Dla Marresy (tak to się odmienia?) :)
Wszystko stało się tak szybko. Za szybko.
Zanim zdążyłam się zorientować, Soren i Karin wylądowali na arenie. Wcześniej, na paradzie, wystąpili jako para rzymskich wojowników. Od razu zostali ulubieńcami tłumu, "swoim blaskiem", jak wyraził się Caesar (swoją drogą, szybko wyzdrowiał), "zasłonili całą resztę. Jak wyglądała Piątka?".
Potem były treningi. Z tego, co słyszałam, zawodowcy z Czwórki i Jedynki dosłownie błagali, żeby być z nimi w sojuszu. Obrali najprostszą, najtępszą taktykę – chcieli pokazać wszystkim, że to oni są najlepsi, oni rządzą, oni wygrają, oni zabiją wszystkich.
I oceny zawodników. Nie było dobrych trybutów, takich, którzy wyszliby poza sześć punktów, nie licząc Zawodowców, którzy zdobyli tylko trochę więcej. Alyss i Rozen z Jedynki – po 8, a Jenne i Wallyson z Czwórki – 7 i 9. Karin zaprezentowała trochę strzelania z łuku i dostała 9, Soren pokazał rzut nożem (jednym trafił pięć manekinów) i odszedł z oceną 11.
Ogólnie rzecz biorąc, według mnie, sześćdziesiąte ósme Igrzyska Głodowe to była prawdziwa rzeź. Na arenie znajdowało się chyba pięć dwunastolatków (z Dwunastki i Dziesiątki po dwóch, to zapamiętałam), parę czternastolatków i piętnastolatki. Reszta to zawodowcy, w sumie to wszyscy (poza Karin i Sorenem) mieli osiemnaście lat.
Tak więc nie angażowałam się w to. Znalazłam sobie koleżankę w Kapitolu, która chyba piąty rok z rzędu była mentorką. Johanna Mason, Dystrykt Siódmy. Kobieta silna jak żadna inna. Wyrażała się o Panem dosyć jasno, a nasze rozmowy... cóż, były jednostronne.
- Wiesz, czego najbardziej nie lubię w Igrzyskach? - spytała mnie, kiedy trybuci wsiadali do poduszkowców. Nawet nie czekała na moją odpowiedź. - Właśnie tego – okręciła się wokół własnej osi z wyciągniętą ręką. - Już któryś raz wiozę na śmierć bezbronne dzieci. Ani razu nie wylosowali kogoś, kto miałby jakiekolwiek szanse na przeżycie. Wiesz, co? - zwróciła się w moją stronę. - kibicowałam ci, żebyś zdechła w tej twojej gierce.
- Gierce? - zdziwiłam się.
- Tak, gierce. Zabijałaś wszystkich bezlitośnie. W jednej sekundzie, prawie że.
- Ja?! - oburzyłam się. - Nie zabiłam nikogo z twojego dystryktu, Jo! Ba, przez połowę Igrzysk nikogo nie zabiłam, nie zbliżyłam się do człowieka, bo zwariowałam, wiesz? Tak, zwariowałam i to dopiero niedawno odzyskałam umysł, więc, proszę cię całkowicie szczerze... - przerywam, bo Johanna patrzy na mnie z uśmiechem od ucha do ucha. - co? - warczę na nią. - takie to śmieszne? Ha, ha, ha!
- Wreszcie! - piszczy. - Udało mi się! Jestem najlepsza, yeah! - zaczyna skakać, wyrzuca ręce do góry w geście zwycięstwa.
- O co ci chodzi?
- Zdenerwowałam cię, wybiłam z twojej kamiennej twarzy! Miałaś emocje na tej poparzonej buźce, kochana! - znów krzyczy. A ja się śmieję.
- Brawo!
- JESTEM NAJLEPSZA!!! - wykrzykuje tak, że ludzie dookoła, inni mentorzy, patrzą się na nas z politowaniem. - DECIMA LYME GRABB ZAŚMIAŁA SIĘ DZIĘKI MNIE!!! Kłaniajcie się, ludzie!
Tak, Johanna była bardzo wybuchowa. Ale lubiłam ją. Na swój sposób, była na prawdę fantastyczna. Żadnego wstydu, żadnego zażenowania i ani grama kogoś innego, bo nie grała; była sobą.
Nawiasem mówiąc, tuż przed rozpoczęciem Igrzysk, które oglądałyśmy razem, stwierdziła, że mam idiotyczne imię. I że pójdzie ze mną, żeby je zmienić, a potem ogłosi całemu światu, że to zrobiłam. I w ten sposób widziałam na żywo tylko kawałek odliczania. Resztę widziałam potem, bo poszłyśmy do jakiegoś miejsca, w którym wyczaiła, że mogę zmienić imię. I zmieniłam, tak. Na "Lyme Auren".
