03 lutego 2014

Rozdział XVIII

Zamiera.
- Karin, odpowiedz, proszę... - patrzę na nią wyczekująco.
- No więc, wczoraj, na przyjęciu... -
- Wczoraj?
- Tak. Dzisiaj ma być u nas koniec twojego Tournee. Mam mówić dalej?
Przytakuję.
- Jak mówiłam, wczoraj, na przemówieniu Snowa, z tego, co słyszałam, zaczęłaś się śmiać. Później...
Głos zaczął jej drgać. Boję się tego, co powie. Uzna mnie za wariatkę...
którą jesteś
...czy raczej zerwie ze mną kontakty...
których nie macie
...lub pomyśli, że jestem dziwna? Nie wiem.
- Później rzuciłaś się na swojego stylistę. Ale n-nie z nożem, nie zaatakowa-ałaś, tylko-o... skoczyłaś na niego.
- Co się z nim stało? - dopytuję się.
Dziewczyna, widząc, że nie zamierzam się na nią wściekać, mówi dalej, już uspokojona.
- Obcasy wbiły mu się w rękę i wątrobę. Żyje, przeszczepili mu organy. Ale...
- Tak?
Waha się.
Nie wie, czy mówić.
No właśnie.
- Chodzi o to, że... Ty zw-war...
- Nie waż się tego mówić - warczę.
- Ok. Wiesz, chciałam ci jeszcze raz podziękować. I powiedzieć, że piękne miałaś te stroje. I makijaż.
Na te słowa obie przypominamy sobie mnie, kiedy otworzyłam jej drzwi kilka godzin temu. Znowu dostajemy głupawki. I to właśnie wtedy czuję coś... coś niezwykłego. Taką jakby więź. Nie wiem, co to jest. Dopóki nie dostrzegam zdjęcia ze ślubu moich rodziców na kominku. Kto je tutaj postawił?

Tuż po wyjściu Karin wpada do mnie ekipa przygotowawcza. Jeden, Dwa i Trzy uwijają się jak mrówki, próbując doprowadzić mnie do jakiegoś poziomu. Nie współpracuję. Próbuję je zagadać, jednak nie odpowiadają na moje pytania. W ogóle nic nie mówią. Jednak wiem, że mnie słyszą, bo na dźwięk mojego głosu drgają. Po dwóch godzinach udaje im się zrobić coś z moimi włosami i paznokciami. Brwi nie muszą ruszać - to taka moja mała obsesja.
I Trafiam do stylisty. Jednak nie mojego Paytona, tylko do jakiejś wypindrzonej laleczki o imieniu Messa. Nie wiem, czy ona jest człowiekiem. Ma chyba półmetrową, wściekle żółtą perukę, neonowo zielone, różowe, niebieskie, pomarańczowe spodnie założone do czerwonej, obcisłej koszulki i fioletowego sweterka. Te kolory też rażą mnie w oczy. Założyła do tego też buty na wielkim obcasie w kolorze peruki.
- Och, Decima! Jak się cieszę, że mogę z tobą pracować! - mówi głosem równie drażniącym jak te wszystkie barwy.
- Taa - mruczę.
- Nie martw się, nie będziesz Gotką! - ciągnie dalej. Wszystkie zdania kończy tak, jakby to były pytania. I tak ma już wyskoki głosik... wkurza mnie to. - Będziesz kimś nowym, kimś innym!
- Co się stało na balu? Wczoraj? - pytam.
- Co? - zbiłam ją z tropu swoim pytaniem.
- Jak się skończył bal w Kapitolu? - powtarzam. - Czy może takiej Divy, jak ty, na niej nie było?
- Nie, oczywiście, że byłam! - śmieje się nerwowo. - A co do twojej kreacji...
- Stop. Powiesz mi?
- Musisz porozmawiać z Labią! A teraz ubierzmy cię jak człowieka!
Przez następną godzinę czuję się jak pudelek przygotowywany do konkursu piękności. A nie, chwila, ja nim jestem. Taki żarcik.
W końcu patrzę w lustro. Wyglądam... to ja? Messa zrobiła ze mnie coś... coś nieludzkiego. W najgorszym tego słowa znaczeniu. Jestem ubrana - ciągle nie wierzę, że to ja - w sukienkę na ramiączkach, sięgającą do kolan, w kolorze jasnoróżowym. Do tego mam ciemno różowe, futrzaste rajstopy w których wyglądam jak... jak... nie umiem tego określić. W innym kolorze różu mam rękawiczki - aż do ramion. Stoję w - na oko - piętnastocentymetrowych szpilkach w kolorze fuksji, a na głowie mam jakieś jaskraworóżowe zwierzę. Nie wierzę, kiedy patrzę na swoją twarz. Swoją? Nie, to nie może być. Mam usta w najbardziej różowej szmince, jaką kiedykolwiek widziałam, a oczy i policzki wyglądają, jakby Messa też je przeciągnęła tą szminką. Włosy chyba też tym paskudztwem potraktowała. Mam ochotę rzucić się na nią, ale tego nie robię. Dziewczyna w odbiciu wygląda jak wyciągnięta z Kapitolu, a ja mam ochotę odnowić swoją opinię. Nie, nie chcę zwariowanej dziewczyny-morderczyni, tylko kapitolinkę w dystrykcie.
Uśmiecham się do Messy.
- Dziękuję! - szczebioczę.
- Nie ma za co, kochana! - piszczy.
Sztuczny uśmiech zostaje, kiedy wchodzę do sali balowej.

