze już lata tam i z powrotem, próbując zrobić cokolwiek, żebym wygrała. Po chwili dziewczyna wytrąca mi broń z dłoni i zostaję z niczym. A więc to tak zginę. Nie! Nie, JA to wygram. Nie ona. Nie Erwin. Dziewczyna siada na mnie, unieruchamia tym razem i nogi, i ręce. Ale nie zamyka mi ust.
- I co teraz zrobisz? - pyta. Zamierza pastwić się nade mną, torturować mnie, ale nie jest taka szalona, żeby mnie zjeść. Wybucha śmiechem. - Zabijesz mnie? Oj, nie. To ty umrzesz, kochana.
Zaczyna, znów nieudolnie, kłuć mnie nożem w nos. Może byłoby to śmieszne, ale tu chodziło o moje życie. Trzyma rękę tak, jakby kroiła pomidory. Robię coś banalnego, na co każde dziecko by wpadło: gryzę ją w palec. Broń spada koło mojej głowy, więc natychmiast przesuwam ją tak, żeby dziewczyna nie miała żadnego ostrza. Siedzi na pasie. Powoli, bez namysłu, podnosi prawą nogę. Z jednej strony jestem wolna. Uderzam ją pięścią w twarz. Jest zdezorientowana, więc wciskam jej łokieć w brzuch. Upada, a ja szybko ją unieszkodliwiam. Wpadłam po uszy. Nie mam jak wyciągnąć noża. Dziewczyna się śmieje. Zmieniam swoje ułożenie, tak, że mam wolną lewą rękę. Wyciągam ostatni nóż, jaki mi został.
- Skończmy to szybko. - odzywam się i podrzynam jej gardło. Słychać wystrzał armaty.
     Kładę się obok trupa. Właśnie zabiłam kolejnego człowieka. Patrzę na swoje obrażenia. Głęboka rana na łydce, zadraśnięcie na brzuchu, kilka zadrapań na prawej ręce... Chwila, ta dziewczyna odcięła mi kawałek łokcia! Wcześniej, toporem. Odwracam się i wymiotuję na ciało. Oj, chyba nie powinnam tego robić. Trudno. Oprócz tego, czuję nieznośne pieczenie na nosie i prawym policzku. Jak najszybciej biegnę do apteczki, ale tym razem adrenalina nie działa, więc czuję się jak poduszeczka na igły. A nawet, jak poduszeczka na noże. Drżącą lewą ręką wyciągam zbawienne pudełeczko z maścią. Odkręcam je, a wtedy mój w połowie istniejący łokieć eksploduje takim bólem, że prawie mdleję. Ręka jeszcze bardziej mi się trzęsie, kiedy wcieram krem w mięśnie, myślę, że zaraz wybuchnę, okropny, okropny, okropny ból. Wyciągam zabarwiony na różowo bandaż i owijam go wokół rany, z której nadal tryska krew. Zajmuję się łydką, maści zostało mi niedużo. Muszę ją oszczędzać. Opieram głowę na plecaku i zamykam oczy. Jeden trybut bliżej domu.

*oczywiście moja kochana piosenka The Hanging Tree, którą musiałam tu wcisnąć <3

><**>

- Widzimy jak nasza wspaniała Des właśnie pokonała Ariel! - mówię. Praca w telewizji jest prosta. Wystarczy mieć doświadczenie, jakie już mam i załapać kontakt z widzami. - Uuu, coś nie tak z jej ręką. Czy to... Czyżby tamta dziewczyna odcięła jej fragment ciała? Nie za dobrze. Ale nie tylko Des jest na arenie! Zróbmy zbliżenie na Erwina, chłopaka z jej dystryktu. Claudiuszu, rzuć okiem, czy on krwawi?
- Tak, Caesarze, wydaje mi się, że z nim też nie jest najlepiej. - odpowiada mój partner. Chłopak wygląda jakby był podziurawiony widelcem na jednej ręce. Jest też cały zielony.
- Musimy się cofnąć o kilka minut. Otóż, Erwin zjadł truskawkę, całą czerwoną, dużą, piękną... Ale halucynogenną. Z paniki, uuu... - wykrzywiam się. - wbił sobie kilkanaście razy końcówkę maczety w rękę. A potem zrobił się niebieski. Te truskawki zostały specjalnie zrobione właśnie na te igrzyska! Nie znamy nazwy...
- Hawki. Możemy je nazwać Hawki, czyli halucynogenne truskawki - śmieje się Claudius.
- Zgadzam się. Ale... słuchaj, czy trybuci powinni się bać tego chłopca z siódemki?
- Myślę, że on może być niebezpieczny. Moim zdaniem, jest nieprzewidywalny. Zdobył topór i plecak, a na sumieniu ma tylko dwie osoby. Ciekawe, czemu tylko tyle?
- Moim zdaniem on się boi. - mówię. "Jak każdy trybut." - to chcę powiedzieć, ale tylko się śmieję.

