Karin przychodzi jeszcze kilka razy. Lekarze są zdziwieni, że tylko przy niej są postępy w leczeniu, daję znaki, że wiem, kto to jest i po co przychodzi, że ją rozumiem. Szczerze? Ja też nie wiem, dlaczego tak się dzieje.
Po miesiącu już mogę swobodnie poruszać się po pokoju, nawet przy innych osobach niż Karin. Ojciec przychodzi, patrzy na mnie krytycznym wzrokiem i odchodzi. Nie wiem, o co mu chodzi.
Mija drugi miesiąc, kiedy wypuszczają mnie do domu. Kapitol odbudował mi ten w wiosce zwycięzców. Jest ładniejszy od poprzedniego. I ma czujniki dymu, tak na wszelki wypadek.
Nie mogę uwierzyć, że już jest maj. Tak szybko mija czas, kiedy się spędza pół roku w narkozie, a potem dwa miesiące w szpitalu. Po prostu nie ma takiego poczucia, że czas płynie, nie ma się w ogóle żadnego poczucia czasu. Żadnego. Po prostu wszystko mija w jednym tempie. Podoba mi się to. Nic nie trzeba robić.
Jedyne, co mi się nie podoba, to służący u mnie w domu. Wszyscy są czarnoskórzy. Nic nie mówią. Kojarzę, że czarna skóra = 11 dystrykt, ale... Tak, to muszą być awoksi. Jak już tutaj są, to przecież... Dlaczego czarnoskórzy? Po co? Czemu jest taka... rozbieżność kulturowa? Tak samo jak Kapitol i dystrykty. Ludzie są zupełnie inni, a to ten sam kraj. A jednak jedni służą drugim. Dystrykty podlizują się Kapitolowi, biedni podlizują się bogatym. A życie toczy się dalej. Życie... Dostajemy je w chwili narodzenia, żyjemy jakiś czas, żeby nie powiedzieć "lata", "miesiące" albo "dni", bo to tylko wymyślenia ludzi. A potem co? Umieramy. Nasze ciało staje się zimne, nasz umysł odlatuje. Dokąd? Nie wiem. Nie wiemy. Nikt nie wie. Koniec i kropka.
Potrząsam głową. Liczę.
1...
wdech
2...
wydech
3...
wyciszam się
4...
widzę
5...
słucham
6...
czuję
7...
patrzę
8...
przypominam
9...
myślę
10...
Jestem. Jestem, byłam, będę. Teraz mam pewność.
To technika, która jako pierwsza na mnie podziałała. Uspokaja i wycisza organizm, nie robiąc mi żadnej krzywdy.
To właśnie wtedy, z psychologiem, zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo Kapitol jest zaawansowany w technologii. Podłączyli mnie do czegoś, co wydobyło ze mnie negatywne uczucia. Brawo, podziwiam za to stolicę. Po wydobyciu tych uczuć, maszyna zaproponowała parę opcji. Jeszcze jeden cud techniki. No więc wtedy tylko zrozumiałam o co chodzi w każdej z kilku rzeczy. Kapitol musiał na to wydać kupę kasy. Urządzenie znało mój wybór, zanim ja go poznałam. I to właśnie ta technika uspokajająco-wyciszająca. To moja technika. Indywidualna. Tylko moja. To właśnie to, czego potrzebowałam, żeby wybudzać się z myślenia.
Według kapitolińskich lekarzy mój umysł, w czasie rozmyślania, wchodzi w nieznaną im strefę moich myśli. Nie wiedzą co tam jest – u nikogo – ale u mnie ta strefa wygląda wyraźniej, groźniej. Podobno przed Igrzyskami tego nie było. Nie wiem, w sumie mnie to nie obchodzi. Właściwie niewiele mnie teraz obchodzi. Ewentualnie Karin.
Karin to moja przyjaciółka. Wiem, że mogę na nią liczyć. Powiedziałam jej wszystko. Zaczynając od mamy, przez chłopaków, po moje wszystkie kompleksy. Wie teraz o mnie wszystko. Może ze mnie czytać jak z otwartej księgi.
Dlatego nie wiem, dlaczego nie przychodzi, kiedy jej najbardziej potrzebuję. Dlaczego jej nie ma? Nie mam pojęcia.
Trudny moment nadchodzi.
Otwieram oczy, kiedy budzi mnie alarm. Nie nastawiałam go. Mam krótką refleksję, ale otrząsam się z niej. Ciekawe, dlaczego się obudziłam?
Odpowiedź przychodzi niemal natychmiast, dzięki Jeden, Dwa i Trzy. Wbiegają rozchichotane do sypialni.
- Co się dzieje? - pytam. W połowie śpię.
- Jak to co? - pyta Jeden.
- Dzisiaj Ważny dzień! - oznajmuje Dwa.
- Dożynki! - wykrzykuje Trzy.
Mija chwila, zanim dociera do mnie co to znaczy. One są tu, bo... w tym roku jestem mentorką. Jadę do Kapitolu. I wiozę dwójkę dzieci na rzeź.
***
Krótkie i beznadziejne. Ten rozdział mi nie wyszedł, nie jestem z tego zadowolona, nie bijcie, proszę.
Tak mi się to ciągnęło, w końcu nie mogłam już tego pisać, nienawidzę pisania na siłę, a od miesiąca nic nie dodałam. Tak więc proszę, coś jest. Nie ponoszę odpowiedzialności za wszystko, co się stanie, kiedy to przeczytacie.