I kiedy z niej wychodzę. Wsiadam do samochodu po prawie siedmiu godzinach tańczenia i udawania, że się dobrze bawię. Jest noc. Ciemna, głucha noc, a ja jadę do domu.

Co jest? Co się stało? Czuję dym. Po domu niesie się swąd spalonego drewna. Musiałam zostawić wieczorem zapalony kominek... Nie, nie mogłam tego zrobić. Ja nie mam kominka.
Otwieram oczy, kiedy jestem już pewna, że nie zasnę. Po prostu za bardzo się rozbudziłam rozmyślaniem o moim nieistniejącym kominku.
To, co widzę, jest jak scena z filmu. Jednocześnie nie wierzę i się boję. Jest pożar. Pożar? Pożar. - kłóci się mój umysł. Dlatego chwilę zajmuje mi ogarnięcie sytuacji. I dopiero teraz rozumiem jej powagę.
Ooo... nie, nie, nie, nie, nie... nie mogę zginąć! Przecież... Nie! Skupiam się na jedynym punkcie, którym mogę uciec. Okno. Jest sześć metrów ode mnie. Od łóżka. Zasłonięte płomieniami... Od góry. Wstaję i próbuję przejść dwa kroki, ale nie czuję nóg. Padam na ziemię, a razem ze mną kawałek dachu. Sypie się pył. Mam go już w ustach, w nosie... Nie czuję się na siłach, żeby żyć. Mam ochotę zamknąć oczy, zasnąć...  Nie, muszę przeżyć. Nie pokonała mnie trucizna, kiedy byłam młodsza, nie pokonały mnie Igrzyska, to nie pokona mnie ogień. Będę walczyć.
Tchnięta tą myślą podnoszę się, jednak zauważam, że mam przytrzaśniętą nogę. Spadła na nią szafa z mojej sypialni. Próbuję ją wyciągnąć, szarpię się, jednak to nic nie daje. Wiem, że jeśli zaraz nie ucieknę, wszystko się na mnie zawali i umrę pod gruzami, dlatego przewalam się na plecy i odsuwam szafę za pomocą adrenaliny. Czołgam się do okna, kiedy płomienie uderzają we mnie z dziwną siłą. Syczę. Mam poparzone ręce.
Jeszcze tylko dwa metry mi zostały, kiedy Sypie się reszta dachu. Prosto na mnie. Wstaję, to moja ostatnia szansa. Jak w filmie, dzięki adrenalinie buzującej mi w żyłach, pędzę prosto na okno. Osłaniam twarz rękami. Uderzam w taflę szkła, jednak nic się nie dzieje. Dach spada. Ja próbuję. Okno nie puszcza. Gruzy przygniatają mnie do podłogi. Płomienie parzą mi stopy, języki ognia liżą moją twarz, moje włosy. A ja dalej próbuję. Przeciągam się, chcę się wydostać. Nie czuję już stóp. Dlatego powierzam całą swoją siłę rękom. Podciągam się na biurko, dziękując w duchu, że uczyłam się wspinać na drzewa, a nie biegać, i otwieram okno za pomocą rączki. Po czym, licząc, że przeżyję, spadam z sześciu metrów na ziemię.

><**>

- Ona nie przeżyje – słyszę lekarza prowadzącego.
- Jak to nie?! Musi przeżyć! To moje jedyne dziecko – załamuję się. Jedyne, odkąd... odkąd... bliźniaki...
Uderzam w ścianę szpitala pięścią. Jeszcze raz. Nikt mi nie zabroni. Moje dziecko, moja mała córeczka... Nie mogę jej znowu stracić!
Wyładowuję agresję na wszystkim, co jest dookoła mnie. Najpierw Igrzyska, a teraz to?! Kapitol mi za to zapłaci. Wszyscy mi za to zapłacą.
Wybiegam ze szpitala. Wyjmuję krótkofalówkę, którą zawsze mam ze sobą.
- Burmistrz, zgłoście się.
- Jestem, kapitanie – mówi główny strażnik.
- Do mnie, teraz – rozkazuję.
W czasie, w którym do mnie idą, kieruję się do Pałacu Sprawiedliwości. Żeby wymierzyć sprawiedliwość. Łapię jakiegoś chudego mężczyznę za ramiona i ciągnę ze sobą. Strażnicy przybiegają. Przytrzymują każdego, kto mi się napatoczy. Prowadzą tych wszystkich ludzi do dyb, będą ich karać. Karać za to, co zrobił Kapitol.

