10 kwietnia 2014

Rozdział XXI

Moja ekipa szybko doprowadza mnie do stanu, w którym będę mogła pokazać się ludziom. Już dzisiaj będą przydzielone innemu trybutowi, innej osobie, która będzie wysłana na rzeź.
Sześćdziesiąte ósme Igrzyska rozpoczną się niebawem. A ja będę brać w nich udział – nie jako trybutka, ale jako mentorka. 
Ekipa tylko pomaga mi ukryć liczne oparzenia. Obcinają na krótko włosy, które już odrosły w dużej mierze, ale były nierówne. Zakładam kreację, którą przygotowałam sobie na to wydarzenie jakiś czas temu. Jest to krótka sukienka na ramiączkach w kolorze malinowym, do tego jaskrawożłółta marynarka z rękawami 3/4 i buty w tym samym kolorze, które mają niewiarygodnie wysokie platformy. Do tego ekipa maluje mnie pod kolor sukienki. 
Nie mogę znieść myśli, że muszę komuś mentorować. Dopiero co doszłam do pełnego zdrowia, fizycznego i psychicznego, a oni już mi każą zaprowadzać jakiegoś dzieciaka na rzeź... 
Jeden, Dwa i Trzy przytulają mnie i wychodzą z domu. Za pół godziny wszystko się zacznie od nowa. Wybiorą dzieciaki. Później pół godziny na pożegnanie się. I pięć godzin, jak nie mniej, do Kapitolu. 
Wzdycham. Mało brakuje, żebym się nie rzuciła na kanapę i załamała. Jedynym, co mnie od tego powstrzymuje, jest makijaż. Nie mogę płakać, jeśli zaraz mam pięknie wyglądać na scenie obok taty, prawda?
Powoli kieruję się do wyjścia, bo słychać trąbienie mojego szofera. Nie możemy się spóźnić, prawda? Wsiadam do samochodu. Jedziemy dziesięć minut, jak nie mniej i staję obok Pałacu Sprawiedliwości, gdzie dzieci już czekają na to, aż tegoroczni osiemnastolatkowie popełnią samobójstwo... ekhm, zgłoszą się na igrzyska. 
Przedstawienie się zaczyna. Wchodzę za Labią i tatą. Zajmuję miejsce w rogu sceny. Labia ogłasza, że burmistrz zacznie przemawiać, burmistrz przemawia, Labia zapowiada losowanie, Labia losuje. 
- Dendradon Muskier! - krzyczy radosnym tonem.
Co to za nazwisko?
- Zgłaszam się!
O nie.
- Przedstaw nam się, kochanie – świergocze Labia.
-  Mer... - ktoś mu przerywa.
- Ja się zgłaszam!
Ludzie... co w tym takiego fajnego?
Chłopak wchodzi na scenę. Skądś go kojarzę.
- Ja wystartuję w tych igrzyskach – warczy pierwszy chłopak, który się zgłosił. - to moje ostatnie. Spadaj, młody!
- Chyba nie. Ja będę trybutem – mówi spokojnie drugi chłopak. 
Nagle się orientuję, że kojarzę obu ochotników.
Ten pierwszy,  Mercred Soland, chodził ze mną do klasy, ale raz zimował. Jest rok starszy ode mnie. Rozczochrane blond włosy, oczy, których koloru nie da się rozczytać (szaro-granatowe, jeśli musiałabym powiedzieć, jakie są), gigantyczny tors, a nogi umięśnione tak, że kiedy się ich dotknie, podobno są twarde jak stal. 
Chłopaki się kłócą na scenie. Krzyczą, wymachują rękoma, a strażnicy nie interweniują. Niby czemu? To się zdarza na prawie każdych igrzyskach. 
Niespodziewanie Mercred ptrzy prosto na mnie. Wpatruję się w jego niezidentyfikowanego koloru oczy. Kłótnia ustaje, a on schodzi ze sceny. 
Labia ukrywa swoje zamieszanie i uśmiecha się sztucznie
- Teraz kolej na odważną, młodą i piękną trybutkę z dystryktu drugiego!
Nie musi losować.
- Chcę być trybutem – odzywa się ktoś, kogo śmierć najbardziej mnie zaboli.
Ma na sobie zwykłe, czarne spodnie i białą koszulę. Do tego założyła czerwone buty i wpięła sobie tego samego koloru kwiat we włosy. Karin wygląda przepięknie. Szkoda, że idzie na śmierć. 
Moja twarz w tym momencie jest pozbawiona emocji. Wiedziałam, że tak się stanie. W końcu zgłosił się też jej chłopak – Soren. 
Tak, te Igrzyska zostaną jednymi z najbardziej tragicznych historii w moim życiu. Oprócz, oczywiście, samego mojego życia. 
- A więc... - zaczyna Labia. - jak się nazywasz, słonko?
- Karin. Karin River.
- No więc mamy tegorocznych trybutów! Karin River i... - orientuje się, że nie zapytała chłopaka o nazwisko.
- Soren Jakcobs.
- Karin River i Soren Jakcobs!
Idą za strażnikami do pokojów, w których będą po raz ostatni żegnać się z bliskimi. To będzie ten ostatni raz, kiedy poczują, że ktoś ich kocha. Tegoroczni ochotnicy na śmierć. To będzie zbiorowe samobójstwo. We dwójkę, ale jednak. Tak to odczuwam. 
Zamykam oczy. Za dużo myśli. Tłoczy mi się w głowie. Mam. Za. Dużo. Uczuć. A może za mało? Sama już nie wiem, wszystko mi się myli. 
Orientuję się, że wstrzymywałam oddech. Powoli go wypuszczam. Po co go przetrzymywać wbrew jego własnej woli? To nie ma sensu. Nic nie ma sensu. Kompletnie nic. Świat, kraj, dystrykty, Panem, igrzyska. To wszystko jest do dupy. Tyle.
Wchodzę do Pałacu Sprawiedliwości i siadam na jednej z kanap ustawionych w holu. Rozglądam się po pomieszczeniu. Jest bogato wystrojone. Frędzle, ozdobne ramy, obrazy, wzory, szlaczki i jedwab. Jedwab i aksamit. Wszędzie tego pełno. Ktokolwiek projektował to wnętrze, musiał być z Kapitolu. Jestem pewna, że nikt z żadnego dystryktu, czy to Dwójka, czy Dwunastka, nie chciałby znaleźć się w takim pokoju. Wybucham śmiechem. A ja tak. Mi się to podoba. Ten przepych, te wszystkie ozdoby. Czy to sprawia, że jestem inna? Gorsza? A może lepsza? Albo po prostu nie powinnam być na tym świecie, powinni mnie wyeliminować?
Chwila, za mój gust? Znowu się śmieję. Mam głupie myśli. A zaczęło się od rozglądania po pokoju. Coś mnie pcha do podziwiania tego stylu, tego całego tłumu wszystkich rzeczy naraz. Wszystko, co nie powinno być ze sobą połączone, co nie powinno być spójnością, jednością, zostało tutaj zebrane. Pasuje do siebie.
Podchodzę do jednego z kilkunastu obrazów w dużych, dziwnych i pięknych ramach. To duży pokój. Wszystkie się mieszczą. Czytam napis pod malowidłem, który głosi: 

Michelangelo Caravaggio, Śmierć Marii (1606)

I dopiero wtedy przenoszę wzrok na obraz. Pokazuje przeszłość. Nieidealną. Pełną śmierci, bólu, smutku, wszystkiego, co w ludziach najgorsze. Objawia przede mną każdy szczegół, każdą wadę ukrytą w oczach, w wyrazie twarzy tych ludzi. Widać kobietę w czerwonej sukni na łoży śmierci. Nie widać po niej, że cierpi. Ma zamknięte oczy, jest spokojna. Śpi? Nie, umiera. Albo już umarła. Ale inaczej, niż ja znam śmierć. Tutaj rzadko kto umiera z takich powodów, jak kiedyś. Wiem, że kiedyś ludzie ze sobą walczyli. Mama mi o tym opowiadała. Świat był okrutny. Był, jest i będzie. Nie ukrywajmy tego. Jednak... Coś w tym obrazie mnie przyciąga. Właśnie to cierpienie. Nie Marii, kobiety w czerwonej sukni, jednak to coś w ludziach dookoła. 
Każdy jest załamany, każdy jest smutny. Nawet ci ludzie z tyłu, którzy może i nie przecierają dłońmi oczu pełnych łez, wyglądają na załamanych. Zawiedzionych. Śmiercią kogoś niekoniecznie bliskiego, ale kogoś, kto czegoś dokonał. Ta kobieta musiała wstrząsnąć ludźmi. Musieli ją podziwiać. Maria musiała być wielką osobą, a oni o tym wiedzieli. Ja o tym wiedziałam. Niesamowite, ile potrafiło przekazać jedno płótno. 
Otrząsam się z letargu, kiedy ktoś dotyka mojego ramienia. To Strażnik Pokoju, który oznajmia, że już muszę iść do pokoju, przygotować się na spotkanie z trybutami. Z ludźmi, których znałam. Kręcę głową ze zrezygnowaniem. Gdzie się podziali ci ludzie, ci z obrazu, opłakujący Marię? Zero taktu. Zero uprzejmości.
Wsiadam do pociągu. Ktoś, chyba strażnik, pokazuje mi mój przedział. Wchodzę do niego i rzucam się na wielkie, dwuosobowe łóżko z baldachimem. To już za tydzień. Za tydzień zaczną się kolejne Igrzyska w moim życiu. Chwila, "moim życiu"? Przecież nie mam życia. Nie mam rodziców, znajomych, a teraz stracę przyjaciółkę. 
Łza wypływa mi z oka. Nie, znowu to samo! Podnoszę się i po krótkim grzebaniu w szafie znajduję nowe ubrania. Przemalowuję się. Kończę farbować końcówki, kiedy do mojego pokoju puka Labia.
- Skarbie? - szczebiocze.
- Tak?
- Trybuci chcieliby się z tobą widzieć.
I bardzo dobrze. Niech zobaczą, że ich słodka historyjka kochanków, którzy zgłaszają się na Igrzyska żeby chronić siebie nawzajem, mnie nie rusza. Otwieram drzwi. Idąc korytarzem, donośnie stukam obcasami. Doskonale wiem, czego chcę. A raczej – czego nie chcę. A na pewno nie chcę pokazać, że prawdopodobnie szybka i nieuchronna śmierć Karin mnie rusza. Dlatego zdecydowanie wchodzę do przedziału, gdzie, według Labii, są nasze "nowe skarby".
- Chcieliście się ze mną zobaczyć. - Spoglądam na nich sucho.
- Des...
Idiotyczne imię. Wracam do domu i je zmieniam. Albo nawet może już w Kapitolu...?
- Tak?
- Przepraszam.
To Karin. 
- Za co? Zgłosiłaś się, tyle. Nic mi do tego.
- Ale...
- Nie przerywaj mi. Ok, z czego jesteście dobrzy?
- Z walki wręcz jestem najlepszy – pierwszy raz odzywa się Soren. - Umiem rzucać nożami, dziewięćdziesiąt pięć procent trafia do celu, a jeśli chodzi o łuk to jakieś osiemdziesiąt procent. - wzrusza ramionami, jakby to było nic. - A, umiem rozpalić ognisko i zakładać wnyki.
- Mhm, nieźle. A ty?
- No wszystko to co on. Ale najlepiej strzelam z łuku.
- Doobra. Macie jakąś strategię?
- Strategię? - pyta się idiotycznie Soren.
Piorunuję go wzrokiem.
- No, halo. Chcesz przeżyć?
- Chcę...
- To strategia. Musimy ją wymyślić.
- A na przykład?
- Na przykład to, że jesteście w zawodowym dystrykcie. Możecie złączyć siły z Jedynką i Czwórką, pokonać wszystkich, a potem wykończyć siebie nawzajem. Albo udawać, że nie macie żadnych, kompletnie żadnych umiejętności, tak jak ja w tamtym roku. - chichoczę. - ale się wam to nie uda. Nie macie dobrych predyspozycji...
- Dobra, zrozumieliśmy. - słyszę poirytowany głos Karin. - A jakieś rady?
- Jakie, na przykład?
- Co mamy robić, żeby przeżyć?
- Nigdy, ale to nigdy w życiu nie lekceważcie tego, że arena, sama arena i trybuci mogą was zabić.
- Wiemy, nie jesteśmy głupi – przewraca oczami Soren.
- Nie mówię tu o tym, że zejdziesz z tego świata, głupku – podnoszę głos. - bo właśnie już w tej chwili zaczynasz ignorować moc areny. - Co z tego, że mówię jak obłąkana, stara, szalona wróżbitka, która straciła swoją kryształową kulę. Nie no, co tam! - Arena cię niszczy. Psychicznie. Stracisz zmysły. Powoli Ci je wydrze. Potem wymemła, pogryzie, poślini, spali, sklei, podepcze, podrzuci, pozbija, porwie i wypali je kwasem, cholernym kwasem o którym uczyłeś się na cholernej nauce o chemicznych wytworach! Nic ci nie zostanie, rozumiesz? Nic. Jasne, dostaniesz swoje zmysły, myśli i przeszłość z powrotem. Wszystko dostaniesz priorytetem, pocztą międzykrajową. Ale jak zobaczysz to wszystko, spojrzysz na to z obrzydzeniem, to nie będziesz chciał tego znowu mieć w swojej głowie. Posłuchaj mnie.
Zamiera. To, co powiedziałam, dzwoni mi w głowie. To moje słowa? Tak, moje. To smutna prawda, która do mnie dociera. Właśnie się zorientowałam, że powiedziałam im prawdę o sobie. 
Ktoś mądry powiedział, że kochamy wciąż za mało i stale za późno*. Zgadzam się z tymi słowami. Dlaczego? Dlaczego tak myślę? Wystarczy popatrzeć na obraz śmierci Marii. Ją kochali wszyscy w chwili jej śmierci. Za późno. Nie spieszyli się wcześniej, więc ta miłość wyschła, przeterminowała się, jeśli to w ogóle możliwe. 
Nie umrę w najbliższym czasie. Wiem to. Skąd? To proste. Nikt mnie nie kocha. Jestem sama na tym świecie. 
Z tą myślą kładę się na łóżku w moim przedziale. Z tą myślą zasypiam. Z tą myślą budzi mnie Labia, już w Kapitolu. 
Przeżyję ten tydzień, postanawiam. Dam radę. Jestem najlepsza. Jestem najlepsza. Jestem Decima Lyme Grabb. 


* Jan Twardowski, Śpieszmy się kochać ludzi

***


Okay, po miesiącu prawie coś jest. Wydaje mi się, że dobre, ale to już oceńcie sami. 

Nie podoba mi się to, że tyle osób zawiesza blogi. 
+ Lindsey Stirling w Warszawie, 13.09 (jeśli czegoś nie pomyliłam)! Już pewnie wiecie, ale ja się tym jaram *.*

20 komentarzy:

  1. Ja skomentuję, jak mój komputer zostanie naprawiony. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poszło szybciej niż myślałam...:)
      Rozdział bardzo fajny. ♥
      Des, bu, nieładnie tak się zachowywać w stosunku do przyjaciół. :c
      A mi się ten moment z obrazem podobał. Widać, że coś w Des zmienił. :3
      Hm, ciekawa jestem jak teraz to pociągniesz. Kogo pozabijasz, a kogo uratujesz. I jak poradzi sobie bohaterka. Boże, ja na jej miejscu to tak z miejsca bym się powiesiła. Czekaj. Nie. Wróć. Gdyby mnie tak przez przypadek wylosowano to bym się powiesiła. C:
      Chyba wyszłam z wprawy i zapomniałam jak się komentuje, wybacz :c
      Ej, ja o Lindsey nie wiedziałam. xD
      Rozdział świetny. Pozdrawiam! <3

      PS Zapraszam na nowy rozdział do mnie. ^^ http://oczami-scarlett.blogspot.com/

      Usuń
    2. Czekaj. Kogo wylosowano? I Soren, i Karin to ochotnicy. Chyba że czegoś nie rozumiem...
      Haha, nie szkodzi, u mnie umiejętność komentowania zanikła dawno, dawno temu :D

      Usuń
    3. Chodzilo mi o to, ze gdyby mnie wylosowano. Bo za cholere bym sie nie zglosila. xD

      Usuń
    4. Aaa, ok, dotarło :D
      Ja to bym zbiegła w chwili, kiedy by mnie ta "tuba" czy jak to nazwać, wywiozła na arenę XD

      Usuń
  2. Wybacz, że poprzedniego rozdziału nie skomentowałam, ale jeszcze miesiąc i będę wszędzie i zawsze na czas :)
    Ok. Wszystko w porządku, początek zwyczajny, ale jaki miałby być? Czasem zwyczajny jest najlepszy. Ale dalej trochę nie ogarniam, ale nie co, ale dlaczego.
    Ochotnicy. Dla mnie jest to po prostu absurdalne. Chłopak się zgłasza - rozumiem, może być pewnym swej wygranej zawodowcem, który jest trenowany od dziecka, by stanąć do igrzysk, w końcu to dystrykt zawodowców. Ale po co Karin się zgłasza? Wybacz, ale wychodzi na kompletną kretynkę. Jak potem jest: "(...) ich słodka historyjka kochanków, którzy zgłaszają się na Igrzyska żeby chronić siebie nawzajem(...)". Oboje nie przeżyją i wszyscy doskonale o tym wiedzą, więc po co ona się zgłasza? Żeby z nim zginąć? zginąć z chłopakiem, który jest przekonany o swojej wygranej, a teraz będzie dylemat kto ma zginąć, a kto wrócić do dystryktu. Czy to nie jest absurdalne? Zgłosiła się, bo co? żeby go zabić, czy być mu kulą u nogi i dylematem? potrafiłabym jeszcze zrozumieć, gdyby jedno z nich zostało wylosowane, ale gdy oboje są ochotnikami to jest po prostu według mnie idiotyczne. Może nie do końca potrafię ubrać w słowa to, co myślę, ale ufam, że zrozumiesz o co mi chodziło. I nie będziesz mi mieć za złe moich słów.

    Fragment z obrazem nie za bardzo mi się podoba. Tzn, jest w porządku, ale jakoś do mnie za bardzo po prostu nie przemawia, nie wiem czemu.

    Czasem, gdy kończę pisać komentarz i czytam go jeszcze raz przed opublikowaniem mam wrażenie, że byłoby lepiej, gdybym go w ogóle nie pisała.
    Przepraszam Cię, przepraszam, że jestem krytyczna i piszę praktycznie tylko to co mi nie pasuje, zamiast wychwalać to, co mi się podoba. Mam nadzieję tylko, że wiesz, że gdyby Twój blog mi się nie podobał, nie czytałabym go, nie komentowała. Czasem jestem po prostu już tak cholernie zmęczona wszystkim, że nie mam siły już na nic i jedyne co potrafię wtedy, to co najwyżej czepianie się czegoś. Przepraszam.
    Pozdrawiam Cię jeszcze raz bardzo serdecznie i życzę tyle weny, ile potrzebujesz. I czasu, bo wiem, jak bardzo go może brakować

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Nie wiem czy już o tym pisałam, czy nie, ale czy brałaś pod uwagę zmianę/zamówienie szablonu? Nie wolałabyś czegoś, co by trochę bardziej mogło pasować? Kot jest słodki, kolory ładne, ale trochę nie bardzo mi się kojarzą z Twoim blogiem

      Usuń
    2. Ale się rozpisałaś :D
      Nie no, rozumiem, po prostu wracam do pisania i nie całkiem czuję ten temat drugich Igrzysk, miałam w planach coś innego, ale chcę mieć to z głowy i tyle...
      Krytyka się przydaje :)
      A co do tego że się zgłosili, to po prostu jakoś tak mnie naszło. Mam nadzieję tylko że nie wyjdzie mi z tego jakieś banalne love story...
      Nie pisałaś. Jak mówiłam, zmieniły mi się plany i nawet wczoraj po dodaniu patrzę i "nie, nie pasuje mi ten szablon" - chciałam napisać coś zupełnie innego, ale mi nie wyszło i poszłam w drugim kierunku. Tak więc szablon zmienię na pewno, ale nie zamówię, bo po prostu wiem że zepsuję zamówienie już samo w sobie i tyle. ;)
      (nawet już szukam czegoś odpowiedniego)

      Usuń
  3. Ważne, że jest ;)
    Rozdział może nie jest typowy, ale mi się podoba. Jest super *.* Chociaż tak się zastanawiam, czy ochotnicy nie powinni się zgłaszać po wylosowaniu trybuta? Oj tam, nieważne XD rób, jak chcesz, bo to twoje opowiadanie :>
    Zauważyłam parę literówek, ale nie ma chyba jakichś większych błędów ;)
    Czekam na nexta i życzę weny!

    PS u mnie nowy rozdział: http://voyagedanslepasse.blogspot.com/2014/04/rozdzia-18.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciiicho :D
      Jutro siadam do czytania i komentowania blogów. Na razie powtarzam angielski ;)

      Usuń
  4. Strasznie podoba mi sie to jak piszesz uczucia. Powodzenia. Zapraszam do mojego bloga.
    http://bookfantasty.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. A Warszawa tak daleko ... ;_;
    Fajny rozdział, szczególnie podoba mi się fragment, a w zasadzie dwa o obrazie z Marią. Strasznie mi tutaj pasuje :D I jak zwykle epickie zakończenie... Oby tak dalej. Trochę mi się nie podobało, że Karin się zgłosiła, bo gdyby mój chłopak się zgłosił to bym została i próbowała mu pomóc (no bo przecież jedno z nich teraz zginie, prawda?). I ogólnie nie ogarnęłam, czemu Soren się zgłosił jak ma dziewczynę?! Ale może oni po prostu tak mają, najpierw robią potem myślą. A czepiam się, a sama tak robię. Tak czy inaczej podobało mi się ;)
    weny i pozdrawiam serdecznie<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale może pociągiem...? jakiś zlot przy okazji zrobić, zakończony koncertem? Dobrze myślę? :D
      Właśnie chodziło o to, żeby pokazać że oni nie myślą :D poza tym nie będę spojlerować, bo znając mnie to wygadałabym tutaj całą fabułę opowiadania, a przynajmniej tą część którą planuję, więc... :D
      Dziękuję i pozdrawiam :)

      Usuń
  6. Ahh!! Jest cudowny jak wcześniejsze.
    Czemu tak dłuuugo?! Myślałam, że już skończyłaś bloga O.o
    ... ale widzę, że nie.
    Bardzo podoba mi się głębszy sens tego rozdziału i sam opis nowych dożynek. Mam nadzieję na następny rozdzialik i - tak jak to robisz teraz- pisz opis przeżyć Decimy, bo on jest takim jakby płomieniem na stosie pobudowanym przez ciebie.
    Pozdrawiam i czekam na następny :***
    P.S Powiadom mnie u mnie na blog, jeśli mogę prosić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze nie, ale mało mi brakuje. Mam obmyślone i w połowie napisane zakończenie, wydaje mi się, że przed 1-szą rocznicą bloga zdołam już skończyć z historią Des, ale nie wiem. Nigdy nic nie wiadomo c;
      Dzięki :)
      Spróbuję zapamiętać :D

      Usuń
  7. Właśnie, że Lindsey Stirling ma być 14 października, a bilet kosztuje 120-130 złotych (w zależności od zajmowanego miejsca).
    Przepraszam, że szybciej nie skomentowałam, ale co otwierałam Twojego bloga to powtarzałam durnie – tutaj już komentowałam! A to był błąd!
    Oho, czyli kolejne Igrzyska. I nasza bohaterka jest mentorką. Ale czy to czasem nie jest głupie, że zakochani zgłaszają się na ochotników? No okay, miłosne scenerie nieszczęśliwych kochanków są na topie, ale bez przesady. Na arenie staną się łatwym celem, kiedy będą z sobą współpracować. Taka jest moja opinia...
    Des nareszcie wyznała to, co czuje. I bardzo dobrze! Takie duszenie w sobie emocji jest najgorszym rozwiązaniem. Wiem to sama po sobie. Gdybym nie wybuchła i się nie wygadała na swój temat to nie wiem, czy byście w ogóle się doczekały MZ... Dobra, koniec o mnie.
    Ten fragment z obrazem... Nie wiem, co mam powiedzieć... Mam mieszane uczucia.
    Dobra, ja ci życzę weny na kolejne rozdziały i czekam na ciąg dalszy!
    Pozdrawiam!
    PS. Zapraszam do siebie na rozdział VII. Tak, wiem. Biję rekordy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałam że we wrześniu, ale cóż, mój błąd :/
      Ahaha, wiesz, to była nieprzemyślana decyzja, bo w pierwotnym planie najpierw miała się zgłosić Karin i zginąć, a Des miała mentorować dalej, ale po prostu już nie miałam siły wszystkiego opisywać, bo wiedziałam, że to zawalę, więc jakoś tak wyszło, wiem, beznadziejnie, nie buj ;-;
      Abigail psycholog? :D
      Dzięki, zabieram się do czytania :D

      Usuń
  8. Te Igrzyska mogą być ciekawe. :D
    To nie było zbyt mądre z ich strony. ^^ A co tam. Niech się zabiją. Jednak zgadzam się z Lily, że mogłabym jeszcze zrozumieć, gdyby jedno zostało wylosowane, a drugie się zgłasza by mu pomóc.
    Co z Mercredem? Zaiskrzyło coś między nim, a Des? Biedaczek, nie trafi na rzeź, tylko będzie ją oglądał w domu, godne awantury. Choć w sumie nic nie mam do ochotników, nie licząc Karin, która podjęła głupią decyzję. :D
    PS. U mnie na niezgodnej nowy rozdział. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmieniłaś ikonkę! :o
      No dobra, to ma być odpowiedź xd
      Jesteś jedyną osobą, która na to zwróciła uwagę, a wyydawało mi się, że to dosyć hmm... zauważalny wątek, Mercred (jakkolwiek dziwnie brzmiałoby to imię) będzie rozwinięty w 23, rozdziale, jesli nie odbiegnę od planu. ;)
      Karin jest głupia, a z tego, co pamiętam, to akurat Ty jej od początku nie lubiłaś ;)

      Wiem, wiem, otworzyłam sobie wszystkie nowe rozdziały i czytam, mimo tego że od jutra będą napływać nowe pewnie i wszystko pójdzie na marne. xd

      Usuń

Odpowiadam na każdy komentarz, jestem wdzięczna za każdą opinię. Dziękuję za każde słowo :))

Obserwatorzy