Następnie wtargnęłyśmy do studia, w którym siedział Caesar Flickermann i komentował Igrzyska. Nie miał wiele do roboty, bo w tej chwili dzieci, te które przeżyły, uciekały, a Zawodowcy zbierali i oglądali łupy. Kątem oka zobaczyłam, że Karin i Soren żyją. Ogarnęła mnie ulga, mimo że nienawidziłam tych dwóch. Zwróciłam wzrok na komentatora.
- Caesarze... - Ukłoniłam się, a Johanna parsknęła śmiechem.
- Des... - rzucił z pytaniem w oczach. - Johanno...
- Nie, nie Des, już nie Des, to jest najlepsze! - krzyknęła moja towarzyszka i potem zbliżyła usta do mikrofonu, który Caesar miał przy marynarce. - LUDZIE! DECIMA TO JUŻ PRZESZŁOŚĆ! POWITAJCIE LYME AUREN! WIWAT DLA NIEJ!
I sama zaklaskała. Zaśmiałam się i też zaklaskałam. Wiwatowałyśmy we dwie, a obok nas, na ekranach, Zawodowcy liczyli zabite osoby.
W każdym razie, cała szóstka przeżyła. Zginęło dwanaście osób, równo połowa; wszyscy dwunasto- i czternastolatkowie, których było czterech, do tego trójka piętnastoletnich osób. Przetrwała jedna osoba z siódemki, więc Johanna została ze mną w Kapitolu.
I później nie przypominam sobie, żebym coś, cokolwiek, aż do jej wyjazdu, robiła sama. A niestety, nie trwało to długo. Zawodowcy znaleźli i zabili piętnastolatkę już w trzecim dniu Igrzysk. Jo przy pożegnaniu powiedziała, że kibicuje moim, żeby zginęli, bo wtedy pojawię się w Kapitolu za rok. Uśmiechnęłam się na te słowa. Mimo masakrycznego brzmienia tego zdania, to było pocieszające, że ktoś chce mnie jeszcze raz zobaczyć.
Później nie oglądałam Igrzysk. O tym, co się dzieje, dowiadywałam się od innych. Dopiero kiedy zostali sami zawodowcy usiadłam przed ekranem.
No więc to było tak, że Karin i Soren, po rozdzieleniu się z innymi trybutami, śledzili dziewczynę z Czwórki, a kiedy ta zasypiała, chłopak wbił jej nóż w serce. Potem osiedlili się niedaleko Rogu Obfitości i nazajutrz wypatrzyli dziewczynę z Jedynki, Alyss. Tym razem, po krótkiej walce, Karin poderżnęła jej gardło. Rozen zabił Wallysona, a potem on został zabity przez Sorena.
I została dwójka moich przyjaciół. Doskonale pamiętam każdą sekundę od śmierci Rozena.
- Kochanie... - Oczy Sorena zaszkliły się łzami. - zostaliśmy sami.
- Co robimy? - spytała Karin.
- Nie wiem, nie chcę cię opuszczać.
Podbiegł do niej i wziął ją w ramiona. A potem, zanim ona się spostrzegła, miękko zanurzył nóż w jej brzuchu.
- Co? - Wyraz twarzy Karin mówił wszystko.
- Przepraszam, musiałem to wygrać – odezwał się Soren szorstkim głosem.
I moja przyjaciółka umarła ze zdziwieniem wypisanym na twarzy.
Teraz czekam, aż przywiozą Sorena z areny, wyleczą go, nakarmią i doprowadzą do stanu używalności. W sumie to nic nie robię. Na zmianę śpię, jem, płaczę za Karin, śpię, jem, płaczę... Nic nowego, prawda?
W końcu, po dwóch dniach, przyprowadzają go do mnie. Całego, zdrowego, bez ani jednego draśnięcia. Patrzę na niego z pogardą.
- Co, zadowolony?
- I to jak – mówi z szarmanckim uśmiechem.
- Zabiłeś ją.
- Mhm.
- I nic? Żadnych uczuć, niczego?
- Nie, dlaczego? Byłą tylko dziewczyną. Nawet nie łączyła nas jakaś wielka miłość.
- Dobrze wiedzieć.
- A co?
- I jak było? - Zmieniam temat.
- Jak było gdzie?
- Na arenie, idioto.
- Spoko. Wróciłbym tam, żeby powspominać, tak za parę lat.
- Świetnie. Nie radzę.
- Aha.
- Więc, wygrałeś. Przeżyłeś. Jesteś tutaj, cały i zdrowy.
- Faktycznie, jestem.
- I nic, żadnych fobii?
- Decima?
- Co? - pytam, zdziwiona. Pierwszy raz słyszę jak wypowiada to imię.
- Cieszę się, że wygrałem. Na prawdę. Teraz moje życie się odmieni. Ty tak miałaś zawsze, nie? Same luksusy, jedwabie, telefon, samochód, słodycze.
- Nie nazywam się Decima – mruczę. Znów zmieniam temat.
- Jak to?
- Zmieniłam imię.
- Aha. Jak się teraz nazywasz?
- Lyme. Lyme Auren.
- No to... mam coś powiedzieć?
- Taaak.
- Lyme? Dziwne imię.
Rozmawiamy. Rozmawiamy, jak gdyby przed dwoma dniami nie był maszyną do zabijania. Zresztą, kto wie? Gdybyśmy żyli w innym świecie, bez Igrzysk, bez Kapitolu, może byśmy się dogadali? Może miałabym chłopaka? Nie, tak by nie było. Parskam śmiechem. Dziwna myśl.
Później jest koronacja zwycięzcy. I koniec. Koniec tegorocznych Igrzysk.
Dziwne. Tak szczerze, to przecież nic takiego, prawda? Jak się jest mentorem to życie jest milutkie. A jeszcze lepsze, jak się nim nie jest. Uśmiecham się sama do siebie. Już nie będę więcej wozić dzieci na śmierć!
I więcej nie zobaczę Johanny. No, może oprócz tych paru chwil za pół roku, kiedy Soren będzie miał swoje tournee. Tournee. Przed chwilą z niego wróciłam, tak?
A już, co do wracania, to jestem w domu. W tej małej chatce w Wiosce Zwycięzców, gdzie zaraz obok mnie będzie mieszkać Soren. Gdzie jest też Taylor, Enobaria i Brutus. Milutkie miejsce.
Rzucam się na moje dwuosobowe, gigantyczne łóżko. Uśmiecham się, czując pod sobą znajomy materac, normalną pościel. I kawałek papieru. Zdziwiona, wyciągam go spod siebie. Jest wielkości mojej dłoni, zwykły, biały, wycięty fragment z kartki. Z nadrukowanymi literami. Które po chwili składają się zdania, które okazują się być wiadomością. Czytam je. Raz, a potem drugi i kolejny, dopóki moje oczy nie złożą z tego czegoś sensownego. A potem rozszerzam oczy z przerażenia.
Pożar to dopiero początek. Zniszczę Cię.
TOR
Nie rozumiem; dlaczego ktoś chce mojego zniszczenia? Po tym wszystkim, co przeszłam nie można mi już chyba bardziej zaszkodzić. Ciekawe, czego ode mnie ta osoba chce. Nie wiem, nigdy nic nikomu nie zrobiłam. W dodatku nie wyróżniałam się z tłumu, a przynajmniej na tyle, na ile mogła się nie wyróżniać córka burmistrza. Czytam karteczkę jeszcze raz, potem drugi i trzeci. Skoro pożar był początkiem, to co będzie dalej? To właśnie to było jednym z najbardziej przerażających wydarzeń w moim życiu. Ciągle, kiedy zamknę oczy, czuję te płomienie pożerające moje ciało, ten swąd dymu, tą panikę i ulgę, kiedy wyskakiwałam przez okno, nie wiedząc, czy lepiej zginąć, czy przeżyć.
Ale żyję. I w dodatku wiem, a przynajmniej domyślam się, kto jest za to odpowiedzialny. Uśmiecham się szeroko sama do siebie, bo w końcu nie mam do kogo innego. To na chwilę zbija mnie z tropu, ale nic nie jest sprawić, żeby zmieniła się w tej chwili moja zadowolona mina. Dzięki, dzięki, dzięki za wielką podpowiedź, czym mam się zająć w najbliższym czasie.
A uśmiech ciągle gości na moich ustach, kiedy pukam do jednego z najbardziej luksusowych domów w Dwójce i nie słyszę odpowiedzi. Wcześniej wymyśliłam, że się zemszczę, ale teraz dochodzę do wniosku, że to będzie zbyt dziecinne. Dlatego opieram się o marmurową kolumnę, która zdobi ganek. Po chwili jednak robi mi się niewygodnie i zmieniam pozycję. Siedzę teraz na ławce przed domem Taylor Olby Ravenstage.
*
Dostałam od Marresy dzisiaj ilustrację do 67 Dożynek i nie mogę oderwać oczu. Dlatego to właśnie jej zadedykowałam rozdział. ;) Napiszcie, jak Wam się podoba. ;)
by Marresa |
Zapraszam do komentowania (i na drugiego bloga: http://jak-dokonac-niemozliwego.blogspot.com/) :D
Za szybko! Ostatnio losowanie, a już koniec Igrzysk. Ja chciałam o nich poczytać dłużej! :D
OdpowiedzUsuńKarin umarła, papa. Cóż była głupia, że się zgłosiła.
Soren? Wygrał? Jej "chłopak"? Wow.