><**>

Światło...  ciemność. Czy jednak światło? Nic nie widzę. Nie wiem. Nie, to nie światło... a może jednak? Ciemność. Panuje wszędzie.
Zamknij oczy.
Zamknij oczy.
Zamknij oczy. 
Zaśnij, kochanie.
To głos mojej mamy. Czy światło? Nie, to mama.
Hej, skarbie. Idziesz?
Dookoła niej biegają bliźniaki. Klint i Kim. Dokładnie tacy, jakich ich zapamiętałam. Pyzate buźki, niezgrabne nóżki. Przez chwilę się im przypatruję.
A potem nogi same niosą mnie w ich stronę.
- Mamo, mamo, to ja! Klint, Kim, nie poznajecie mnie?
Zza moich pleców wybiega dziewczyna. Ma blond włosy i brązowe oczy. W pierwszej chwili jej nie poznaję. Ale potem widzę to wszystko; trzy bransoletki na przegubie lewej ręki, granatowo-białe ubrania, czarne trampki, mała blizna na prawym policzku, tuż pod okiem. Zaraz dotykam tego miejsca u siebie. Nie ma jej. Kapitol wyleczył mnie ze wszystkich niedoskonałości, które czyniły mnie człowiekiem.
Lyme, jak dobrze, że jesteś. 
Mamo, jestem tutaj...
Nawet nie wiesz, jak tęskniliśmy!
Mamo...
Słuchaj, musimy ci wszystko opowiedzieć.
Nie! Jestem tutaj!
Wiesz, ile się działo?
Odchodzą. Wraz z młodszą wersją mnie. Tą głupią, nieuważną wersją mnie. Skąd ona się tu wzięła? Bez wahania pędzę za nimi. Muszę ich dogonić.

><**>

A potem słyszę przez jednego ze strażników, że ktoś mnie wzywa do szpitala.
Pędzę bez opamiętania. Wsiadam do samochodu, szoferowi każę jechać tak szybko, jak tylko może. Przerywam egzekucje.
Po chwili samochód się zatrzymuje.
- Co jest?! - wrzeszczę. Moja córka jest w szpitalu!
- N-nie wiem, sir... to chyba silnik...
- Wal się! Wszyscy upadliście na głowę.
Wysiadam i biegnę do szpitala. Ona nie może umrzeć, nie mogę stracić też jej... Nie mogę.
Z tą myślą dobiegam do budynku. Przepycham się pomiędzy wszystkimi mając nadzieję, że nie jest za późno.
Jednak wtedy usłyszałem głos lekarza.
- Tracimy ją.
Wszystko poszło na marne.

*

Czuję, że to jeden z lepszych rozdziałów.
Oprócz tego pożaru to chyba wszystko wyszło? A przynajmniej jakaś część... :D
Hmm... Epilog/nn ukaże się prawdopodobnie w ten weekend, chociaż niczego nie obiecuję. Będzie wena - napiszę! A jak nie to trudno :P
A teraz coś smutniejszego.
Zmarł śp. Philip Seymour Hoffman. [*] 
No cóż, podobno narkotyki. Ja w to nie wierzę. 
(za dużo kryminałów.)

No cóż. Z taką dłuższą notką pod rozdziałem Was zostawiam, ale też - z dłuższym rozdziałem ^^
Nie zapomnijcie skomentować. :*

13 komentarzy:

  1. Hehehe... biedny stylista. Karin... Papa. Nie lubię jej.
    Hehe ta Messa to chyba ma świra na punkcie różu. Super, ze wróciłaś do jej dawnego stylu.
    Oj, biedna. Sześć metrów. WOW! Nie zabijaj jej!!!! Pożar coś czuję, że to sprawka stylisty xD
    Ojcu też siada psychika?Kogo on chce karać?! Kapitol jest w inną stronę?!!! Zaczynam go lubić :D
    NIE ZABIJAJ JEJ!!! TAK NIE MOŻE BYĆ!!!! ZOSTAŃ! URATUJ JĄ!
    A ja cię nominowąłam do Libster Blog Award: tu szczegóły. http://igrzyska-25.blogspot.com/p/liebster-award.html (nominacja druga)


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha :D Nie moge odpowiedzieć na prawie żadna z Twoich wypowiedzi, bo... Zaspojleruję xd
      Tak sie teraz skapnelam, ze było 6 m w stronę okna i 6 m w dół... XD
      A co do nominacji - dziękuję ^^
      No cóż, takie życie ^^ a właściwie - śmierć xd
      Przeczytałaś juz całość?
      Dzięki za komentarz ;))

      Usuń
  2. Philip Seymour Hoffman. [*]
    A co do rozdziału to naprawdę jest najlepszy ze wszystkich. Widać, że Wena mocno cię wzięła w obroty!
    A co do zegarka to jest cudowny. Możliwe, że kiedyś taki sobie kupię, ale tymczasowo mam inne wydatki na głowie.
    Życzę nowej mocy Weny i czekam na następny rozdział.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, muszę jeszcze nadpisać ze dwa rozdziały dopóki mam pomysł i wena mnie nie opuszcza ;)

      Przepraszam, że z anonima.
      Numer10

      Usuń
  3. Biedny [*] Ciekawe, co dalej z jego rolą...
    Mi się wydaje, że po prostu zaczęli się jej bać. Czemu mam wrażenie, że ją zabijesz i będziesz pisać jej ojcem jak się mści?
    Ale nie zabijaj Des! Ona musi im za to dokopać!
    Na jej miejscu również wolałabym się rozbić o chodnik niżeli spłonąć żywcem. :P
    Życzę weny i czekam na next. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Charakteryzacja potrafi zdziałać cuda... No i pewnie go uśmiercą po prostu. :((
      Haha ja nic nie zdradzę ^^ Chociaż pisanie ojcem... łatwizna, bo łatwo da się w niego wczuć :D
      Haha. ^^ Dalej napiszę co się stało. :D Chociaż, spłonąć żywcem...? Ciekawy pomysł. :D
      Pozdrawiam :))

      Usuń
  4. Ale, że jak epilog? Już teraz... Mam nadzieję, że będziesz pisać dalej. Wracając do rozdziału to uwielbiam Des podczas przemiany w różowego pudelka. Uwielbiam jej reakcje. Co do pożaru to nie wiem czemu się uśmiechałam. Wyobraziłam sobie jak Des trzyma w ręce adrenalinę i odsuwa szafę, a potem wali sobą w okno i upada. A potem uderza się w czoło i mówi: Użyję rączki! Ale ogólnie to fajna scena, tylko ja jestem dziwna ^^ Nie załapałam, że chodzi o ojca musiałam przeczytać jeszcze raz te fragmenty, ale to dlatego, że czytałam na szybko, bo chciałam się dowiedzieć, czy Des żyje. Mam nadzieję, że jej nie stracimy :) Pisz dalej !

    Weny i zapraszam do mnie na nowy rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeszcze cudny zegarek <3 *o*

      Usuń
    2. Hahaha, z tą rączką, to chodziło mi właśnie o mniej więcej taki efekt :D
      A czy następny będzie rozdział, czy epilog... eh, dowiesz się w walentynki (mam nadzieję :D)
      Ah, zegarek jest piękny też w rzeczywistości ♥

      Usuń
  5. Czemu mi blogger nie pokazuje Twoich rozdziałów?! :c
    Ale rozdział jest genialny. Skończyłam czytać i...ŁAD DE FAK? :o Czy Ci się w dupie poprzewracało?! Pisanie takich dobrych rozdziałów powinno być karalne. -,-
    Epilog? Już? Ale...jak to? :c
    A zegarek śliczny. ^^
    Haha, ile części PLL przeczytałaś? Ja chyba 6...Oglądałaś serial? :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem :o musisz to naprawić :D
      Tak, już dawno :D
      Epilog... no nie wiem. Tzn. po prostu napisałam tak, żeby Was trzymać w niepewności a to się zobaczy, co napiszę - na razie cała moja wena poszła na właśnie ten rozdział ;/
      Zegarek doszedł w piątek ♥
      Ja 9 ^^ I mam 10 pożyczoną... A serial - niecały pierwszy sezon, ale nadrabiam w wolnym czasie :D

      Usuń
  6. [*] bu.
    Już się przestraszyłam, że naprawdę epilog będzie, bo w końcu nie od tak dawna czytam, kurczę! XDD
    Rozdział bardzo fajny. Szczególnie pożar. Ciągle gryzłam paznokcie! Cholera, oby żyła! Oby żyła, nooo! A ta cała Messa to mnie wkurzyła jak większość ludzi z Kapitolu D: czekam na następne wpisy!
    Pozdrawiam i zapraszam na mojego drugiego opowiadaniowego bloga! http://cien-nocy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahaha :D Dowiesz się jutro lub w sobotę, na pewno przed 16, bo wtedy wyjeżdżam ;)
      Na prawdę? Pożar? Nie spodziewałam się :o
      Już wchodzę :)

      Usuń

Odpowiadam na każdy komentarz, jestem wdzięczna za każdą opinię. Dziękuję za każde słowo :))

Obserwatorzy