><**>

     Chwila, co się działo? Hihihi! Przypominam sobie, bawiłam się z taką dziewczynką, a potem... O nie! co ja zrobiłam... Mamo, mamuś! Gdzie jesteś? Znowu mnie zostawiłaś? Co to jest? Mięsko! Jestem głodna. Gryzę i się zastanawiam. Jak to, zabiłam człowieka? To niemożliwe. Nie ma nigdzie ciała. Ani jednego. Nie ma mamy... Chlip! Nie ma jej tutaj! Zostawiła mnie! Gdzie sobie poszła? Co się stało z moją ręką? Próbuję nią ruszyć, ale nie mogę. Boli. Wtedy pojawia się ona. Mamusia. Pokazuje na plecak. Patrzę, co tam takiego jest? Kilka krakersów, śpiwór, butelka z wodą i czerwone pudełko oznaczone białym "+". Chyba chodzi jej o to ostatnie, bo krzyżuje palce właśnie w taki plus. Kiwa głową na moją rękę i znika. Mamooo! hihihi! Słyszę ptaszka! Śpiewa, ćwir ćwir! Mamuś, wróć do mnie, proszę, nie wytrzymam tutaj sama! Tutaj jest smutno... Chlip! A pamiętasz tą piosenkę?

Are you, are you coming to the tree,
Where they strung up a man they say murdered three.
Strange things...

Co się ze mną dzieje, czemu ja to nucę? Mój łokieć... Odwijam bandaż. Jest ciut lepiej. Już nie krwawię, ale rana wcale się nie zasklepiła. A przez nią mam sparaliżowaną całą rękę. Smaruję ją maścią. Znowu. Nie pomaga, już nawet nic nie czuję. Robię sobie temblak z bandażu i rozglądam się.
Zauważam tylko jedno.
Skały zniknęły.

***

I jak tam, po rozpoczęciu?
Wszystkie mówiłyście że nie ma się czego bać w nowej szkole i...

miałyście rację, dziękuję :D

17 komentarzy:

  1. The hanging tree ♥
    Rozdział świetny, jak zwykle. Nie mogłam się oderwać!
    Fajnie opisałaś walkę.
    Cieszę się, że szkoła się podoba. ^.^ Ja jestem w 80% zadowolona z planu lekcji i zmiany, niektórych nauczycieli (na szczęście tych nie lubianych). ;)
    Miłego pierwszego dnia lekcji i duuużo weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale mi miło :)
      Fajnie, że ci się podoba, nie byłam pewna tej akcji ;)
      Ja mam fajny plan, lżejszy niż się spodziewałam i genialnego wychowawcę ^^

      Usuń
  2. Też kocham "The hanging tree" <33
    Świetny rozdział, robi się coraz ciekawiej :D
    Cóż, mój początek w szkole nie był za ciekawy... Jak na razie, to nie polubiłam nowej klasy, no ale ja mam to do siebie, że nie lubię większości ludzi, lol xd
    Czekam na rozdziały :D
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogę to nucić bez przerwy i mi się nie znudzi <3
      Dziękuję :D
      A ja właśnie na odwrót, wszystkich lubię (i strasznie łatwo niektórym ufam :/ )

      Usuń
  3. "The hanging tree" <3
    Rozdział fajny. :D podobają mi się przejścia od szaleństwa do normalności. Pomysł z hawkami też fajny. ^^
    Co do szkoły, to rano myślałam, że zwymiotuję. Nie było najgorzej, choć klasa nie przypadła mi do gustu. Jednak wszystkich nie poznałam. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. <3
      one były w którymś śnie Des, ale już sama nie wiem którym :D

      Usuń
  4. Haha, super, taki trochę psychiczny rozdział XD Weny, czekam na next *.*

    OdpowiedzUsuń
  5. Ta akcja z łokciem... Auć! Aż mnie zabolało!
    Świr nad świrami. Brakuje jeszcze nyan cata na niebie, ale to nie ta bajka to niech Snow w obcisłych rajstopkach frunie wśród chmur. ^.^
    Dobra, koniec głupot. Rozdział ciekawy, czekam na więcej. :D
    Weny.
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D Halucynacje, ooo, dobry pomysł :D
      Następny rozdział pewnie będzie jutro wieczorem albo w czwartek, ale nie mogę nic obiecać :/

      Usuń
    2. Wyobraziłam sobie tego Snowa... NIE NIC ._.

      Usuń
  6. Bardzo fajnie..
    Zwariowane :D Najpierw zabija, potem znów świruje... ;)
    Ogólnie ciekawie!
    Życzę weny i zapraszam do mnie na kolejny rozdział.
    Widzisz, nie ma się co bać nowej szkoły!
    Pozdrawiam :)
    ElElliez

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musze wreszcie dokończyć rozdział 11 ; -;
      Dziękuję i idę czytać :D

      Usuń
  7. Świetne. Uwielbiam The hanging tree. Naprawdę super piszesz. Gratuluję.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jej... fajna ta narracja z per. Ceasara. Co do Erwina... mógł się więcej nażreć tych truskawek :D

    OdpowiedzUsuń

Odpowiadam na każdy komentarz, jestem wdzięczna za każdą opinię. Dziękuję za każde słowo :))

Obserwatorzy