Johanna to moja imienniczka i ją uwielbiam. <3
Co do wiadomości, to podobnie jak Des, przepraszam Lyme pomyślałam o Taylor. To może być celny strzał. :D
PS. Rysunek jest świetny! zapomniałam napisać :D
UsuńJestem leniwa i za szybko rozwijam akcję ;_; ale może mi się uda coś o nich naskrobać, jak już mi laptop wróci z naprawy :D
UsuńHej!
OdpowiedzUsuńFajnie, że wam się podoba rysunek :) Na papierze wyglądał lepiej ;)
Rozdział świetny mimo, że za mało opisu igrzysk. Strasznie się cieszę, że napisałaś o Johannie. Uwielbiam ją i jej wybuchowy charakterek <3 Myślałam że Des będzie trochę dłużej opłakiwać Karin, w końcu były przyjaciółkami. Za szybko wybaczyła Sorenowi ( tak w ogóle to genialne imię :)
Życzę weny i udanej majówki :)
Czyli nie zepsułam Johanny jako postaci ;) bałam się, że tak ;)
UsuńDobra. Na sam początek stwierdzam, że szablon mi się nie mieści w obszarze monitora. Strasznie wyjeżdża w prawo, co powoduje wcinanie się tekstu. Dlatego też przeczytałam go na telefonie, a komentarz mogę dodać normalnie, bo akurat jest w sam raz.
OdpowiedzUsuńWidzę, że całe igrzyska skróciłaś do dwóch krótkich rozdziałów. Czy to aby na pewno dobry pomysł? Przepraszam, ale muszę odpowiedzieć: nie. Okay, nie chciałaś się rozpisywać, ale brakuje tej całej akcji, tych rozmów ze sponsorami i tak dalej. Nie miej mi tego za złe, ale jak się bałaś to rozwłóczyć na kilka rozdziałów to mogłaś zacząć kolejny "tom" fan-fiction.
A teraz treść.
Główna bohaterka zmienia imię i nazwisko. Pomysłowy zabieg, by udowodnić swoją metamorfozę. Ta dzikuska znikła raz na zawsze (?), więc może ukazać prawdziwą twarz. I ta znajomość z Johanną. No tak, swój do swojego ciągnie, więc się nie dziwmy.
I pogróżki. Ciekawe, co nasza kochana Lyme teraz zrobi.
Dodatkowo dialog między nią a Sorenem wypadł nieco sztucznie. I ten krótki czas rozpaczy. Czy aby na pewno tak wygląda przyjaźń?
Pozdrawiam i życzę weny. :)
Nie chcę robić kolejnego "tomu", bo w sumie to już jest, jeśli się nie rozpiszę (czego, jak widać nie robię i muszę nad tym poćwiczyć), końcówka mojego opowiadania.
UsuńNa pozostałe pytania odpowie Ci kolejny rozdział, kiedy go poprawię i wstawię (komputer wrócił, a ja za nim, prosto z Paryża :D)
Ojej, tak szybko. O.o
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony to pewnie potrzebowałaś Sorena (fajne imię tak btw) do dalszej akcji...
Ta karteczka...masakra. Taylor jest tak głupia, żeby się podpisywać?
Fajnie, że dodałaś Johanne. Jest niesamowitą postacią i idealnie wpasowuje się w taką przyjaciółkę Des. To znaczy Lyme. Kolejny ciekawy punkt ze zmianą imienia. :> Wydaje mi się, że bohaterka usilnie stara odgrodzić się od przeszłości.
Rozdział w sumie całkiem niezły. ^^
Pozdrawiam! <3
Dziękuję, a imię inspirowane oczywiście książkowym bohaterem ("Uczeń Diabła") ;)
Usuństrasznie szybko. za szybko.
OdpowiedzUsuńale tak to rozdział ciekawy ;)
coś mi się wydaje, że to nie chodzi o Taylor... to by było za proste. mam nadzieję, że dobrze myślę XD
czekam na nexta!
Wiem, wiem, wiem i przepraszam, mam nadzieję, że jak wrzucę następny rozdział (nie wiem, kiedy) to nie okaże się, że kompletnie zapomniałam, jak się pisze. :D
UsuńHej, wróciłam ogarniać stare blogi, bo zniknęłam na kilka miesięcy z blogosfery. Widzę, że długo nie ma nowej notki, martwi mnie to ;-;. Oczywiście rozdział naprawdę super. Szkoda tylko że kurcze, igrzyska się za szybko skończyły jeju :( czekam na następny, ale kiedy to będzie, skoro ostatnia notka była w kwietniu? :( Ja za to niedługo wracam na bloga, jak będziesz miała czas to ogarnij nową notke u mnie ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam z niecierpliwością, wracaj!!!
Długo mnie nie było, przepraszam :(
Weny życzę!