Do tego dodam, że krytyka mile widziana :D
Nadrobię blogi w wolnym czasie.
Pozdrawiam!
Wcale nie jest źle, najlepsza była końcówka, czyli zapowiadające się Dożynki. Podoba mi się. Sama nie wiem czemu, ale jest ciekawy. Życzę dużo weny i cierpliwości do bloga, mam nadzieję, że niedługo dodasz już Dożynki :)
OdpowiedzUsuńDzięki :) Końcówka rzeczywiście jest lepsza niż reszta ;))
UsuńDziękuję za komentarz :D
Eeeej, ale mi się podobało, dlaczego aż tak siebie zjechałaś XD?!
OdpowiedzUsuńNajlepsza jest zdecydowanie końcówka. Matko, współczucia D: jeszcze nie ogarnęła swojego umysłu, a już ją pchają na kolejną rzeź. Ile jeszcze może znieść jej psychika? t.t
PS. U mnie nowy rozdział! (cien-nocy.blogspot.com)
Zjechałam bo jest źle i tyle :P
UsuńHahah, tak, o to chodziło >:D jestem okropną osobą dla Des, dla jej ojca, dla całego Dystryktu 2. hahaha
Wpadnę w tym tygodniu. Nie mam teraz siły ;)
Hej. :)
OdpowiedzUsuńNa początek muszę powiedzieć, że masz cudowny szablon. *o* Taki... Spokojny. ;)
Rozdział może jest krótki, ale nie można powiedzieć, że tragiczny. Mi się podobał fragment o śmierci oraz końcówka.
Jestem tego samego zdania, co Naff. Jej umysł jeszcze nie odpoczął od tego wszystkiego, a znowu musi działać na najwyższych obrotach, bo zaczynają się Dożynki i ona gra rolę mentora. Tacy ludzie to mają przekichane.
Wena jest zmienna. Raz przychodzi, a raz ucieka. Coś o tym wiem. Miałam tak przy poprawie V rozdziału, który akurat zdołałam już zrobić, ale muszę go oddać do sprawdzenia poloniście.
Dobra, nie będę przedłużać. ;D
Życzę weny i czekam na następny rozdział!
Pozdrawiam! :*
Dzięki :) Ale i tak uważam że strasznie słabo napisałam.
UsuńTo tak, jak to, że w filmach złe postacie atakują głównego bohatera po kolei, a w prawdziwym życiu wszyscy by się na niego rzucili na raz i zdeptali po trzy razy zanim on by się zorientował :D tak samo jest z umysłem Des.
Wena jest jak kot - chodzi własnymi drogami :)
nareszcie mam chwilę czasu, nareszcie nadrabiam.
OdpowiedzUsuńzłamałaś mi serce tymi Dożynkami, a końcówka była... taka okropna, taka trafiająca w sedno! może... może nie na rzeź, może któreś z nich wygra :C
xoxoxoxo!
xdemonicole [73-hunger]
Na rzeź, nie martw się :) aahahah! :D
Usuń"Ojciec przychodzi, patrzy na mnie krytycznym wzrokiem i odchodzi. Nie wiem, o co mu chodzi." - Mam chyba umysł nastawiony na rymowanie. ^^
OdpowiedzUsuńNie będę oryginalna, mnie też końcówka wbiła w fotel. Kolejne Igrzyska? Może być ciekawie. Gorzej jak Karin na nie trafi. ^^
Mnie też się wena nie chwyta. :( Zwłaszcza z absyncją.
Tak więc życzę jej chociaż tobie. :P
Ahhaha :D Faktycznie :)
UsuńJakoś nie zmieniam fabuły książki (przynajmniej nie mam w planach). Jeszcze Cię zaskoczę! :D (to groźba, żeby nie było)
rozdział nie jest taki zły, jak sądzisz ;)
OdpowiedzUsuńmnie się podoba...
ale ta końcówka... o rany. po prostu świetna *.*
życzę weny i czekam na nexta! :)
u mnie nn ;)
http://voyagedanslepasse.blogspot.com/
Dziękuję :))
UsuńPrzeczytałam Twój rozdział, zapomniałam tylko skomentować, zrobię to w wolnej chwili.
spoko ;) dzięki ^^
Usuńczy mówiłam już, że masz śliczny szablon? (nie pamiętam, chyba mam sklerozę XD) w każdym razie teraz ci to mówię (lub się powtarzam...), że masz śliczny szablon *.*
Dzięki :D nie wiem, jak masz sklerozę i mi mówiłaś to ja też mam sklerozę. :P
UsuńKrótkie?
OdpowiedzUsuńTak.
Beznadziejne?
Zdecydowanie nie!
:3
Ta "mantra" i ostatni akapit najlepsze. *.*
Hm, 68 Igrzyska? Chyba nie wygrał nikt istotny dla oryginału, nie? Więc tym bardziej czekam na Dożynki. (To dziwnie brzmi...)
Tak w ogóle to zastanawiam się w jakim Dystrykcie najbardziej byś chciała żyć? ;)
Pozdrawiam! ;*
Dziękuję, ale po prostu czuję że coś mi w tym rozdziale nie wyszło :/
UsuńNajbardziej...? Chyba w 2. Tam zawsze by się ktoś za mnie zgłosił. :))
A mi się podoba:) Przy okazji zapraszam, wiem nie wyszło mi, ale czekam aż ktoś mnie porządnie skrytykuję: http://incapacitate.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń